Ray Donovan: sezon 6, odcinek 11 – recenzja
Przedostatni odcinek szóstej serii Raya Donovana jest brutalny, ponury i dynamiczny. Niestety przy okazji jest on schematyczny, nużący i mało emocjonujący. Formuła serialu ewidentnie nie działa jak należy.
Przedostatni odcinek szóstej serii Raya Donovana jest brutalny, ponury i dynamiczny. Niestety przy okazji jest on schematyczny, nużący i mało emocjonujący. Formuła serialu ewidentnie nie działa jak należy.
Ray Donovan rozprawia się ze skorumpowanymi gliniarzami i ratuje przy okazji córkę. Wszyscy jego przeciwnicy giną, a Sean McGarth popełnia samobójstwo. To najważniejsze rozstrzygnięcia z bieżącego odcinka – cała reszta nie ma znaczenia. Ray przemieszcza się z lokacji na lokację, tłukąc kolejne okna, obijając następne facjaty i zbierając informacje pozwalające odnaleźć mu Bridget. Mickey i Daryll jak posłuszne pieski podążają za nim, tracąc całkowicie fabularną wartość. Ray nadal jest poturbowany przez życie, ale osobiste dramaty schodzą tym razem na dalszy plan, bo opowieść koncentruje się na pogoni za uprowadzoną nastolatką.
Twórcy próbują nadrobić te niedociągnięcia, korzystając z postaci Seana McGartha. Wreszcie dochodzi do spotkania Raya i Maca, podczas którego bohaterowie mają okazję podsumować swoją trudną znajomość. Niestety ich konfrontacja nie zachwyca pod względem fabularnym. „Byłeś moim przyjacielem”, „moglibyśmy być braćmi” „zależało ci na mnie”, „Nikt nie traktuje mnie poważnie” – takie dyrdymały padają z ust policjanta. Co nam jednak po tych uzewnętrznieniach, jeśli zupełnie nie czujemy jego bólu i cierpienia. Nie jesteśmy w żaden sposób związani emocjonalnie z Makiem, ponieważ postać ta przez cały sezon z odcinka na odcinek traciła na fabularnym znaczeniu. Bohater często był nieobecny, a jak już się pojawiał, to stanowił jedynie element większej układanki. Finalnie okazał się całkowicie zbędny – szósta seria nie straciłaby wiele, gdyby tego bohatera po prostu w niej nie było. Po pierwszych epizodach Sean McGarth był prognostykiem zmian w formule serialu. Finalnie okazał się jego największą porażką - potencjałem, który w ogóle nie został wykorzystany.
Los tej postaci można oczywiście interpretować w nawiązaniu do wydarzeń związanych z tytułowym bohaterem. McGarth został poharatany przez życie, podobnie jak Ray. Ten drugi jednak jest w stanie przetrwać turbulencje, ponieważ w tym całym bałaganie ma obok siebie rodzinę. Sean traci wszystko, włącznie z dzieckiem. W takiej sytuacji poddaje się i pada na deski. Tego typu spojrzenie stawia w nieco lepszym świetle tę postać, ale wciąż przydałoby się poświęcić jej trochę więcej czasu ekranowego, aby dopieścić sylwetkę psychologiczną i nadać odrobinę osobowości.
Omawiany odcinek to zdecydowanie najbrutalniejsza odsłona w szóstym sezonie. Trup ściele się gęsto, a twórcy nie skąpią nam makabrycznych i krwawych scen. Momentami przerysowują estetykę i bawią się groteską. Do tego wszystkiego wkładają w usta bohaterów niewybredne żarty na temat bestialskich sytuacji, w których się znaleźli. Niestety po raz kolejny scenarzyści wykładają się na elementach humorystycznych. Zaszlachtowany skorumpowany policjant zostaje nazwany „kebabem z gliny”, a inny zmasakrowany przestępca staje się obiektem niewybrednych drwin Mickeya. Ani to śmieszne, ani celne. Przydałoby się nieco więcej finezji, ponieważ łatwo przekroczyć tutaj granicę dobrego smaku.
W tym całym bałaganie twórcy zapomnieli również o rozwinięciu relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Wszystko tu jest diabelnie powierzchowne. Bridget i Ray, Mickey i Darryl, a nawet Bunchy i Terry nie wychodzą poza zdawkowe wymiany zdań podsumowujące bieżącą sytuację. O ile w przypadku głównego bohatera jest to przekonujące, ponieważ ta maniera towarzyszy mu od początku serialu, to pozostali mogliby pokazać nieco więcej siebie. Przez takie rozwiązania cierpią zarówno postacie, jak i poszczególne wątki. Doskonałym przykładem jest tutaj sytuacja Brendana, który staje przed wielkim dylematem. Doniesie na ojca czy raczej poświęci się w imię rodziny? Znamy stawkę, jesteśmy świadomi konsekwencji. Mimo że znajduje się na ostrzu noża, buńczucznie rzuca inwektywy w kierunku przesłuchującej go agentki. Jego sytuacja powinna zaangażować emocjonalnie widzów, a my, śledząc ten wątek, nie czujemy praktycznie nic. Czekamy aż segment dobiegnie końca i będziemy mogli powrócić do radosnego szlachtowania skorumpowanych gliniarzy. Bunchy znajduje się w czarnej… dziurze już tak długo, że jego sytuacja staje się dla oglądającego męcząca. Mamy już dość tej postaci, ponieważ nic nie jest w stanie nas tutaj zaskoczyć.
Przedostatni odcinek Raya Donovana zawodzi praktycznie na każdym polu. Tam, gdzie powinno być napięcie, pojawia się nuda. To, co miało zaskakiwać, jest sztampowe. Twórcy próbują zszokować widza, serwując brutalne i makabryczne wstawki, ale nie spełniają one swojej roli. Nie trzeba być Tarantino, aby skutecznie korzystać z takich motywów, jednak twórcy idą po linii najmniejszego oporu, przez co jest odtwórczo i raczej mało gustownie. Za tydzień zobaczymy, czy na ostatniej prostej Ray Donovan zafunduje nam imponujący sprint do mety i będziemy mogli mówić o satysfakcjonującym skwitowaniu sezonu.
Źródło: zdjęcie główne: Showtime
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat