„Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu”
Data premiery w Polsce: 13 września 2011Czy są wśród was gracze lubiący realizm "do bólu"? Bo w dosłownie takim znaczeniu objawia się on w drugiej części gry "Red Orchestra" z podtytułem "Bohaterowie Stalingradu". Czy to dobrze, czy źle – przekonajcie się, czytając naszą recenzję.
Czy są wśród was gracze lubiący realizm "do bólu"? Bo w dosłownie takim znaczeniu objawia się on w drugiej części gry "Red Orchestra" z podtytułem "Bohaterowie Stalingradu". Czy to dobrze, czy źle – przekonajcie się, czytając naszą recenzję.
Jestem graczem wychowanym na "Operation Flashpoint". Jestem z tego dumny i będę to przypominał na każdym kroku. Nie twierdzę, że nie lubię nawalanek w stylu "Call of Duty", czy innego "Battlefielda", bo one też sprawiają mi radość. Jednakże "Flashpoint" i późniejsza kontynuacja zwana "Armą" uczyła pokory i umiejętności. Gier przedstawiających rzeczywiste realia pola walki obecnie jest bardzo mało. Tworzą je najczęściej fanatycy dla fanatyków. Nie sztuką jest zabić kogoś z odległości dwóch metrów, sztuką jest nie dać się zauważyć żołnierzowi oddalonemu o kilkaset metrów, który jednym strzałem może zakończyć grę. Tego nauczył mnie "Flashpoint" i to otrzymuję też od "Red Orchestry", ale w nieco innym wydaniu.
Historia tej gry dokładnie charakteryzuje produkt, z jakim mamy okazję się zmierzyć. Zaczęło się dawno, bo przecież ponad 6 lat temu, od modyfikacji do "Unreal Tournament 2004". Niedługo później postała pierwsza, pełna gra studia Tipware "Red Orchestra: Ostfront 41-45". Już wtedy było wiadomo, że jest ona inna niż wszystkie. Multiplayer z takim nastawieniem na realizm był znany w bardzo niewielu produkcjach. Czasy się zmieniły, casualowych graczy przybywa, ale to dla Tipware nie miało żadnego znaczenia. "Bohaterowie Stalingradu" to odsłona zupełnie inna niż jej poprzedniczka, ale po sześciu latach zachowała to, za co fani ją szanowali.
Umiejscowienie fabuły gry w czasach drugiej wojny światowej jest o tyle kontrowersyjne, że tematyka ta nie tylko w FPSach, ale też w innych gatunkach gier zwyczajnie się wypaliła. Boom na ten rodzaj był ogromny jakieś sześć lat temu, ale teraz jest zupełnie inaczej. Co prawda możliwość kierowania wojskami niemieckimi podczas szturmu na Stalingrad to coś, w co jeszcze nie graliśmy, ale i tak szkoda, że twórcy nie pokusili się o inny teren działań. Wtedy jednak nie byłaby to bezpośrednia kontynuacja tytułowej "Red Orchestry". Przyznaję, że ostatnią grą o II wojnie światowej była u mnie "Company of Heroes 2", a z FPS-ów prawdopodobnie drugie "Call of Duty". Dlatego też z umiarkowaną ciekawością podszedłem do tego, co zaoferowali twórcy, bo według zapowiedzi jedną z nowości miały być tryby dla pojedynczego gracza, czyli kampania (zarówno po stronie niemieckiej, jak i rosyjskiej).
[image-browser playlist="607514" suggest=""]
Wcześniej jednak gracz musi zmierzyć się z długim i wymagającym samouczkiem, pokazującym "z czym to się je". Przyznaję, zblokowałem się na snajperce, przez co "szkolenie" przechodziłem ponad 30 minut. Jak realistyczna jest "Red Orchestra"? Wyobraźcie sobie (bo pewnie nie wszyscy to wiedzą), że pocisk wystrzelony z karabinu snajperskiego ma swoją trajektorię lotu i w pewnym momencie spada w dół. Sztuką jest tak wymierzyć, by trafić… Aby to zrobić, należy posłużyć się (uwaga!) ruchomym celownikiem, który nam to ułatwia. Takich smaczków jest więcej: choćby wypalenie lufy w MG42, którą można wymienić, albo tak oczywiste ręczne zmienianie magazynka połączone z liczeniem kul i ręcznym sprawdzaniem ile zostało naboi. Ktoś szukający w "Bohaterach Stalingradu" czegoś na wzór kampanii rosyjskiej z pierwszego "Call of Duty" odpadnie jeszcze przed pierwszą misją. Tę zaś poprzedza przemowa głównodowodzącego wojsk niemieckich, który nakreśla plan ataku... I tutaj niestety pojawia się pierwszy zawód. Tryb jednoosobowy to nic innego jak multiplayer, tyle że z botami; misje rozgrywają się na tych samych mapach, a zadaniem gracza jest zajmowanie kolejnych terenów i wypychanie wroga z zajętego wcześniej terenu. Sama rozgrywka jest niebywale wymagająca. "Red Orchestra" nie wybacza, gdy nagle zabraknie nabojów w magazynku. Jeden, dwa strzały przeciwnika i misję trzeba zaczynać od początku (lub respawnować się w określonym miejscu, jako inny żołnierz). Bez względu na poziom trudności boty są zabójczo skuteczne i już pierwsza mapa potrafi solidnie do siebie zrazić. Warto dodać, że kampania rosyjska rozgrywana jest na tych samych terenach i są to… te same misje. Różnica polega na tym, że bronimy, a nie atakujemy… i tyle. Obiecywano konkretną kampanię, twórcy rozbudzili apetyty na coś ciekawego, tymczasem mocno się zawiodłem.
Jeśli ktoś od nowej "Red Orchestry" oczekuje jednak solidnego trybu multiplayer, dotarł pod właściwy adres. Trzy ciekawe tryby rozgrywki (terytorium, szturm i klasyczny deathmatch), całkiem sporo graczy na serwerach i bardzo mało żółtodziobów. Jakiekolwiek błędy czy chwilowe zapomnienie jak realistyczna jest ta gra sprawiają, że ginie się niemal non stop. Jeśli w kampaniach boty były wystarczająco trudnym przeciwnikiem, zapewniam – na serwerach jest jeszcze trudniej, szczególnie w wielkich bitwach, w których może uczestniczyć nawet sześćdziesięciu czterech graczy. Dzięki różnorodności trybów każdy znajdzie coś dla siebie (szczególnie klanowicze lubujący się w atakowaniu i bronieniu – tryb szturmu). Aby zacząć czerpać z rozgrywek multiplayerowych jakąkolwiek satysfakcję, należy przesiedzieć na serwerach dobre kilkanaście godzin. Rozgrywka jest trudna i należy się do niej odpowiednio dostosować oraz przyzwyczaić się do przeglądarki serwerów, która niemiłosiernie irytuje i sprawia, że gra czasami się zawiesza.
[image-browser playlist="607515" suggest=""]
To co szczególnie spodobało mi się zarówno podczas gry z botami, jak i z żywymi graczami, to system osłon. Wychylenie w złym miejscu i w niewłaściwym momencie natychmiast kończy się śmiercią. Z kolei gdy jesteśmy poza zasięgiem wzroku przeciwnika możemy wychylić się i spokojnie wycelować (to wszystko trwa chwilę, ale przywołuje wspomnienia z "Flashpointa"!). Możemy też strzelać na oślep, ale tylko po to, aby zmusić wroga do schowania się, a także by móc przetransportować swoje cztery litery kilka metrów do przodu, do kolejnej osłony. Jeśli zrobimy to zbyt wolno i nie zdążymy, wróg bezlitośnie to wykorzysta. W ten sposób rywalizacja z przeciwnikami staje się prawdziwym wyzwaniem i dopiero wtedy zaczyna się czerpać z "Red Orchestry" satysfakcję.
Wspomniane wcześniej zwisy przeglądarki serwerów to nie jedyne problemy techniczne "Red Orchestry". Mimo tego, że grafika jest stosunkowo przeciętna, gra jest bardzo słabo zoptymalizowana. Miałem okazje grać w znacznie "ładniejsze" gry, ze znacznie wyższej półki – i moja 9800GT dawała radę nawet na wysokich detalach. "Bohaterowie Stalingradu" są niestety niedopracowani nie tylko pod względem grafiki i optymalizacji. Gra posiada szereg niedoróbek i bugów, które wytykane były już jakiś czas temu przez osoby mogące testować wersje beta. Należą do nich choćby przenikające się obiekty czy skomplikowane sterowanie (ciężko spamiętać, jaki klawisz jest odpowiedzialny za jaką czynność). Nadzieja pozostaje w łatkach, a Tripwire Interactive już zapowiada, że uaktualnienia się pojawią.
Na chwilę obecną pozostaje spory niedosyt. To mógł być świetny, wymagający FPS, na którym każdy gracz lubiący realizm obgryzałby paznokcie. Multiplayer to jednak nie wszystko. Brak porządnej kampanii sprawia, że ocena musi zostać dodatkowo obniżona o jeden punkt.
Ocena: 7/10
PLUSY:
+ zróżnicowany multiplayer
+ realizm!
+ system ukrywania się za osłonami i wychylanie się
MINUSY:
- większe i mniejsze błędy, niedoróbki
- kiepska optymalizacja przy przeciętnej grafice
- brak klasycznej kampanii dla pojedynczego gracza
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1974, kończy 50 lat