Supergirl: sezon 3, odcinek 16 – recenzja
Jakościowo serial Supergirl niebezpiecznie pikuje. W odcinku Of Two Minds nadzieja na lepsze jutro pojawia się co prawda w sekwencji finałowej, ale było już za późno, by nadać nowy wymiar całej ekranowej historii.
Jakościowo serial Supergirl niebezpiecznie pikuje. W odcinku Of Two Minds nadzieja na lepsze jutro pojawia się co prawda w sekwencji finałowej, ale było już za późno, by nadać nowy wymiar całej ekranowej historii.
W stołówce Supergirl bez zmian - kucharze wciąż chcą serwować nam odgrzewane kotlety. Emocjonalne rozterki głównych bohaterów nie mają końca, łzy leją się strumieniami, a tyrady na temat życia i śmierci w ostatnim czasie niepokojąco przybierają na sile. Teoretycznie fabuła wraca już na właściwe tory, a my mamy okazję zanurzyć się w jej zasadniczej osi: protagoniści dwoją się i troją, by powstrzymać działania kolejnej z Worldkillers, Pestilence, a Samantha musi zmagać się ze swoją alter ego, Reign, pod czujnym okiem Leny Luthor i zwiększającym się napięciem elektrycznym, którym raczy ją jej wybawczyni. Sęk w tym, że historię całego odcinka dałoby się najprawdopodobniej opowiedzieć w kilka minut. Czasu antenowego jest jednak znacznie więcej, toteż widz napotyka na emblematyczne dla tej produkcji dłużyzny. Dotyczą one przede wszystkim podejścia do (nie)zabijania Pestilence - Kara i Imra mają w tej kwestii odmienne zdanie, a waśni pomiędzy nimi nie rozładuje nawet zatroskana twarzyczka Mon-Ela. Naturalnie wiemy, że dysputy o odbieraniu życia są tu tylko pretekstem do zderzania ze sobą członków coraz bardziej niemrawego trójkąta miłosnego. Aż chciałoby się ledwie na parę chwil wpuścić do tego świata Batmana od Zack Snyder, który wytłumaczyłby rozgorączkowanym heroinom, że ukatrupianie przeciwników to trudny, ale momentami konieczny kawałek superbohaterskiego chleba.
Należy docenić zamiary twórców, którzy w wątku Worldkillers chcą eksponować akcenty detektywistyczne. Problem polega na tym, że są one nieustannie przykrywane emocjonalnymi ochami i achami Kary, która w śmiertelnie niebezpiecznych przeciwniczkach za wszelką cenę i z uporem maniaczki chce zobaczyć tlące się dobro. Odcinek Of Two Minds pokazuje nam najlepiej, jak naiwna w swoim podejściu koniec końców okazuje się Dziewczyna ze Stali. To jednak tylko część większego problemu: odpowiedzialni za serial mają ostatnimi czasy naprawdę spore problemy z właściwą ekspozycją emocji protagonistów. Stają się oni nieprzewidywalni; w ciągu kilku minut potrafią na ekranie tasować wątpliwej jakości żartami, by zaraz potem łkać jak dziecko, któremu odebrałeś ulubioną zabawkę. Widać to bodajże najlepiej w jednej z najgorszych scen w historii produkcji, gdy konający Winn wraz z Jamesem zaczynają zalewać się rzewnymi łzami - dopiero gdzieś za tym strumieniem płaczu pojawiają się odwołania do Steve'a Jobsa czy Elona Muska. Odtwórcy ról obu bohaterów prześcigają się w rywalizacji o miano największego aktorskiego drewna stacji The CW, choć mają silną konkurencję w osobie Odette Annable, której Samantha/Reign jest prawdopodobnie największą ofiarą indolencji twórczej scenarzystów - wciąż widzimy ją w tych samych pozach i z taką samą mimiką twarzy. Cała trójka mogłaby pobierać lekcje gry u... Stephen Amell.
Przeciwwagą dla humorystycznych popisów Sheldona Coopera przyszłości, Brainiaca-5, i Winna staje się tytułowy wątek zderzenia Samanthy i Reign, czy to w jej umyśle, czy równoległym wymiarze, jak twierdzi Lena. Była tu dobra okazja na wypłynięcie na narracyjną głębię psychologiczną. Skończyło się jednak jak zawsze: na skrótach fabularnych i rażących nasze oczy i uszy uproszczeniach. Samantha i Reign spotykają się więc trzykrotnie, za każdym razem z tym samym, kuriozalnym skutkiem - matka Ruby serwuje odbiorcom wytrzeszcz oczu. Koniec, można się rozejść. Jestem ciekaw, czy twórcy serialu Legion nie umarliby ze śmiechu widząc, jak nieudolnie ich koledzy po fachu ze stacji The CW próbują zabrać nas w meandry umysłu postaci bądź co bądź większych niż życie. Wszystko w Of Two Minds jest albo proste, albo prostackie - motywacje Pestilence, osobowość protagonistów, niesnaski Imry i Kary. Wisienką na zepsutym już torcie ponownie stają się sceny walki. Trwają ledwie chwilę, ale dzięki zwolnionemu tempu rozciągają się do gargantuicznych rozmiarów. W czasie pierwszej walki z Pestilence widać to jak na dłoni; scena lotu czy rzucanie przedmiotami mogłyby właściwie zostać zastopowane, by widz mógł się rozejrzeć. Za kim lub za czym? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że budżet serialu kuleje. Jeśli nie wierzycie, spójrzcie na mający budzić grozę strój Pestilence, która prezentuje się tak, jakby antagonistka wyciągnęła kostium założony 10 lat temu na gotyckie Castle Party w Bolkowie.
Światełko w tunelu widać dopiero w końcowej sekwencji, w której Dziewczyna ze Stali i jej kompani dowiadują się o prawdziwej naturze Samanthy. Jest tu i element zaskoczenia, i narracyjny majestat, oczywiście rozumiany w kategoriach wyłącznie tej produkcji. Zwróćcie uwagę, że Reign z Purity i Pestilence przy boku używa kryptońskiego wyrażenia "El mayarah" - "razem silniejsi". To motto rodu El, kilkukrotnie przywołane już w całej produkcji. Jedna jaskółka jednak wiosny nie czyni. Jeśli twórcy serii nie przebudzą się z letargu, w którym nie wiedzieć czemu się znaleźli, Supergirl na żadne wyżyny się już nie wzbije, na czym najbardziej ucierpimy my, widzowie. Jakiś czas temu istniała bowiem nadzieja na to, że serial nie będzie równał do poziomu Arrow czy The Flash, których scenarzyści prawdopodobnie są od kilku miesięcy na wakacjach twórczych. Teraz zaś z tą kwestią jest jak z wyrazem twarzy Winna - nigdy nie wiesz, na co trafisz w tym tygodniu.
Źródło: Zdjęcie główne: Dean Buscher/The CW
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat