Supergirl: sezon 4, odcinek 11 – recenzja
W Supergirl jest tak źle, że twórcy zaczynają kopiować pomysły z MCU, pokazywać na ekranie coraz więcej narkotyków i zabierać nas na pole kukurydzy. Nikt z widzów nie będzie jednak wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.
W Supergirl jest tak źle, że twórcy zaczynają kopiować pomysły z MCU, pokazywać na ekranie coraz więcej narkotyków i zabierać nas na pole kukurydzy. Nikt z widzów nie będzie jednak wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.
Co prawda z Biblii wiemy, że dobrze być trzeźwym i czuwać, ale skoro już wraz ze mną tydzień w tydzień oczekujecie akurat na kolejne fiku-miku w Supergirl, to pochylmy się wspólnie nad tym, jak przetrwać ten proces bez wyniszczających wątrobę wspomagaczy? W nocnym przypływie dbałości o Wasze narządy, komfort i kondycję psychiczną (wbrew pozorom dobry ze mnie gość, tak sądzę, przynajmniej wtedy, gdy nie oglądam The CW) wymyśliłem, że w moich recenzjach znajdzie się miejsce na gościnne występy. Choć planowałem, że serię tę otworzy moja szanowna Rodzicielka, to mama przybędzie z ciastem dopiero za jakieś 2 tygodnie - najpierw Dziewczyna ze Stali (Kara Danvers, nie osoba, która wydała mnie na ten świat - chociaż, cholera...) ustąpi pola finałowi Super Bowl. Złożyło się jednak tak, że nieproszony gość napatoczył się sam, a w moim życiu znaczy on prawie tyle co mama. Tak, to on, The Incredible Hulk w pełnej krasie. Zapytacie zdziwieni: odbiło ci, Piskozub? Odrobinę; gorzej tylko, że podobna głupawka dopadła twórców Supergirl. Nie dość, że zaserwowali nam tym razem jeszcze jeden z najgorszych odcinków w historii tej produkcji, to pomysł na fabułę skopiowali oni z filmu MCU. No tak, w końcu fantazja jest od tego, aby bawić się na całego.
Beep beep! Czy to samolot? Czy to Supergirl? Nie, to jednak ptak. Scenarzyści odcinka Blood Memory pracowali w pocie czoła nad tym, aby przed wyruszeniem Kary i Nii Nal do rodzinnego miasta tej ostatniej przemknąć przez inne wątki z szybkością Strusia Pędziwiatra. Już po kilku minutach będziemy więc wiedzieć, że sobowtórowi tytułowej bohaterki z Kasnii krew z nosa poleciała, a potraktowanie jej prądem skończy się wyładowaniem promieniami gamma, które z niejasnych przyczyn sprawi, iż zwykłe narkotyki po drugiej stronie globu staną się czarodziejskie. Zarzucisz pigułę i nawet nie tyle wchodzisz do świata Keitha Richardsa, co na twojej facjacie pojawia się jakaś odpustowa maska, biegasz dookoła i chcesz wszystkich przewracać. Jeśli już używki wywołują aż taką ruchawkę, to w ich posiadanie będą chcieli wejść do tej pory głównie stojący na ulicach z psami fanatycy z Children of Liberty. W dodatku mama Nii relatywnie szybko kopnie w kalendarz, a na jej pogrzebie pojawi się więcej kosmitów niż w czasie incydentu w Roswell. Dodaj dwa do dwóch; masz w sobie choć cząstkę ideologiczno-międzygalaktyczno-głupawego agresora? No to drugiej takiej okazji jak ta ceremonia na burdę nie znajdziesz. Twórcy nawet nie ukrywają, że podwaliny tego wątku zostały żywcem wyjęte z filmu o Hulku - na początku możemy mówić o inspiracji, ale gdy pojawiają się słowa o promieniach gamma i drzemiącej w ludziach wściekłości, mamy już do czynienia z kalką.
Fabuła Blood Memory raz po raz ugina się pod własnym ciężarem; zupełnie nim przygnieciona zostaje Alex. Biedaczka nie wie już, że ulubionym filmem jej siostry wcale nie jest Terminator 2: Judgment Day (chowałem twarz w dłoniach, gdy Kara próbowała mówić głosem Arnold Schwarzenegger - talk to the hand, dziewczyno z plastiku!) tylko The Wizard of Oz. Coś więc w majsterkowaniu przy jej pamięci poszło nie tak; agentka nie dość, że wchodzi na trajektorię kolizyjną z Supergirl, to jeszcze daje się ograć młodocianym narkomanom jak uczniak. Biega wkoło bez celu, szuka pomocy, a do wydobycia informacji z zatrzymanych wykorzysta fortel w postaci wprowadzenia do celi wyluzowanego do granic Brainy'ego - zapewniam Was, że tak idiotycznej sceny nie widzieliście od dawna. Cały wątek również znajdzie swą kulminację na pogrzebie matki Nii; widz może odnieść wrażenie, że na tej imprezie brakuje już tylko zaklinacza węży i, nie wiem, sióstr Godlewskich. Wszyscy się tu tłuką ze wszystkimi, przemieszczają bez ładu i składu, a źle wykadrowana w CGI Dziewczyna ze Stali gasi pożar będąc trochę jak ojciec Pio - jednocześnie znajduje się za i obok buchających płomieni. Cuda, choć nikogo już nie dziwią.
Najważniejszym komponentem całej opowieści przynajmniej na papierze miała okazać się kwestia genezy Nii Nal. Wątek o tyle delikatny, że szło tu również o transpłciowość bohaterki. Twórcy zupełnie nie stanęli jednak na tym polu na wysokości zadania; okazało się, że największym problemem Dreamer wcale nie jest jej społeczne napiętnowanie, tylko irytująca siostra-zazdrośnica, która w genetycznym totolotku chciała po prostu nabyć supermoce. Bite kilkanaście minut spędzimy więc na dziecinnym obrażaniu, kończącym się złowrogim: "Przecież nawet nie jesteś w pełni kobietą". Tak, zabolało. Podobnie jak widza głowa od zabierania go na pole buraków i innej kukurydzy, na którym pojawi się łóżko czy fotel, a operator wykorzysta w soczewce odcienie bieli - oto przepis odpowiedzialnych za produkcję na alternatywny świat marzeń i snów. Dodajmy jeszcze do tego, że cała rodzinka Nal to wariacja na temat osób dbających o zdrowe odżywianie i hipisów jednocześnie. A może yippies? Dumałem nad tym przez chwilę, zanim z odpowiedzią przyszedł John McClane: "Yippee ki-yay, motherfu...!".
Źle się dzieje w Supergirl, naprawdę. James wykorzystuje już posadę do tuszowania tajemniczych zamiarów swojego obiektu westchnień, a scenografia w mieszkaniu Kary i rodziny Nal stała się najwyraźniej ofiarą cięć budżetowych - jakby na ścianach wciąż czegoś brakowało, a meble wyciągano z pobliskich śmietników. Co więcej, oddziaływanie Czerwonej Córki z Kasnii na całą historię póki co jest aż do bólu absurdalne, a twórcy, miast kłaść fundamenty pod drugą fazę obecnego sezonu, wolą w dalszym ciągu serwować rozmaite fabularne dygresje - choć są obecne, równie dobrze mogłoby ich nie być. W tej materii nikt nie zamierza odpuszczać, skoro dajmy na to tytuł 13. odcinka to - a jakże - What's So Funny About Truth, Justice, and the American Way. Wióry będą lecieć. Odpalcie piekarniki. Nie, nie będziemy tam wsadzać głowy żadnej z postaci, ale z pewnością komuś się (nie) upiecze.
Źródło: Zdjęcie główne: The CW/Marvel
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat