Silver Surfer. Tom 2 - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 24 stycznia 2023W drugim tomie Silver Surfera dostajemy niezwykłą historię – jeszcze bardziej angażującą niż w pierwszej odsłonie. Dawn Greenwood i Norrin Radd podróżują w niej poza kraniec wszechświata, a nawet jeszcze dalej.
W drugim tomie Silver Surfera dostajemy niezwykłą historię – jeszcze bardziej angażującą niż w pierwszej odsłonie. Dawn Greenwood i Norrin Radd podróżują w niej poza kraniec wszechświata, a nawet jeszcze dalej.
W przypadku niniejszej serii potwierdza się reguła, że pełne skupienie się twórców na przygodach jednego superbohatera owocuje wyraźną zwyżką jakości. W ostatnich latach najlepszym tego dowodem były serie takie jak Hawkeye czy ostatnio Nieśmiertelny Hulk. Inni superbohaterowie zazwyczaj występują w nich tylko przelotnie. Dobrze, jeżeli również graficznie seria wyróżnia się na tle masy innych komiksów. A Silver Surfer z rysunkami Michaela Allreda robi wrażenie już od pierwszego spojrzenia na plansze. Wyraźna inspiracja klasyką i duch pop-artu w rysunkach tego artysty w niezwykły sposób współgrają ze scenariuszem Dana Slotta, również zapatrzonego w klasyczne superbohaterskie opowieści sprzed lat. Co więcej, mimo w pełni zamierzonego infantylizmu przepełniającego świat przedstawiony kończymy lekturę z wrażeniem, że właśnie przeczytaliśmy piękną, wzruszającą i uniwersalną historię. Jak to w ogóle twórcom się udało?
Już pierwsza połowa przygód pary kosmicznych podróżników wyraźnie zasygnalizowała, że twórcy nie boją się przekraczać granic wyobraźni. Pokrewieństwo historii Slotta i Allreda nie tyle z suprbohaterskimi opowieściami, co w większym stopniu z Doktorem Who, w drugiej odsłonie nabrało większej mocy. Zawirowania z końcówki pierwszego tomu bohaterowie wydają się mieć za sobą, wszechświat został odbudowany, Silver Surfer i Dawn wracają na Ziemię. Kołatające się w głowie czytelnika pytanie, czy twórcy wymyślą jeszcze coś równie spektakularnego, szybko znajduje odpowiedź w nowym, otwierającym drugi tom fabularnym pomyśle. Zaczątek nadciągającego szaleństwa widzimy na okładce drugiego tomu wydania zbiorczego. Oto okazuje się, że Ziemianie zaczynają zapominać o swoim kulturowym dziedzictwie – inwazja tak zwanych Hordaksów polega na rabowaniu energii tworzenia i odebraniu Ziemianom całego kulturowego dorobku. Mamy zatem do czynienia z kradzieżą etyczną, a to dopiero początek fali pomysłów w podobnym stylu, które uruchamiają na pełnych obrotach w czytelniku to, co mieli mieszkańcom naszej planety ukraść kosmici – po prostu wyobraźnię. Co czeka nas dalej?
O tym jest nawet trudno opowiadać, ponieważ im bardziej przemy w głąb lektury, tym mocniej przeżywamy wspólne przygody Dawn i Silver Surfera. Mamy w tej serii świetne, niepozorne momenty, które jeszcze bardziej zbliżają nas do obojga bohaterów – np. Silver Surfer musi się przebrać w ubranie chłopaka siostry Dawn, a my widzimy, jaki mógłby mieć styl, gdyby urodził się wśród Ziemian. Trzeba też dodać, że to jedna z najsmutniejszych superbohaterskich opowieści, co przy radosnych rysunkach Allreda może się wydać niemożliwe. Jednak ci, którzy znają znakomity komiks X-Statix (wydany niedawno przez Muchę Comics) doskonale wiedzą, że wbrew pozorom pop-artowy styl aż za dobrze sprawdza się w roli generatora nastroju beznadziei ogarniającego bohaterów.
Emocjonalny stan beznadziei na szczęście nie pasuje do przygód Silver Surfera i Dawn. W dalszej części komiksu przekonamy się, w jaki sposób tytułowy bohater został Obywatelem Ziemi (w tej historii będzie brał udział pokaźny zestaw marvelowskich superbohaterów), albo będziemy świadkami przerażającego rozdwojenia Dawn na planecie Inkandessa 4. Historia na Inkadessie 4 w ogóle jest wyjątkowa, ponieważ łączy w sobie wiele różnorodnych emocji. Sam jej tytuł jest tajemniczo nostalgiczny – “O tym, jak Dawn i Norrin nie zatańczyli pierwszego tańca”, zaś fabuła mocno niepokojąca, niekomfortowa wręcz, ponieważ przypomina klimatem opowieści z serialowego Black Mirror. Ta przygoda będzie zresztą istotna w końcowej partii komiksu – nim jednak do tego momentu dotrzemy, przed bohaterami pojawią się jeszcze wyzwania wykraczające poza wyobraźnię, czyli podróż poza skraj wszechświata.
Zapowiedzią tej końcowej odsłony historii Slotta i Allreda jest występ Galactusa w nietypowej roli – jako dawcy życia próbującego zapobiec wielkiej, kosmicznej katastrofie. To od tego momentu Silver Surfer zacznie wkraczać w bardzo nostalgiczne rejony i zapewne niejeden czytelnik uroni podczas dalszej lektury więcej niż jedną łzę. Znowu przychodzą skojarzenia z Doktorem Who, z kręgiem życia, ze śmiercią i odrodzeniem, z kolejnymi wcieleniami i wreszcie z zawirowaniami czasowymi. Dan Slott bardzo zgrabnie poukładał tę finałową odsłonę swej historii i domknął wątki. Wszystko zbiegło się niczym w precyzyjnej, fabularnej mozaice. I choć po finale czujemy czytelnicze spełnienie, może zabrakło na sam koniec odrobiny nieprzewidywalności – czegoś, co jest na wyciągnięcie ręki, ale i tak nam ucieka. Rąbka nadziei na to, że może była szansa, by wszystko potoczyło się jednak trochę inaczej. Ale i tak jest dobrze, ponieważ to jedna z niewielu marvelowskich historii, która autentycznie jest zamknięta i nic nie trzeba w niej dopisywać na siłę. Mogłoby być takich więcej.
Poznaj recenzenta
Tomasz MiecznikowskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat