Ray Donovan: sezon 6, odcinek 3 – recenzja
Mimo że akcja szóstego sezonu Raya Donovana przenosi się do Nowego Jorku, to serial nie zmienia za bardzo formuły. Wciąż obserwujemy historie poszczególnych postaci, które jak na razie się nie łączą. Część z nich daje radę, inne pozostawiają wiele do życzenia. Jak to wychodzi w ogólnym rozrachunku?
Mimo że akcja szóstego sezonu Raya Donovana przenosi się do Nowego Jorku, to serial nie zmienia za bardzo formuły. Wciąż obserwujemy historie poszczególnych postaci, które jak na razie się nie łączą. Część z nich daje radę, inne pozostawiają wiele do życzenia. Jak to wychodzi w ogólnym rozrachunku?
Ray Donovan bardzo szybko wyskakuje z butów zarośniętego lumpa i wpasowuje się w idealnie skrojony garnitur. Główny bohater ponownie jest diabelnie skutecznym terminatorem, czy tego chcemy, czy nie. Z jednej strony dobrze, bo przecież to nasz stary dobry Ray, który bez zbędnych słów załatwi każdą sprawę. Z drugiej trochę szkoda, bo jego upadek był całkiem interesujący fabularnie i dobrze robił rozwojowi charakterologicznemu tej postaci.
Jednym z lepszych segmentów odcinka jest zestawienie poczynań Raya i Brendana w rytmie utworu rapera Nasa, pod tytułem N.Y. State of Mind. Ten pierwszy trenuje, wyciska siódme poty, aby ponownie wejść na szczyt. Bunchy natomiast pogrąża się niemiłosiernie. Nie dość, że porywa własne dziecko, to jeszcze wchodzi w komitywę ze swoim tatusiem. Jak wiemy, Mickey oznacza tylko kłopoty, więc przyszłość Brendana klaruje się w ciemnych barwach. Oboje przechodzą przemiany. Jeden zmierza do góry, drugi na dno. Zestawienie losów braci to ciekawy zabieg, zwłaszcza że twórcy ubarwiają go utworem mówiącym o brutalnej rzeczywistości Nowego Jorku. Wszystkie drogi prowadzą do Wielkiego Jabłka. Dla niektórych miasto to będzie trampoliną, dla innych zapadnią. To dość interesujący punkt wyjścia dla dalszych wydarzeń.
Bardzo fajnie wypada spotkanie Raya z córką. Czy to złudzenie, czy Bridget rzeczywiście nabrała charakteru? „Tato, ja zadbam o mojego chłopaka. Mamy rok 2018, a nie 1820”. Tego typu cięte riposty robią bardzo dobrze tej postaci. Czyżby twórcy, po stracie Abby, chcieli z Bridget zrobić jedyną rozsądną osobę w całym tym zamieszaniu? Równie interesująco prezentują się dialogi między Rayem a Leną. Współpracownica głównego bohatera przez 5 długich sezonów była w cieniu. Praktycznie nie wiemy nic o jej życiu osobistym. Czyżby twórcy wreszcie zdecydowali się wprowadzić te bohaterkę na pierwszy plan? Rychło w czas, bo przecież to pierwszorzędna postać. Ma ona gigantyczny potencjał. Charakterologicznie świetnie koresponduje z Donovanem, a ich niezdarne rozmowy o sprawach osobistych to czyste złoto.
Niestety tyle, jeśli chodzi o zalety odcinka. Pozostałe wątki mocno kuleją. W trzecim epizodzie bardzo dużo czasu ekranowego dostaje Daryll. Jego postać wprowadza nas na zaplecze produkcji filmowej. Dzięki temu możemy poznać historie znerwicowanego producenta, rozbestwionego gwiazdora kina akcji i niezadowolonej zdolnej aktorki. Twórcy próbują zakryć niedostatki fabularne ćpaniem koki, wulgarnymi dialogami i mało śmiesznymi ripostami. Daryll nie jest tutaj pełnoprawnym bohaterem pierwszoplanowym, a raczej przewodnikiem po kolejnych wydarzeniach. Oczywistym jest fakt, że wątek ten jest jedynie łącznikiem pomiędzy historiami Raya i Mickey’a. Z pewnością szybko zejdziemy z planu filmowego i przeniesiemy się w bardziej mroczne zakątki Nowego Jorku, o czym świadczyć może końcówka epizodu.
Równie nieatrakcyjnie jawi się wątek Terry’ego. Widać, że scenarzyści mocno musieli się nakombinować, aby wprowadzić tego Donovana w jakąś ciekawą kabałę. Jak na razie jego postać pasuje jak pięść do nosa jeśli chodzi o bieżący wątek przewodni. Dlatego też twórcy postanowili rozpocząć opowieść o powrocie Terry’ego do boksu. Czy to najlepszy z możliwych sposobów na zagospodarowanie tak ciekawego bohatera? Można mieć wątpliwości, choć to przecież dopiero początek jego historii. Wszystko jak na razie rozwija się w znamiennym dla serialu tempie. Podczas gdy Ray coraz bardziej wikła się w ciemne interesy Samanthy Winslow, reszta powoli rozwija wątki osobiste. Nie szybkość akcji jest tu jednak problemem. Opowieść pozbawiona jest oryginalności w podejściu do treści. Nie jest wystarczająco ciekawie, abyśmy mogli mówić, że początek szóstego sezonu to nowe otwarcie dla Raya Donovana.
Podczas gdy Ray realizuje swoje cele zawodowe, pozostali Donovanovie małymi kroczkami zmierzają na dno. Gdzieś to już było, prawda? Całe szczęście w serialu jest jeszcze Sean 'Mac' McGrath (Domenick Lombardozzi), którego relacja z Rayem wydaje się być interesująca. Czy jest to prawdziwa męska przyjaźń, czy tylko tymczasowa zależność? Ta nowa postać dobrze rokuje, w odróżnieniu od Anity Novak (Lola Glaudini), z którą Ray wcześniej czy później z pewnością wyląduje w łóżku. Ten typ po prostu tak ma, choć nie mielibyśmy nic przeciwko, aby przy szóstym sezonie już nieco się zmienił.
Źródło: zdjęcie główne: Showtime
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat