„Parenthood”: sezon 6, odcinek 13 (finał) – recenzja
Jeśli liczba montaży muzycznych użytych w ciągu jednego odcinka serialu telewizyjnego byłaby kategorią rekordów Guinnessa, to finał "Parenthood" nie miałby chyba sobie równych. Znakomity dramat obyczajowy zakończył się czymś, co przypomina 40-minutowy teledysk, w który została wplątana znikoma ilość treści. Ostatecznie skończyło się jak w bajce – wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Poza Zeekiem oczywiście, ale kto by się tam przejmował.
Jeśli liczba montaży muzycznych użytych w ciągu jednego odcinka serialu telewizyjnego byłaby kategorią rekordów Guinnessa, to finał "Parenthood" nie miałby chyba sobie równych. Znakomity dramat obyczajowy zakończył się czymś, co przypomina 40-minutowy teledysk, w który została wplątana znikoma ilość treści. Ostatecznie skończyło się jak w bajce – wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Poza Zeekiem oczywiście, ale kto by się tam przejmował.
Montaże muzyczne to element "Parenthood", który od początku działał bardzo dobrze, wielokrotnie wzruszając widzów. Trzeba jednak pamiętać, że tego typu sceny mają swoją moc, kiedy są używane tylko raz w ciągu jednego odcinka. Tymczasem finał to właściwie seria montaży muzycznych, prezentowanych jeden po drugim, co w połowie emisji zaczyna wywoływać niezamierzony efekt komiczny. W jednym, trwającym 40 minut odcinku użyto łącznie 14 piosenek, czyli przynajmniej o połowę za dużo. Jason Katims w wywiadach udzielonych po wyemitowaniu finału różnym portalom narzekał, że ze względu na brak czasu musiał wyciąć kilka scen, które początkowo miały znaleźć się w odcinku. Może gdyby wyrzucił chociaż dwa bezsensowne montaże muzyczne, miejsce by się znalazło.
Wspomniany brak treści to największy mankament tego finału. Ogromna liczba montaży muzycznych nie wnosi do epizodu absolutnie nic. O co w tym odcinku tak naprawdę chodziło? O pokazanie serii ładnych zdjęć? O wypromowanie muzyki? Toczą się jakieś puste dialogi, piosenki lecą jedna za drugą, ale do momentu serii flash-forwardów pod koniec odcinka nic z tego wszystkiego nie wynika. Sporą konsternację wzbudza scena śmierci Zeeka, na którą twórcy poświęcili całe 10 sekund. Widz nie ma nawet czasu na przetworzenie tej informacji, bowiem nagle przenosimy się na boisko, na którym cała rodzina rozsypuje prochy seniora rodu, po czym jak gdyby nigdy nic zaczyna grać w baseball. Co prawda śmierci bohatera wszyscy się spodziewali, ale to i tak nie usprawiedliwia sprowadzenia tak ważnego momentu do niezauważalnej migawki, zwłaszcza że wycięcie z odcinka kilku utworów z pewnością pozwoliłoby na pożegnanie tak ważnej postaci w choć odrobinę głębszy sposób.
[video-browser playlist="659117" suggest=""]
Zupełnym nieporozumieniem jest odtrąbiony wcześniej udział w finałowym odcinku Sary Ramos i Matta Lauria. Haddie pojawia się na ekranie w jednej scenie, aby zamienić dwa zdania z Maxem. Jej występ rozpoczyna się i jednocześnie kończy tą właśnie sceną. Jeszcze gorzej wypada powrót Ryana, który pojawia się dosłownie na kilka sekund we flash-forwardzie w celu nieznanym bliżej nikomu. Wyraźnie widać, że postacie te zostały wepchnięte do odcinka na siłę, chyba tylko po to, żeby w nim być, co po prostu nie ma sensu.
Serial został zwieńczony futurospekcjami, w których widzimy iście bajkową przyszłość – wszyscy są zadowoleni, liczba najmłodszego pokolenia praktycznie się podwaja, a każdy z bohaterów ma to, czego chciał. Ta cukierkowa, przesłodzona wizja przyszłości mija się całkowicie z realizmem, za który zawsze ceniono serial. „Parenthood” przez cały okres emisji z dużą dozą autentyczności przedstawiało losy rodziny Bravermanów, tymczasem przyszłość postaci zaprezentowana w finale to jedna wielka baśniowa kraina, w której wszystko układa się dokładnie po ich myśli. Bardzo trafnie zostało to opisane w portalu TV Line, gdzie finałową scenę serialu porównano do programu Oprah Winfrey, w którym każdy członek widowni dostaje na koniec odcinka samochód.
Czytaj również: Jennifer Hudson i Rita Ora wystąpią gościnnie w “Imperium”
Finał „Parenthood” przynosi dość spory zawód. Niby wszystko zostało zakończone, dopowiedziane i wszyscy są wniebowzięci, jednak euforia Bravermanów i ich idylliczna wizja przyszłości wyglądają po prostu sztucznie, jak z reklamy, przez co serial traci swój realizm. Poza tym nie sprawdziła się struktura odcinka, oparta prawie w całości na montażach muzycznych. Mimo wszystko „Parenthood” pozostanie w pamięci jako znakomity serial, do którego będzie się wracać. Po prostu następnym razem ten finałowy epizod będzie można sobie spokojnie darować.
Poznaj recenzenta
Stefan ŁojkoDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat