Supergirl: sezon 4, odcinek 3 – recenzja
Twórcy Supergirl zaserwowali nam najlepszy na przestrzeni ostatnich miesięcy odcinek. Problem polega na tym, że będzie on tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę spadku jakościowego poziomu produkcji.
Twórcy Supergirl zaserwowali nam najlepszy na przestrzeni ostatnich miesięcy odcinek. Problem polega na tym, że będzie on tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę spadku jakościowego poziomu produkcji.
Ten fakt trzeba będzie odnotować w kalendarzu: serial Supergirl zaserwował widzom dobry, przynajmniej biorąc pod uwagę artystyczną jakość tej produkcji, odcinek. Stało się tak jednak nie dzięki popisom gromadki doskonale nam znanych i wiecznie uśmiechniętych bohaterów, a poprzez nakreślenie na ekranie genezy postaci Bena Lockwooda aka Agenta Liberty. Obecność Dziewczyny ze Stali i jej towarzyszy została zredukowana do absolutnego minimum; sama opowieść na tym z pewnością zyskała, a my widzieliśmy najlepszą od wielu miesięcy odsłonę serii. W Man of Steel odnajdziemy więc i intrygującą perspektywę spojrzenia na świat herosów, i całkiem przekonujące przedstawienie zmieniających się motywacji antagonisty 4. sezonu. Co prawda twórcy momentami znów bombardują nas nawiązaniami do rzeczywistego świata i sytuacji imigrantów, lecz tym razem tego typu symbolika nie razi swoją nachalnością i wpisuje się w zasadniczy przekaz.
Cieszy fakt, że autorzy produkcji pokazali, iż łopata i młotek nie są ich jedynym orężem w walce o zainteresowanie odbiorcy. W Man of Steel zachowują się oni jak Kurt Busiek i Alex Ross w legendarnym komiksie Marvels - pokazują nam świat superbohaterów i konsekwencje ich działań oczami postronnego obserwatora. Przypomniane zostają więc najważniejsze wątki z ostatnich dwóch lat serialu: orędzie Dziewczyny ze Stali, atak Daxamitów, kolejne jatki z najeźdźcami z Kosmosu. Wszystko to służy szkicowaniu położenia Lockwooda i innych Bogu ducha winnych mieszkańców USA, którzy w czasie tych heroicznych starć przeżywają mniejsze lub większe, osobiste tragedie. W dodatku twórcy biorą na warsztat kondycję amerykańskiego przemysłu, stawiając pytania o to, jaki wpływ na niego będzie miała rewolucja technologiczna. Każdy z tych elementów prezentuje się na ekranie nadspodziewanie dobrze, choć im bliżej finału odcinka, tym częściej będziemy odnosić wrażenie, że scenarzyści ustami rozmaitych postaci jak mantrę powtarzają wciąż te same prawidła o złowrogich kosmitach i pogarszaniu się sytuacji życiowej obywateli. Stąd już rzut beretem do odkrycia, że Man of Steel ma pokazać świat będący gdzieś na najgłębszym poziomie urzeczywistnieniem politycznych idei Donalda Trumpa - nacjonalistyczne ruchy musiały się w nim zrodzić.
Historia Lockwooda nabiera wiarygodności głównie poprzez rozciągnięcie wątku pomiędzy jego pracą na uniwersytecie a tradycyjnymi, amerykańskimi wartościami, które wpaja mu do głowy ojciec, typowy przedstawiciel klasy robotniczej. Akademickie dysputy ze studentami zaczynają więc rezonować w codzienności wykładowcy, którego postać nieustannie ewoluuje. Nawet jeśli raczy nas wyciąganymi jak królik z kapelusza cytatami z Ojców Założycieli, to rodząca się w nim ksenofobia ma swoje uzasadnienie. Twórcy postanowili pokazać człowieka, który dostał odłamkowym działań superbohaterów. Nie będziemy mu co prawda kibicować, ale niekiedy zaczniemy współczuć, zwłaszcza wtedy, gdy Lockwood prezentuje nieco naiwną w wydźwięku wiarę w świat - pyta nie dlatego, by po prostu pytać, ale chce skonfrontować się z rodzinną spuścizną i własnymi wątpliwościami. Choć odpowiedzialni za serial już kilkukrotnie w ostatnich latach brali się za łby z rodzącym się fanatyzmem, to jeszcze nigdy nie udało się im nakreślić go tak wielowymiarowo. Brawo, nawet jeśli w końcowym akcie odcinka modus operandi Lockwooda staje się już przewidywalny, a rozkwaszanie twarzyczek kosmitów bardziej bawi niż przeraża.
Niestety, z drugiej strony nic nie wskazuje na to, by Man of Steel zapowiadał jakościową poprawę całej produkcji - za kilka tygodni będziemy go raczej odbierać jako wyjątek potwierdzający regułę. Skrawki zasadniczej osi fabularnej, którymi uraczyli nas twórcy, wciąż rażą swoją banalnością i narracyjnymi głupotkami, co widać najlepiej na przykładzie ekspresowego rozwiązania problemu dogorywającej Dziewczyny ze Stali i karuzeli frazesów, jaką co tydzień serwuje nam Brainy. CGI wciąż leży na całej linii; nawet ekranowy ogień prezentuje się tak, jakby dzieciaki wykonały go w programie graficznym na pierwszej w życiu lekcji informatyki. W dodatku możemy przypuszczać, że w Man of Steel scenarzyści mogli wystrzelać się już z pomysłów na wiarygodne oddanie sytuacji społeczno-politycznej USA - sięgnięcie po akademicką debatę nie ukryje faktu, że więcej tu uproszczeń i socjologicznych schematów niż pogłębionej analizy zjawiska. Kolorowa swego czasu Supergirl staje się aż do bólu czarno-biała. To o tyle paradoksalne, że przecież akurat ta produkcja miała pokazywać wszystkie odcienie rzeczywistości. Nic takiego jednak się nie stało i nic takiego raczej już nie nastąpi.
Źródło: Zdjęcie główne: Bettina Strauss/The CW
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat