 
 fot. HBO Max
                                            
                            fot. HBO Max
                        
                                    Końcówka poprzedniego odcinka Peacemakera obiecywała, że w końcu stanie się coś ciekawego w tym sezonie. Akcji nie zabrakło, ale czy szło za nią coś interesującego? Czy 2. sezon serialu Jamesa Gunna zaczął zmierzać w konkretnym kierunku?
Z tygodnia na tydzień coraz bardziej odczuwam poczucie marnowanego czasu i potencjału. To najkrótszy odcinek Peacemakera, a przecież ostatnie trzy też trwały poniżej czterdziestu minut i pełne były niepotrzebnych zapychaczy. W tym tygodniu wątek polowania na Orzełka to katastrofa. Mam wrażenie, że postać jego nemesis powstała tylko po to, żeby Michael Rooker miał angaż w kolejnej produkcji stworzonej przez przyjaciela. Niczego o jego postaci się nie dowiedzieliśmy, nie miała nic do zaoferowania poza dziwnym rytuałem i gagiem z próbowania orlich odchodów. Zapowiadana przez Jamesa Gunna rywalizacja z Orzełkiem została rozdmuchana i wyolbrzymiona, bo nie można poważnie mówić, że coś takiego miało miejsce. Cały ten wątek to niepotrzebny zapychacz, który nie wniósł nic ciekawego ani nie rozwinął żadnej postaci. Posłużył tylko do paru durnych żartów, które mnie nie rozbawiły. Ostateczna konfrontacja Orzełka z jego wrogiem przebiegła bez większych emocji. Chyba nikt nie sądził, że faktycznie ot tak zastrzelono dzielnego towarzysza Chrisa. Wiadomo, że nie jest on zwykłym orłem, ale czy robienie z niego "superorła" było potrzebne? Nie sądzę. Jedynym plusem tego wątku w epizodzie było to, że nareszcie się skończył.
 fot. HBO Max
fot. HBO MaxWiększość postaci pobocznych nadal nie ma nic do roboty. Adrian kolejny tydzień tylko płacze, bo Chris go nie zauważa i nie traktuje jak pełnoprawnego przyjaciela, a Adebayo próbuje znaleźć klientów i odnaleźć się w nowym życiu po wyrzuceniu z ARGUSA. Nawet tutaj Gunn wolał postawić na tani i nieśmieszny żart o prostytutkach, zamiast jakkolwiek rozwinąć tę postać. Tylko Harcourt i Economos faktycznie coś robią w serialu i ich działania mają wpływ na fabułę, choć o większym rozwoju tych postaci nie można mówić.
Dowiedzieliśmy się czegoś nowego na temat Bordeaux. Mianowicie jest ona cyborgiem. Szkoda tylko, że serial nie poświęca czasu ani uwagi takim motywom. Nadal nie wiemy nic o tej postaci poza tym, że jest służbistką, która nagle zaczyna robić maślane oczy w kierunku Ricka Flaga seniora. To wątek wyjęty z czapy. Nic wcześniej nie wskazywało na to, żeby te postaci miały się ku sobie. Rozumiem, że Flag jest kobieciarzem (wiadomo to choćby z Koszmarnego Komanda), ale to nie tłumaczy, dlaczego sugestii o ich pociągu do siebie nie dostaliśmy wcześniej. Prawdopodobnie nie starczy czasu na eksplorację tego wątku, więc nie widzę sensu jego istnienia. Skoro James Gunn nie był zainteresowany rozwijaniem postaci z 1. sezonu, to powinien się skupić na nowych.
 fot. HBO Max
fot. HBO MaxKolejne trzy odcinki są ściśle tajne i James Gunn trzymał je pod kluczem, żeby media się niczego nie dowiedziały. Zapowiadał budowanie szerszego świata DCU i występy gościnne. Wygląda na to, że faktycznie może do tego dojść, bo w końcu Chris zdecydował się w pełni przejść do drugiego świata i tam zamieszkać. Jest nawet easter egg do Supermana! To on, jego brat i ojciec pokonali kaiju, z którym mierzył się Człowiek ze stali i Gang Sprawiedliwości. Niestety z powodu ostatnich odcinków trudno mi się ekscytować tym, co stanie się później. Miałem nadzieję, że akcja ze spotkaniem z Harcourt zapowiedziana w zeszłym tygodniu przyniesie emocje, ciekawe wydarzenia i roszady lojalności postaci, ale całość przebiegła błyskawicznie i praktycznie nic nie zmieniła.
 fot. HBO Max
fot. HBO Max2. sezon Peacemaker mogę do tej pory określić mianem przerostu formy nad treścią. Cała produkcja zyskałaby, gdyby wycięto z niej niepotrzebne wątki i mnóstwo dowcipów niskich lotów. James Gunn był najbardziej podekscytowany motywem drugiej Ziemi i alternatywnego świata, ale pomysłów nie starczyło na cały sezon, więc wszystko pośrodku wypełnił watą – niestety nie cukrową, bo oglądanie tego wcale słodkie nie jest.
Ten odcinek, podobnie do wielu poprzednich, broni się jedynie urokiem i doborem aktorów, którzy są w stanie w wiarygodny sposób sprzedać nawet najbardziej beznadziejne i nieśmieszne formułki ze scenariusza. Na przód wychodzi John Cena, którego Peacemaker, wiecznie dostający po nosie i mający już tego wszystkiego dość, gwarantuje ogrom rozrywki. Aż chce mu się kibicować. Serial jest dobrze kręcony, ale czasami nie mogę się oprzeć wrażeniu taniości. Pewnie miał niższy budżet niż w poprzednim sezonie. Być może najlepsze zostawiono na koniec? Czas pokaże. Oby go tylko wystarczyło.
Poznaj recenzenta
Wiktor Stochmal 
 
    
 
 
                         
             
			 
             
					 
					 
					 
					 
					 
					 
					 
					 
					 
					 
					 
					 
					 
					 
         
             
             
                                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                     
                    
                     
                    
                     
                    
                     
                    
                     
                    
                     
             
             
             
            