Ray Donovan: sezon 4, odcinek 8 – recenzja
The Texan jest odcinkiem, który z jednej strony ma kilka fenomenalnych, błyskotliwych momentów, a z drugiej parę niepotrzebnych dłużyzn. Finalnie jest trochę słabszy od poprzednich, ale i tak warto go obejrzeć, chociażby ze względu na bezbłędną Chiwawę w wykonaniu rodziny Donovanów.
The Texan jest odcinkiem, który z jednej strony ma kilka fenomenalnych, błyskotliwych momentów, a z drugiej parę niepotrzebnych dłużyzn. Finalnie jest trochę słabszy od poprzednich, ale i tak warto go obejrzeć, chociażby ze względu na bezbłędną Chiwawę w wykonaniu rodziny Donovanów.
Omawiany odcinek miał zdecydowanie spokojniejszy ton. Odpoczęliśmy chwilę od rosyjskiej i ormiańskiej mafii, obyło się bez kolejnych ekscesów Mickeya. The Texan skupia się przede wszystkim na wątkach rodzinnych, obyczajowych i dramatycznych. To oczywiście dobra droga dla serialu, tego typu tematyka jest przecież najmocniejszą stroną Ray Donovan, tym razem jednak zabrakło trochę emocjonalnych motywów, które poruszyłyby widza. Momentami było nijako i po prostu nudno.
Tak naprawdę jedynym wątkiem, który był dość mocno podbudowany dramatycznie i zaangażował widza emocjonalnie, była historia Brendana i Teresy, zmagającej się z bardzo ciężką depresją. Okazało się, że żona młodszego z braci Donovanów już od dłuższego czasu cierpi na pewne zaburzenia psychiczne. Podczas gdy jej rodzina w takich sytuacjach lokuje ją w oddziałach zamkniętych, Bunchy postanawia walczyć o żonę. W The Texan widzimy przemianę bohatera ze słabego nieudacznika w prawdziwego wojownika. Cały wątek jest bardzo dobrze prowadzony. Choroba Teresy jest wiarygodna, a transformacja Bunchy’ego dobrze uargumentowana. Finalnie emocje towarzyszące widzowi są bardzo pozytywne, bo postać grana przez Dasha Mihoka osiąga sukces, dzięki czemu staje się dużo bardziej pewna siebie.
Pozostałe wątki, mimo że ciekawe, nie mają potrzebnej dynamiki i głębi, która pozwoliłaby widzowi zaangażować się emocjonalnie w opowiadaną historię. Dobrym przykładem jest tutaj wątek Hectora i Marisol, który tym razem zawiódł na całej linii. Przyrodnia siostra boksera po raz kolejny zagroziła karierze sportowej brata. Młody pięściarz tradycyjnie załamał się psychicznie, jednak od czego jest Ray Donovan. Nasz twardziel rozwiązuje problem w swoim klasycznym stylu. Kogoś trzeba zastraszyć, aby ten ktoś mógł kogoś zaszantażować i uzyskać tzw. haka na kolejną osobę? Widzieliśmy to już w wielu poprzednich odcinkach i fajnie by było, gdyby Ray czasem zmienił swój styl działania. Co prawda jest on niebywale skuteczny, ale widz nie pogardziłby jakimś nowatorstwem w kwestii rozwiązywania problemów hollywoodzkich tuzów. Koniec końców Hector uratował rewanż o mistrzostwo świata, który chciała mu odebrać Marisol. Taki był finał wątku rodzeństwa w bieżącym odcinku. Zbyt proste i oczywiste rozwiązanie nie zadziałało pozytywnie na całą historię. Na szczęście to jeszcze nie koniec – w przyszłości ich relacja zapewne jeszcze bardziej się zintensyfikuje.
Wszystko to jednak nie ma większego znaczenia przy najbardziej nietuzinkowej, szokującej i przełomowej scenie w historii całego serialu (jeśli nie telewizji). Liv Schreiber tańczący Chiwawę przy grze You Can Dance to widok wbijający w fotel. Razem z Abby i Conorem tworzą jedną z najzabawniejszych scen w czwartym sezonie i wpisują się w tendencję twórców do łamania stereotypów i pokazywania kolejnych postaci w nieszablonowych sytuacjach. Wyszło kapitalnie, zwłaszcza że chwilę później ton serialu zmienia się o 180 stopni, kiedy to Ray odkrywa, jak niebezpieczne zabawy z bronią prowadzi jego syn.
W The Texan następuje rozwiązanie wątku Conora i prawdopodobnie zejdzie on na dalszy plan. Moim zdaniem rozwiązanie to jest dalece niesatysfakcjonujące. Przez kilka odcinków obserwowaliśmy kolejne przekraczanie granic przez młodego Donovana. Wszystko wskazywało na to, że nastąpi jakieś dramatyczne wydarzenie z jego udziałem, które wpłynie na rozwój tej postaci. Nic się jednak takiego nie stało. Co prawda przez moment było dramatycznie i ciekawie (segment w niebezpiecznej dzielnicy), jednak finalnie wystarczyła krótka pogadanka z ojcem i matką, aby syn znów wrócił na właściwe tory. Z jednej strony to rozwiązanie wydaje się adekwatne do obyczajowego charakteru serialu, z drugiej jednak zabrakło motywu, który pozwoliłby wgłębić się w psychologię tego młodego chłopaka. Pamiętający Rodzinę Soprano z pewnością skojarzą podobną historię syna Tony’ego, który także chciał przejść na „ciemną stronę mocy”. Tam jednak twórcy poświęcili wystarczającą ilość czasu, aby zbudować postać jak należy, dzięki czemu jego motywy i ambicje nie były płaskie i oczywiste. U Conora wyraźnie tego zabrakło.
Ray Donovan ma specyficzny styl, wyróżniający go na tle konkurencji. Z jednej strony trudno o nim mówić jako o produkcji proceduralnej, z drugiej nie ma też jakiejś głównej linii fabularnej - w każdym kolejnym odcinku inny wątek jest na pierwszym planie. Tym razem była to historia rodziny Donovanów i boksera Hectora. Zabrakło charyzmatycznego Cochrana, rosyjskiej mafii czy szaleństw Mickeya (który tym razem był tłem). Moim zdaniem takie podejście do formy telewizyjnej jest powiewem świeżości, bo widz nigdy nie wie, która historia będzie kontynuowana w kolejnym odcinku. Dzięki temu Ray Donovan jest produkcją nie do końca przewidywalną i potrafiącą zaskoczyć.
Źródło: zdjęcie główne: Michael Desmond/SHOWTIME
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat