„Selma”: Piękna historia wielu ludzi – recenzja
Data premiery w Polsce: 10 kwietnia 2015"Selma" od paru miesięcy nazywana jest filmem najmniej docenionym przez rozdającą Oscary Akademię. I trzeba przyznać, że głosy te mają rację, bo to produkcja, którą warto znać.
"Selma" od paru miesięcy nazywana jest filmem najmniej docenionym przez rozdającą Oscary Akademię. I trzeba przyznać, że głosy te mają rację, bo to produkcja, którą warto znać.
Pominięcie „Selma” w czasie rozdawania Oscarów jest naprawdę ciekawym zjawiskiem, ponieważ to film typowo oscarowy – choć ważne, by odróżnić tutaj dwie definicje. Pisząc „film typowo oscarowy”, mam na myśli, że jest to dzieło, które powinno spodobać się Akademii, a nie produkcja, która jest zrobiona pod jej gust, przez co gorsza jakościowo, jak zwykle bywa z taką twórczością. Jest to dość istotne, by nie skrzywdzić tego może nie wybitnego, ale bardzo dobrego filmu.
Jak wiadomo, „Selma” opowiada o latach 60., w których Afroamerykanie walczyli o prawa wyborcze. Centrum wydarzeń jest miasteczko Selma, to mniej znane historyczne miejsce, gdzie ludzie walczyli o swoją godność. Mylą się jednak ci, którzy uważają, że jest to historia jedynie Martina Luthera Kinga, co najczęściej ma miejsce w filmach historyczno-biograficznych. Oczywiście jest on tutaj ważniejszą postacią, jednakże jeśli wskazać na główną postać, trzeba zwrócić uwagę na bohatera zbiorowego, czyli Afroamerykanów, reprezentowanych zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety, zwolenników i przeciwników Kinga. Jest to bardzo ciekawy zabieg, rzadko dotychczas stosowany. Najczęściej w takich filmach mamy głównego bohatera, który zmienia historię przy pomocy swoich kompanów. Jak jednak wiadomo, można być symbolem zmian, ale nie ma w historii ani jednego momentu, który zmieniłaby jednostka – trzeba pamiętać, że za tą jedną osobą stali inni ludzie, nieraz ważniejsi niż to jedno znane nazwisko. Tutaj reżyserka oddaje cześć nie tylko doktorowi Kingowi, ale także wszystkim, którzy walczyli o zmianę dla czarnoskórych – jego żonie, innym kobietom, studentom, a także jego gorącemu przeciwnikowi, Malcolmowi X. I tu wielkie brawa, że pokazano człowieka, od którego może wiele zależało, ale nie zależało wszystko – co więcej, pokazano człowieka, którego nie wszystkie ruchy były dobre i który nieraz musiał bronić swojego zdania. Dzięki tym kłótniom między nim a jego partnerami widz sam może zdecydować, po której stronie stoi i czy najważniejszy bohater "Selmy" miał rację.
To „odbohateryzowanie” Martina Luthera Kinga pozwala widzowi nieznającemu tej części historii USA poznać innych bohaterów tego ruchu. Podobało mi się zwłaszcza przedstawienie kobiet, o których w dziejach historii nieraz się zapomina – a przykłady można znaleźć na własnym podwórku (Solidarność, Okrągły Stół itd., itp.). Tutaj oddano cześć kobietom: Annie Lee Cooper, Amelii Boynton i Corretcie Scott King.
[video-browser playlist="651271" suggest=""]
Jednakże ten film nie byłby tak dobry bez świetnej obsady. Chyba nie trzeba chwalić Davida Oyelowo, który wcielił się w Martina Luthera Kinga. Brak nominacji dla niego to następna z licznych pomyłek Akademii. Oyelowo nie tylko zachowuje się jak King, wydaje się również mówić jego magnetycznym głosem i nieważne, co zrobi na ekranie – widzowie potrafią uwierzyć, że robi to ze słusznych powodów, oraz nie dziwią się, że poszły za nim tłumy. Warto też zwrócić uwagę na Toma Wilkinsona i Tima Rotha (który już chyba przyzwyczaił się do grania „tych złych”). Dla mnie jako fanki „Empire” miło było popatrzeć też na Traia Byersa w innej roli niż syn Luciousa Lyona.
Dobrym pomysłem były również napisy pojawiające się przed niektórymi scenami – notki FBI na temat M.L. Kinga, podkreślające, gdzie on teraz jest, co robi, czym się zajmuje. Dzięki temu nie tylko możemy lepiej zrozumieć tę postać, ale również powstaje pewna specyficzna atmosfera w czasie filmu – w pewnym sensie duchoty i irytacji. Po którymś razie, gdy słyszymy charakterystyczny dźwięk pojawiających się napisów, widz chce, by to się skończyło, zupełnie rozumiejąc emocje postaci, które wiedziały o podsłuchach. W niektórych recenzjach można znaleźć krytykę, że film jest zbyt spokojny. Trudno jest się z tym nie zgodzić, myślę jednak, że był to od początku zamysł reżyserki – by skupić się na atmosferze wyczekiwania, czasem zniechęcenia, a nie na gwałtownej akcji.
Oczywiście, mówiąc o „Selmie”, błędem byłoby nie wspomnieć o muzyce – a zwłaszcza o „Glory”. Ta piosenka w bardzo dobry sposób buduje wzruszenie dzięki pięknemu głosowi Johna Legenda.
Czytaj również: Recenzja filmu "Szybcy i wściekli 7"
"Selma" jest filmem wartym obejrzenia – nie tylko w celu bliższego poznania wydarzeń z Selmy, ale też dlatego, że można w tej produkcji znaleźć parę praktycznych uwag na temat tego, jak powinno się tworzyć produkcje biograficzno-historyczne. Może nie jest to film wybitny, ale jest to na pewno film przyjemny, z trochę mniejszym patosem niż zwykle.
Poznaj recenzenta
Anna OlechowskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat