Stargirl: sezon 1, odcinek 10 - recenzja
Stargirl do tego momentu trzymała równy poziom, dostarczając satysfakcjonującej rozrywki. Tym razem pojawia się zbyt dużo zgrzytów.
Stargirl do tego momentu trzymała równy poziom, dostarczając satysfakcjonującej rozrywki. Tym razem pojawia się zbyt dużo zgrzytów.
Wszyscy widzowie Stargirl na pewno czekali na to, jak rozwinie się sytuacja z Barbarą, gdy przyłapała Pata i Courtney na superbohaterskich sprawunkach. Konflikt był oczekiwany, nie przeczę, ale cały wątek wydaje się im dalej tym bardziej nieprzemyślany. Reakcja Barbary na potencjalnie pierwszą kłótnię z Patem jest wyolbrzymiona, nieprzekonująca i przesadzona - zero komunikacji pomiędzy nimi wygląda na dość niedojrzałe uproszczenie. Zasadniczo Barbara podejmująca decyzję o zakończeniu związku i ucieczce z Courtney jest mało wiarygodna, bo nie czuć, aby ta kłótnia była wystarczającym powodem. Bynajmniej nie chodzi mi o to, że Barbara nie ma w tej chwili powodów, bo kłamstwa i potencjalne wciskanie Court nieprawdy o ojcu to duże grzechy, ale zauważcie, że w tych scenach nie ma możliwości zrozumienia drugiej strony, a ewentualne zranienie przez poprzedniego partnera nie usprawiedliwia wszystkiego, by od razu skreślać Pata. To się nie klei, zwłaszcza że potem nagle wszystko się zmienia i Barbara decyduje się nagrać rodziców Jordana, którzy w pozbawiony sensu sposób zdecydowali się przy niej mówić o jego planie. Skąd mają mieć pewność, że ci ludzie nie znają norweskiego? Cały wątek staje się niedorzecznie uproszczony i absurdalnie niedopracowany. Zwłaszcza gdy w kontraście mamy urocze sceny, jak Pat i Barbara się poznali, które mają klimat niczym kino z lat 60.
Chyba wszyscy byli w jakimś stopniu pewni, że Courtney nie jest córką Starmana. Chociaż wszelkie okoliczności na to wskazywały, a zdjęcie ojca pokazuje podobieństwo, coś w tym nie grało. Wiemy więc, że ojciec Courtney żyje i jest to duża informacja w tym odcinku. Intryguje to, kim on tak naprawdę jest i dlaczego zniknął? Jest tutaj dużo pytań, które - miejmy nadzieję - będą mieć rozsądne odpowiedzi, bo ten serial potrzebuje dobrych wątków obyczajowych, gdyż problem z postacią Courtney zaczyna się pogłębiać. Jej próby tłumaczenia matce co i jak oraz jej dalsze zachowanie z Henrym - to wszystko są oznaki cofania się postaci, która traci swój urok i charakter, a wydarzenia nie są wykorzystywane do jej rozwoju. A do tego można odczuć pokaźne dawki konsternacji w konfrontacji z zombiakami Dragon Kinga. Stargirl jest superbohaterką dzięki mocy swojej laski, ale od kiedy Courtney jest też mistrzynią sztuk walki, która potrafi robić niestworzone rzeczy z każdą bronią? Wiemy, że w szkole była sportowcem, ale to zbyt duże uproszczenie tego, co ten odcinek pokazuje. Co innego, gdy Court używa magicznej laski, która w dodatku jej pomaga, niż zwykłej broni, która wymaga doświadczenia i treningu. Kolejny dziwny zgrzyt w tym naprawdę udanym serialu. Ponownie mam też problem z Rickiem, którego fanatyzm w kluczowych momentach popada w zbytnią skrajność.
A przecież tych dziwnych absurdów w tym odcinku jest więcej. Samo zachowanie laski, która leci solo na Icycle'a jest głupie. Po prostu. Ten wątek nie ma najmniejszego sensu w kontekście tego, co wiemy o tej "istocie" i całej otoczce i historii. Najgorzej jednak wypada Henry, który może wywołać mieszane odczucia. Z jednej strony plus, bo jego geneza jest dalej rozwijana, wiara w ojca godna podziwu, a dzięki temu widzimy, jak stopniowo decyduje się stanąć po stronie dobra. Z drugiej strony finałowa konfrontacja z Brainwavem i jego śmierć to moment, w którym porównania do Arrowverse są przerażająco na miejscu. Banał, kicz i nieporozumienie - ta scena, gdy tuż przed śmiercią przeprasza Yolandę oraz sam fakt, że bohaterowie nie uciekają pomimo poświęcenia Henry'ego, wywołuje uczucie zażenowania i zarazem zaskoczenie, bo Stargirl nigdy nie szła w tak sztuczną dramaturgię.
Twórcy podejmują szereg dziwnych decyzji w formie opowiadania historii, które znacznie obniżają jakość Stargirl. Wręcz niebezpiecznie po raz pierwszy ten serial idzie w kierunku tych niedorzeczności, które są serwowane przez Arrowverse i trudno wnioskować, skąd to się wzięło. Miejmy nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy i - być może - śmierć Henry'ego (jeśli rzeczywiście zginął) pozwoli skierować finał sezonu w lepszą stronę. Jednak nadal jest w tym wiele dobrego - choćby cały wątek Brainwave'a i jego genezy, motywacji oraz Jordana, który w swojej własnej historii jest bohaterem ratującym świat.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat