Przekombinowali
Data premiery w Polsce: 26 grudnia 2013Z naszej europejskiej perspektywy trudno do końca stwierdzić, co tak bardzo urzekło amerykańskich widzów w filmie Kamerdyner. Za Oceanem był on bowiem w kinach wielkim hitem.
Z naszej europejskiej perspektywy trudno do końca stwierdzić, co tak bardzo urzekło amerykańskich widzów w filmie Kamerdyner. Za Oceanem był on bowiem w kinach wielkim hitem.
Mówiło się wręcz o oscarowym faworycie. Tymczasem, gdy przyszło ogłoszenie nominacji do Złotych Globów (było nie było, traktowanych jak wstęp do Oscarów), Kamerdynera całkowicie pominięto. Teraz możemy się już w Polsce przekonać dlaczego. I stwierdzić, że pominięto zupełnie słusznie.
Opowieść o człowieku, który usługiwał wielu kolejnym dwudziestowiecznym amerykańskim prezydentom, wydaje się świetnym pomysłem. Ba, do tego świetnie obsadzonym – Forest Whitaker grywa i w genialnych, i w żenujących filmach, ale talentu odmówić mu nie sposób. Grająca jego żonę Oprah Winfrey na ekranie pojawia się bardzo rzadko, ale swój wielki aktorski talent spożytkowała w zupełnie inny sposób – stając się telewizyjnym sumieniem Ameryki. Do tego wiaderko świetnych nazwisk w epizodach: Robin Williams, John Cusack, Vanessa Redgrave, Terrence Howard, Liev Schreiber, Jane Fonda, Alan Rickman, a nawet Lenny Kravitz. Nic dziwnego, że Ameryka ruszyła do kin, acz zastanawia, że ci, którzy wyszli po seansach w premierowy weekend, nie przekazali pozostałym, iż zamiast filmu mamy do czynienia ze zlepkiem dość drewnianych scenek rodzajowych.
Wszystko w tej opowieści jest przewidywalne i pokazane z subtelnością Pudzianowskiego w KSW. Cecil oczywiście w dzieciństwie cierpi przez złych białych na południu USA, potem dobry czarny szkoli go, by potrafił służyć i dzięki temu godnie żyć. Następnie ma dwóch synów, z których każdy wybiera ekstremalnie inną drogę życiową. Praca jako kamerdyner w Białym Domu to seria scenek totalnie konwencjonalnych i pokazujących najbardziej stereotypowy wizerunek każdego z kolejnych prezydentów (od Eisenhowera do Reagana). Jeśli nawet coś w tym filmie zaczyna zapowiadać się ciekawie – na przykład idea walki o prawa czarnych czy domowe/alkoholowe problemy żony Cecila – to wątki te dość szybko znikają albo są pośpiesznie upraszczane, bo przecież trzeba gnać przez kolejne dekady dwudziestego wieku.
Kamerdyner to nie jest materiał na film. Może na jakiś sześcio- czy ośmioodcinkowy serial. Wtedy każdy wątek miałby czas na to, by rozwinąć się, a potem wybrzmieć. Tymczasem Lee Daniels uparł się, by upchnąć wszystko w 132 minutach, więc w efekcie dostajemy dość przeciętny bryk z dwudziestowiecznej historii USA, z wieloma dobrymi aktorami, którym nie dano okazji zagrać. Nawet tytułowa kreacja Whitakera niespecjalnie porywa, bo jak rasowy kamerdyner, przy każdej okazji chowa się on w cień i służy innym (aktorom).
W efekcie wcale się nie dziwię, że film ten przepadł w Złotych Globach. Na Oscary też nie ma moim zdaniem szans (może skończy się na jakichś drobnych nominacjach, ale mam nadzieję, że i tego nam oszczędzą). Twórcy Kamerdynera tak bowiem skoncentrowali się na nagłaśnianiu swojego świetnego i słusznego pomysłu, na zatrudnianiu do epizod(zik)ów kolejnych gwiazd, że zapomnieli nakręcić porządny film. Szkoda.
Poznaj recenzenta
Kamil ŚmiałkowskiPoznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat