Patrick Melrose: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
Nowy miniserial z Benedictem Cumberbatchem to rzecz przerażająca i komiczna jednocześnie – tytułowy Patrick Melrose zabiera nas w swój groteskowy świat i nie daje przy tym żadnej taryfy ulgowej.
Nowy miniserial z Benedictem Cumberbatchem to rzecz przerażająca i komiczna jednocześnie – tytułowy Patrick Melrose zabiera nas w swój groteskowy świat i nie daje przy tym żadnej taryfy ulgowej.
Patricka poznajemy w momencie, w którym odbiera telefon z przykrą wiadomością – jego ojciec nie żyje i teraz trzeba będzie wyruszyć z Wielkiej Brytanii aż do Nowego Jorku, by sprowadzić do domu jego prochy. Głos w słuchawce zachowuje należytą ostrożność, a sama informacja podana jest nad wyraz delikatnie, jednak Patrick Melrose i tak ma to wszystko gdzieś – dla niego najważniejsza jest strzykawka z heroiną, która niefortunnie upadła mu na podłogę i którą już za chwilę będzie mógł zanurzyć w swoim przedramieniu. Już sama ta scena wywołuje mieszane emocje – gotowi na poznanie bohatera w żałobie, znienacka otrzymujemy obraz człowieka, któremu do szczęścia potrzebna jest tylko wystarczająca ilość alkoholu i narkotyków. I wbrew pozorom, Melrose nie jest stereotypowym wychudzonym narkomanem – to elegancki młody mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze, który pławi się w luksusach dzięki nieskończonym zasobom własnego portfela. Twórcy serialu od samego początku zwracają uwagę na kontrasty, którymi od tej pory będą pogrywać z widzem – i trzeba przyznać, że wychodzi im to całkiem dobrze, bo pierwszy odcinek serialu Patrick Melrose ogląda się z niemalejącym zainteresowaniem.
Pięcioodcinkowa produkcja Showtime to adaptacja serii autobiograficznych książek Edwarda St. Aubyna. Jak wiemy z opisów fabuły, kolejne odcinki wprowadzą nas w zupełnie inne miejsca i zupełnie inne czasy – wraz z głównym bohaterem będziemy odwiedzać Londyn, czy Paryż, skakać do przodu, czy znów odnosić się do przeszłości. Cel wydaje się jasny: motywowany przypadkami dnia codziennego Melrose będzie musiał dokonać rachunku sumienia i rozprawić się z traumami minionych lat. Rozprawić, bądź wrócić z tej potyczki na tarczy – w chwili obecnej wszystko wskazuje na to, że bohaterowi wcale na tym aż tak bardzo nie zależy i wciąż chętniej sięga po kieliszek i strzykawkę aniżeli po wyciągniętą ku niemu pomocną dłoń. O tym, co będzie dalej, można na razie jednak tylko spekulować – w pierwszym odcinku wyruszamy do Nowego Jorku, gdzie na głównego bohatera czeka urna z prochami jego ojca. Ta międzykontynentalna podróż, choć pełna dziwnych zrządzeń losu czy wpadek, jest przede wszystkim podróżą Melrose’a w głąb samego siebie. I rzeczywiście - kolejne sceny prowokują kolejne retrospekcje i to właśnie na ich podstawie prawdopodobnie dowiemy się, co jest źródłem ekscentrycznych zachowań Patricka, które obserwujemy w każdym w zasadzie ujęciu. Słowa „prawdopodobnie” używam z pełną świadomością – na tę chwilę retrospekcje nie układają się jeszcze w jednolity obraz i tego, co naprawdę zaszło między nim a surowym ojcem, możemy się w chwili obecnej jedynie domyślać.
Skakanie między fabułą bieżącą a retrospekcjami jest w pewnym sensie zgrane z samą realizacją serialu – każda scena aż emanuje dynamiką, a kamera pracuje tak szybko, że nawet na fotelu przed ekranem można dostać zadyszki. Nafaszerowany narkotykami i substancjami psychoaktywnymi Patrick Melrose biega i skacze po pokoju, demonstrując swoją nieobliczalność na każdym kroku. Nigdy nie wiadomo, co zrobi w kolejnym ujęciu – po scenie rzucania urną po pokoju hotelowym czy dyskusjach z samym sobą w restauracji, wyraźnie jawi się jako osoba, której postępowania nie sposób zrozumieć ani przewidzieć. Dużo dzieje się nie tylko w jego ekspresji, ale także wewnątrz głowy – Melrose rozmawia ze swoim drugim ja, sam siebie przekonuje, usprawiedliwia swoje działania, czy komentuje to, co go otacza. I choć czasem te dywagacje rzeczywiście pozostają w jego głowie, innym razem głos wewnętrzny bierze górę i w potok słów wciągnięte zostaje całe jego najbliższe otoczenie. Benedict Cumberbatch kreuje swoją postać z najwyższą pasją, a jego gra aktorska sprawia, że kupujemy Patricka takim, jakim jest. Nie ważne, że to zapatrzony w siebie arystokratyczny dziwak, nie ważne, że zupełnie nie rozumiemy jego motywacji – ta postać jest niezwykle intrygująca i aż chce się wiedzieć, co wymyśli następnym razem.
Pierwszy odcinek serialu składa się w podobnej mierze z fabuły bieżącej, co z wspomnianych już retrospekcji. Śmierć ojca prowokuje bohatera do licznych przemyśleń, w których zwykle głowa rodziny jawi nam się jako lodowaty, wyniosły mężczyzna, wzbudzający lęk we własnym kilkunastoletnim synu. Choć Patrick ani razu nie mówi nam jasno, dlaczego czuje tak wielki żal do ojca, widać, że ten wyrządził na jego psychice dużą krzywdę. Trudno powiedzieć, czy było to spowodowane jego obojętnością, czy może jednym konkretnym wydarzeniem – spodziewam się, że nadchodzące odcinki lepiej zakreślą nam ramy tej relacji i z biegiem czasu dowiemy się, co tak naprawdę siedzi w sercu głównego bohatera. W chwili obecnej widać wyraźnie, że choć Patrick rękami i nogami broni się przed tym, by stać się jak ojciec, rzeczywiście powiela schematy jego działania – mamy przecież dyrygowanie służbą, mamy traktowanie ludzi z góry, mamy agresję. Ba – Patrick zna przecież na pamięć wszystkie kwestie, jakie jego tata opowiadał wśród znajomych, a sam Cumberbatch tak dobrze parodiuje mimikę Hugo Weavinga, że bez najmniejszego problemu wierzę w tę toksyczną relację. Mam jednak pewien dylemat jeśli chodzi o kreację młodego bohatera – mały Patrick Melrose, grany przez Sebastiana Maltza, w niczym nie przypomina swojej dorosłej wersji. Bo naprawdę trudno mi uwierzyć, że po latach kruczoczarne włosy zmieniają się w jasnorudą czuprynę, a ciemne oczy przybierają delikatny jasny kolor. Zastanawiam się, czy za tym castingiem stoi coś głębszego – jeśli nie, jest on dla mnie kompletnie niezrozumiały.
Produkcję trudno zaklasyfikować do jednego gatunku – choć w głównym rdzeniu jest to dramat człowieka nękanego widmami przeszłości, nie brak tu trafnego humoru. Oczywiście najczęściej jest to humor bardzo czarny, a żarty głównego bohatera bawią prawdopodobnie tylko jego – niemniej jednak, jako widzowie niejednokrotnie możemy się przy tym wszystkim gromko zaśmiać. Przedstawiona historia fascynuje i w pewnym stopniu hipnotyzuje niczym zażywane przez bohatera narkotyki – godzina seansu upływa nie wiadomo kiedy, a fakt, iż odcinek pozostawia po sobie więcej pytań niż odpowiedzi tylko zachęca, by sięgnąć po kolejne. Gdybym miała porównać tę produkcję do innych mi znanych, zapewne obracałabym się wokół tytułów takich jak Happy!, Natural Born Killers i Requiem for a Dream. Choć tematyka jest niezwykle mocna, a poszczególne wątki nawet przerażające, całość ogląda się z zadziwiającą, niepokojącą wręcz przyjemnością.
Patrick Melrose to inteligentna satyra, trafna refleksja i boleśnie szczery portret zagubionego i ciężko uzależnionego człowieka. Cumberbatch oddaje się swojej postaci w stu procentach, zachwycając nie tylko dynamiczną grą aktorską, ale także w scenach statycznych. Pierwszy odcinek skupia się w zasadzie tylko na głównym bohaterze, choć i drugi plan został ciekawie zasygnalizowany – wspomniany już Hugo Weaving obdarzający syna lodowatym spojrzeniem, czy pozornie uśmiechnięta Jennifer Jason Leigh, która – gdy nikt nie patrzy – zatraca cały swój blask w oku, pojawiają się tylko na chwilę, pozostawiając jednak ochotę na więcej. Rodzinka Melrose’ów skrywa wiele tajemnic i zadaniem kolejnych odcinków będzie odsłonienie nam kulisów ich dziwnej, niezdrowej relacji. Jeśli szukacie nieoczywistej produkcji na wieczór, trafia do Was angielski humor i maniera, a dodatkowo lubicie spędzać czas na aktywnym analizowaniu tego, co się dzieje na ekranie, to na pewno serial dla Was. Ja czuję się szczerze zachęcona – 8/10.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat