„Sense8”: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Kultowi twórcy (Wachowscy i J. Michael Straczynski), którzy od lat próbują znowu stworzyć coś na poziomie swych wielkich dzieł („Matrix” i „Babylon 5”) tym razem połączyli siły i nakręcili serial dla Netflixa. I efekt jakoś nie zachwyca...
Kultowi twórcy (Wachowscy i J. Michael Straczynski), którzy od lat próbują znowu stworzyć coś na poziomie swych wielkich dzieł („Matrix” i „Babylon 5”) tym razem połączyli siły i nakręcili serial dla Netflixa. I efekt jakoś nie zachwyca...
„Sense8” to serial do internetu. Pamiętajmy więc o innej formie dystrybucji. Dwanaście odcinków trafiło równocześnie do odbiorców i można sobie je obejrzeć nawet jednym potężnym seansem. Ale nie zmienia to faktu, że zrobią to tylko i wyłącznie ultrafani tych twórców, albo ci, którzy zachwycą się początkiem tej opowieści. Dlatego to recenzja po prostu 1. odcinka. I muszę stwierdzić, że po jego obejrzeniu poważnie się zastanawiam, czy chce mi się obejrzeć resztę...
Bo cóż tu tak naprawdę dostajemy, poza znanym z dziesiątków produkcji dokumentalnych wrażeniem, że świat jest wielki, kolorowy i różnorodny? Niewiele. Tak naprawdę w pierwszym odcinku nie ma zbyt wiele akcji, i praktycznie żadnych wyraźnych wskazówek o czym ten serial będzie. Ot, w wyniku tajemniczej sceny na początku, ósemka ludzi na całym świecie zostaje jakoś połączona. Zaczynają w rozmaitych sytuacjach widzieć umierającą kobietę z otwierającej sekwencji, albo czuć, widzieć i słyszeć to, co dzieje się wokół innych z tej grupy - czyli przez moment patrzeć ich oczami, słyszeć ich uszami, czy dosłownie znaleźć się w ich miejscu.
[video-browser playlist="693451" suggest=""]
To wszystko pokazane jest coraz bardziej nachalnie, by wszyscy zrozumieli o co chodzi i nabrali ochoty, by oglądać kolejne odcinki, gdzie pewnie coś się wyjaśni. Tylko mam wrażenie, że efekt może być dokładnie odwrotny. Pierwszy odcinek mało daje nam właściwej fabuły a jedynie pokazuje, że w Londynie są kluby z głośną muzyką, w Chicago policjanci o polsko brzmiących nazwiskach mają trudną pracę, w San Francisco jest dużo gejów i lesbijek, w Indiach czy Seulu niełatwo być kobietą, a jeszcze trudniej być czarnym w Nairobi. To trochę mało.
Gdzieś tam w kolejnych odcinkach być może czai się fabuła godna Straczynskiego czy fajnie zrealizowane sceny do jakich przyzwyczaili nas Wachowscy. Być może. Na razie jednak dostajemy to, co w dzisiejszym rozumieniu telewizji jest po prostu archaiczne – od słabo podanych tajemnic, przez serię schematów i klisz, aż po słabiutki cliffhanger. A akcja zaczyna przyśpieszać nagle, w ostatniej minucie, bo przecież trzeba jakoś widza skłonić, by sięgnął po kolejny odcinek.
I pewnie niejeden sięgnie. Z szacunku dla któregoś z nazwisk w ten serial zaangażowanych. Ale tu chyba chodziło o coś innego. By do kolejnych odcinków przyciągała jakość dzieła, a nie tylko dwa nazwiska o swojsko brzmiącej końcówce „ski” i wakacyjna serialowa posucha.
Poznaj recenzenta
Kamil ŚmiałkowskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat