

Od premiery Pitch Perfect minęło 13 lat. Tym razem Rebel Wilson i Anna Camp spotykają się we wspólnym projekcie zatytułowanym Ślub w ogniu Simona Westa. Założeniem była nieco ostrzejsza komedia akcji, która w jasny sposób inspirowała się Szklaną pułapką.
Amerykańska tajna agentka po nieudanej misji zostaje wysłana na przymusowe wakacje, co zbiega się ze ślubem jej przyjaciółki. Wydawałoby się zatem, że w tak atrakcyjnym miejscu, jak Savannah w stanie Georgia, będzie czas na przygotowania do ceremonii oraz na drinki z palemką. Jednak wówczas nie byłoby to kino akcji. West na swoim koncie ma takie hity jak Con Air – lot skazańców, Sprawa honoru, Lara Croft: Tomb Raider czy Niezniszczalni 2. To bogate portfolio, w którym można znaleźć sporo znanych filmów, ale nieprzypadkowo reżyser nigdy nie zawitał do grona największych i cenionych reżyserów. Dziś odwala raczej wyrobnicze twory, które trafiają na streaming.
Ślub w ogniu jest właśnie takim filmem, który przecież nie musiał być porażką. W obsadzie są wspomniane Rebel Wilson i Anna Camp, ale też Stephen Dorff w roli antagonisty oraz nagrodzona Oscarem Da'Vine Joy Randolph. Wystarczyłoby naprawdę niewiele – może trochę więcej dobrze napisanego humoru i udanych scen akcji – by nie był to kolejny średniak z licznymi problemami.
A największym problemem jest bez wątpienia scenariusz Shainy Steinberg. Sklejenie Druhen Paul Feiga ze wspomnianą Szklaną pułapką nie sprawi nagle, że widownia zacznie bić brawa. Bardzo mało starań włożono w to, by ekipa głównych bohaterów była interesująca. Sam grana przez Wilson jest agentką – niezłą, ale o niekonwencjonalnych metodach. Widzom może być trudno z polubieniem jej, chyba że przełożymy sympatię do aktorki na film. Jest mocno zaangażowana w swoją pracę, przez co cierpi jej życie prywatne i towarzyskie. Byłby to bardzo fajny punkt wyjścia do pokazania rozdarcia między obowiązkami, bo przez kolejne zlecenia zaniedbuje bycie świadkową panny młodej, Betsy (Anna Camp). Film nawet dobrze się zaczyna, bo kobieta znika w dziwnych okolicznościach podczas wieczoru panieńskiego, ale finalnie nie stawia żadnej konkluzji. Chyba że tę oczywistą – jeśli jesteś tajną agentką, zdradź tę strzeżoną tajemnicę swoim przyjaciółkom, a wtedy nie będzie problemów.
Zwykle przy takich filmach mówi się, że powstały, by zapełnić kinowy repertuar lub biblioteki serwisów VOD. Ale jest coś jeszcze – czeki dla aktorów oraz pełne kieszenie producentów, którzy nie krępowali się wrzucać nachalnego product placementu. I jasne, rozrywka to biznes, aktorzy chcą zarobić, a widz chce się dobrze bawić. Problem rodzi się w momencie, gdy scenariusz w żaden sposób nie zarysowuje stron konfliktu, a dobrze radzi sobie wyłącznie w kilku momentach, kiedy to druhny na czele z Lydią (Da'Vine Joy Randolph) mogą rzucić kilka kąśliwych gagów. Intryga ze sztabkami złota i kartelami, zwyczajnie jest szyta zbyt grubymi nićmi. Nie poprawia tego ani Glen Powell z Temu, czyli Justin Hartley, ani nawet podróbka Hansa Grubera, czyli wytatuowany ze złotym sikorem na szyi Stephen Dorff.
W całość wpleciono też różnego rodzaju romanse (Sam i postać grana przez Hartleya czy Lydia i przystojny Pastor), a także postarano się o obowiązkowy wątek przy okazji filmowych ślubów, czyli porzucenie głównej druhny na rzecz innej, będącej wcześniej z boku przyjaciółki, w którą wciela się Anna Chlumsky. Trzyma się to nawet w ryzach, a pomieszanie tego ze scenami akcji wypada nieźle. Widać doświadczenie reżysera, który potrafi zadbać o tempo i rosnącą stawkę. Fabularnie mamy dużo klisz, a sceny akcji są zwyczajnie średnie i bez polotu. Dobrze, że przynajmniej nie ma fuszerki od strony realizacyjnej.
Ślub w ogniu nie jest filmem, który umili Wam wieczór. Pamiętajcie – jeśli macie drugą połówkę, która zechce zobaczyć Druhny, a wy wolelibyście włączyć Szklaną pułapkę, to możecie obejrzeć te filmy jeden po drugim. Niech nie przyjdzie Wam do głowy sprawdzanie Ślubu w ogniu. Swoją drogą, doceniam tłumaczy polskiego tytułu, którzy dodali jeszcze jedną inspirację, czyli Helikopter w ogniu Ridleya Scotta. Nie ma to żadnego związku, nie jest specjalnie zabawne, ale wpasowało się wspaniale w kreatywność prezentowaną przez amerykańskich twórców.
Poznaj recenzenta
Michał Kujawiński
