Supergirl: sezon 1, odcinek 12 – recenzja
Długo wyczekiwany, dwunasty odcinek Supergirl przyniósł tyle satysfakcji, ile rozczarowań. Co ciekawe, o jego sile stanowi przede wszystkim tajemnicza, finałowa scena…
Długo wyczekiwany, dwunasty odcinek Supergirl przyniósł tyle satysfakcji, ile rozczarowań. Co ciekawe, o jego sile stanowi przede wszystkim tajemnicza, finałowa scena…
Na odcinek zatytułowany Bizarro większość z oglądających przygody Supergirl czekała od dawna. Twórcy serialu już jakiś czas temu zasugerowali, że w czeluściach laboratorium Maxwella Lorda jego właściciel zabawia się we Frankensteina i stworzył postać łudząco podobną do przybyszki z Kryptona. Zaznajomieni z komiksową historią Supermana szybko rozwikłali zagadkę i zamiary magnata, ciekawość laików świata powieści graficznych została z kolei rozpalona przez pojawiające się w ostatnim czasie plotki, że w walce Batmana i Człowieka ze Stali namiesza właśnie Bizarro. Dla niewtajemniczonych: jest to powołany do życia przez Lexa Luthora (w serialu robi za niego Lord) niedoskonały klon Supermana, naiwnie podążający za rozkazami swojego twórcy; choć obdarzony podobną siłą i mocami, to jednak ze znacznie mniej sprawnym umysłem. Postać ta pojawiła się już w serialu Smallville, jednak została potraktowana po macoszemu i dawała scenarzystom Supergirl spore pole do popisu przy kreowaniu jej żeńskiej wersji.
Melissa Benoist, najjaśniejszy punkt serialu, musiała więc sprawdzić się – przynajmniej początkowo – w podwójnej roli. Wychodzi to jej nadspodziewanie dobrze, a sympatię widza do Bizarro wzmacnia jeszcze subtelna Hope Lauren, która wciela się w tę postać tuż po przemianie, spowodowanej obrażeniami po walce z Supergirl. Uwagę przykuwa zwłaszcza scena, w której wizerunek antybohaterki przemienia się z łagodnego oblicza Benoist w pokiereszowaną twarz Lauren. Można przypuszczać, że na tę właśnie sekwencję poszedł cały budżet efektów specjalnych w tym odcinku – jest ich w nim jak na lekarstwo. Obu aktorkom udało się dość dobrze oddać osobliwą relację między Supergirl a jej niedoskonałym klonem, przechodzącą z początkowej wrogości we współczucie i empatię. Rozczarowuje sama geneza postaci Bizarro, która oparta jest na zasadzie wiernej kopii tego samego schematu ukazanego w komiksowych przygodach Supermana. Dochodzi tu jeszcze kwestia tego, że Maxwell Lord ma z każdym odcinkiem coraz więcej wspólnego z Lexem Luthorem, a portretujący go Peter Facinelli wydaje się naśladować mniej lub bardziej nieudolnie zachowanie Jessego Eisenberga ze zwiastunów Batman v Superman: Dawn of Justice. Twórcy zostawili jednak furtkę dla rozwoju tego bohatera przyznającego w końcu, że zna prawdziwą tożsamość Supergirl. Oczywiście jest to zupełnie nie po drodze Alex, która bez ogródek postanawia rozprawić się z Lordem na własną rękę. Na ile to tylko prywatna wendeta, a na ile zachowanie kobiety, która źle ulokowała swoje uczucia - przekonamy się w kolejnych odcinkach.
Na tym tle tym razem gorzej prezentują się wątki obyczajowe. W wielokącie miłosnym (Kara, Winn, James, Lucy, Adam) robi się już ciaśniej niż na imprezie Snoop Dogga, a Adam jak szybko pojawił się w życiu Kary, tak szybko się z niego ulotnił. To największy błąd w telewizyjnym uniwersum DC od… zeszłego wtorku, kiedy w podobnych okolicznościach we The Flash wysłano w bezpowrotną(?) drogę Patty. Główna bohaterka znów więc uśmiecha się zalotnie do Jamesa, lecz ten w ramach rewanżu nie omieszkał podzielić się z nią opowieścią o Lucy. Nic jednak na tym polu nie przebije zachowania Winna, który ledwie dwa tygodnie temu wyznawał Karze swoje uczucia, a teraz – jak gdyby nigdy nic – znów jest jej bezinteresownym przyjacielem. Młodość rządzi się swoimi prawami miłości. Nutę optymizmu w to emocjonalne rozedrganie wprowadza powrót do status quo w relacjach między Cat a Karą, która znów będzie oparta na ich pracowniczej zależności (przynajmniej taka padła deklaracja). To o tyle pożądane przez widza, że rozwój wątku miłosnego Adama i podwładnej jego matki pod okiem szefowej CatCo mógł nas wprawić w pewną konsternację.
Największą niespodziankę twórcy serialu przyszykowali jednak dla nas w samej końcówce odcinka. Powracająca do domu Kara zastaje na stole tajemniczą roślinę i nie jest to bynajmniej róża od cichego wielbiciela. Złowrogi przedstawiciel flory rzuca się w ostatniej scenie na Supergirl… Wszystko wskazuje na to, że to pasożyt zwany Czarną Litością, który otumania umysły swoich ofiar i wprowadza je w świat tajemniczych marzeń. Stąd nie dziwi już opis kolejnego odcinka, w którym Kara miałaby się znaleźć na nadal istniejącym Kryptonie. Taki bieg zdarzeń nawiązuje do jednego z komiksów Alana Moore’a z 1985 roku, przedstawiającego historię obezwładnionego przez roślinę-pasożyta Supermana – Człowiek ze Stali znalazł się w śpiączce i śnił zgodnie z pragnieniami swojego serca. To naprawdę interesująca wolta w przygodach Supergirl, zostawiająca wiele furtek w prowadzeniu historii.
Dajcie znać w komentarzach o Waszych odczuciach odnośnie odcinka Bizarro. Co Was poruszyło, czego Wam brakowało (może kolejnego kroku w rozwoju postaci Marsjańskiego Łowcy Ludzi?) i co jeszcze chcielibyście zobaczyć? Czy zgadzacie się z oceną, że po początkowych bolączkach Supergirl zaczyna systematycznie przewyższać poziomem dość monotonny w ostatnim czasie Arrow?
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat