Supergirl: sezon 3, odcinek 19 – recenzja
W Supergirl bez zmian - ekranowe tyrady o tym, jak żyć, zastępują próbę odpowiedzenia sobie przez twórców na pytanie, jak sprawnie dokończyć 3. sezon. W odcinku The Fanatical zamiary scenarzystów były dobre, ale fabularny diabeł znów utkwił w szczegółach.
W Supergirl bez zmian - ekranowe tyrady o tym, jak żyć, zastępują próbę odpowiedzenia sobie przez twórców na pytanie, jak sprawnie dokończyć 3. sezon. W odcinku The Fanatical zamiary scenarzystów były dobre, ale fabularny diabeł znów utkwił w szczegółach.
3. sezon Supergirl wielkimi krokami zbliża się już do końca, ale patrząc na odcinek The Fanatical możemy podejrzewać, że scenarzyści od dawna są na urlopie twórczym. Problem polega bowiem na tym, że z braku pomysłów zdecydowali się oni powrócić do wątku religijnych fanatyków, który przynajmniej na papierze miał zgrabnie łączyć się z zasadniczą osią fabularną. Koniec końców zaserwowano nam na ekranie odgrzewane kotlety, a kolejna z Worldkillers pojawiła się w historii równie szybko, jak z niej zniknęła. Próbowano także reanimować postać Guardiana, nad którym pokazało się widmo jego prawdziwej tożsamości, jednakże potencjał tego elementu został zmarnowany za pomocą tyrad Jamesa o cierpieniu wynikającym z przynależności rasowej. W chwili obecnej wydaje się, że produkcji nie jest w stanie pomóc już absolutnie nic, a wszelkie operacje na ciele fabularnym nie mają żadnego sensu.
Opowieść w The Fanatical zbudowana jest wokół Tanyi, dziewczyny, która zdołała uciec z sekty Thomasa Coville'a. To ona informuje Jamesa i Karę o nadciągającym niebezpieczeństwie - fanatycy pod osłoną nocy i za pomocą tajemnych mikstur chcą powołać do życia jeszcze jedną Worldkiller. Zaczyna się śmiertelnie niebezpieczna rozgrywka, w ramach której tożsamość Guardiana może zostać ujawniona, a Dziewczynie ze Stali przyjdzie zmierzyć się z potężniejszą od siebie przeciwniczką. W dodatku w ekspresowym tempie regeneruje się Reign, więc nawet wytężony wysiłek Leny nie zdoła dłużej utrzymać jej w areszcie. Sęk w tym, że zamysłu fabularnego po raz kolejny starczyłoby na kilka minut czasu antenowego. Najistotniejsze dla odcinka wątki rozmywają się w zachowaniu M'yrnna, który w salonie gier wideo tuż obok Bogu ducha winnych dzieciaków zaczyna działać, jakby właśnie wciągnął kokainową kreskę, Alex siermiężnie próbującej matkować Ruby i dąsaniu się każdej niemalże postaci. Obrażona chodzi przede wszystkim Lena, której już nie po drodze z wdzięczącą się do niej za pomocą mających brać na litość minek Supergirl. Skoro ten kodeks przyjaźni nie wypalił, to jakiś inny na ekranie musiał - i tak główna bohaterka wyzwoli Olivię z okowów Worldkillers przez odwołanie do ukrytego w niej dobra. Mahatma Gandhi byłby dumny. Komiksowi fani już dużo mniej.
Największym problemem ostatniej odsłony serii jest fakt, że kreatywne odruchy twórców zaginęły gdzieś w charakterystycznych dla produkcji, utartych do bólu schematach narracyjnych, jakby nad odpowiedzialnymi za serial stała jakaś potężna istota, stojąca na straży poprawności politycznej i dbania o dobre prowadzenie się amerykańskich nastolatków. Widać to na przykładzie wywodu Jamesa o prześladowaniu na tle rasowym ze strony policji. Teoretycznie taki zabieg ma komentować sytuację społeczną w USA, w praktyce zaś zostaje on wpleciony w fabułę tak nachalnie i podstępnie, że mija się z celem i wprawia widza w konfuzję. W całej opowieści brakuje bowiem spójności - twórcy przeskakują z wątku na wątek bez żadnego przekonującego pomysłu, a to racząc nas dokumentowaniem sytuacji schorowanych, a to łopatologicznie podchodząc do tłumaczenia palących kwestii związanych z mniejszościami. Kontrastem dla takiego podejścia staje się scena powoływania do życia kolejnej z Worldkillers. Teoretycznie ten element mógłby nadać nowy ton całemu wątkowi, jednakże będziemy w tym miejscu odnosić wrażenie, że sekta Coville'a przypomina dzieci występujące w jakimś zapomnianym szkolnym teatrzyku. W dodatku odkrywając meandry działania grupy fanatyków nie odczuwamy żadnego napięcia; nie ma się jednak czemu dziwić, skoro punkt kulminacyjny w tym aspekcie to ledwie kilkadziesiąt sekund walki Dziewczyny ze Stali i Mon-Ela z nową rywalką.
Od kilku odcinków Reign siłą rzeczy musi siedzieć na fabularnej ławce rezerwowych, więc scenarzyści dwoją się i troją, by na narracyjnym boisku jakaś reprezentacja jednak się pojawiła. Na razie wygląda na to, że będzie to uciekający z więzienia Coville i podróżująca w kierunku asteroidy Kara z Mon-Elem. Nie do końca wiemy jednak, czy zakochana w sobie para wyrusza na niebezpieczną misję, czy jednak po to, by zafundować nam amory. Co więcej, marnowany zostaje potencjał postaci Leny, jakby twórcom brakowało odwagi w oddaniu skomplikowania jej osobowości - na ekranie jedynym papierkiem lakmusowym tego stanu rzeczy jest jej irytacja w pobliżu Dziewczyny ze Stali. Żadnych szans na poprawę w tej chwili nie widać. Wracając do terminologii piłkarskiej: jeśli tak dalej pójdzie, Supergirl powinna pozostałe odsłony serii poddać walkowerem, na czym skorzystalibyśmy my wszyscy.
Źródło: Zdjęcie główne: The CW
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat