Superman i Lois: sezon 4, odcinek 7 - recenzja. Uwierzycie w tę ocenę?
Data premiery w Polsce: 20 listopada 2024Superman i Lois siódmym odcinkiem 4. sezonu chwytają wprost za serce. Nigdy nie powiedziałbyś, że serial uznawany za pogrobowiec Arrowverse może być aż tak wzruszający.
Superman i Lois siódmym odcinkiem 4. sezonu chwytają wprost za serce. Nigdy nie powiedziałbyś, że serial uznawany za pogrobowiec Arrowverse może być aż tak wzruszający.
Był taki czas, w którym Człowiek ze Stali wchodził do Arrowverse jako leżące na stole operacyjnym nogi, a ja w ramach zrekompensowania Wam ekranowych bolączek dzieliłem się przepisem na ciasto cytrynowe mojej mamy. Życie bywa cudownie przewrotne – nigdy nie sądziłem, że po dobrych kilku latach zaproszę Was na rzeczone ciasto raz jeszcze, tym razem już z lekko ściśniętym gardłem, by zjeść je wspólnie z mieszkańcami Smallville. Jeśli zastanawiacie się, dlaczego zdecydowaliśmy się zrecenzować 4. sezon serialu Superman i Lois i to dopiero od jego 7. odcinka, odpowiedź jest prosta: dzieje się tak z potrzeby serca po seansie jednej z najbardziej wzruszających odsłon świata stworzonego na fundamentach Arrowverse, nawet jeśli oficjalnie produkcja stacji The CW nie jest jego częścią. Zwykły człowiek przedstawia historię Clarka Kenta ujawniającego opinii publicznej fakt, że jest Supermanem. Ot, banalna na pierwszy rzut oka opowiastka o odkrywaniu prawdziwej tożsamości, a jednak zaserwowana w taki sposób, że otula Cię ciepłym kocykiem subtelności, pokazując duszę Ostatniego Syna Kryptona w pełnej krasie. Jakby ujął to Dario ze Ślepnąc od świateł: "I fajnie jest, fajniusio". W pieczenie akurat tego ciasta włożono przecież sporo miłości i serca.
Serial Superman i Lois w swoim 4. sezonie przedstawiał wcześniej tytaniczny bój Człowieka ze Stali i jego rodziny z Lexem Luthorem; jegomość jeszcze nie powiedział ostatniego słowa i przymierza się do założenia ikonicznego kostiumu. Było też istne mordobicie z Doomsdayem, doprowadzające do śmierci tytułowego bohatera, który koniec końców wrócił. Wcale nie ostry jak brzytwa, tylko z podłączoną mu w Fortecy Samotności, 63-letnią pikawą innego nieboszczyka – Sama Lane'a. Jest zadyszka, są małe kroczki. Nazwijmy rzeczy po imieniu: twórcy obecnej odsłony serii nawet nie starają się ukrywać, że padli ofiarą cięć budżetowych. Doomsday wygląda na ekranie jak plastelinowy ludzik bez wyraźnych rysów twarzy, w retrospekcjach z Luthorem złoczyńca ma na sobie perukę prezentującą się tak, jakby zajumał ją swojej cioci na zakrapianych urodzinach, a niektóre z postaci wracają tylko na dwa czy trzy odcinki; na ich pełny angaż nie starczyło pieniędzy, więc w ekspresowym tempie muszą zachodzić w ciążę, sprzedawać grilla czy wciskać w siebie jeszcze jedno śniadanie z latoroślami. Przy całej tej armadzie ekranowych głupotek są również takie momenty, jak stanięcie mieszkańców Smallville w obronie dręczonej przez Luthora Aidy Manning, doskonale pokazujące, że odpowiedzialni za produkcję tuż przed jej zakończeniem chcą akcentować rodzinno-sąsiedzki wymiar całej opowieści. I z tego zadania wywiązują się znakomicie, sprawiając, że tak eksponowanego świata po prostu nie da się nie lubić.
Zwykły człowiek na poziomie fabularnym jest bezpośrednią konsekwencją działań chwilowo usuwającego się w cień Luthora, który rozpuścił po Smallville ploteczki o prawdziwym alter ego Clarka Kenta, dzieląc się nimi nawet z alkoholowymi mózgotrzepami, wymachującymi bronią. W absolutnie rewelacyjnej scenie jeden z nich, ojciec Candice, strzela w kierunku protagonisty; zwolnienie tempa, zastygnięcie zgromadzonych w restauracji postaci w bezruchu, Clark spogląda na twarz Lois, by po chwili stanąć przed wszystkimi jako Superman w kostiumie. Czapki z głów. Nie wiem, kto wymyślił tę sekwencję, lecz pewnie tak wyglądałaby puenta inteligentnego żartu o przychodzącym do lekarza Zacku Snyderze z najlepszych czasów z Richardem Donnerem na plecach. Jeszcze piękniej, że za podbudowę tej sceny nad scenami robi świetne oddanie mechanizmu odkrywania prawdziwej tożsamości Człowieka ze Stali. Są więc niewinne, ale i uroczo zabawne próby Clarka, chcącego zdusić w zarodku krążące po mieście pogłoski. Jest trudne położenie Jonathana i Jordana, oskarżanych przez rówieśnika o posiadanie supermocy, czy wzorowo wspierająca rodzinę i składająca na własną rękę łóżeczko dla dziecka Lois. Pojawiły się nawet podejmujące ten sam problem retrospekcje ukazujące niemożliwą przyjaźń Clarka i Jimmy'ego Olsena w czasach pracy dla Daily Planet. Początkowo ogląda się to wszystko z obojętnością, ale gdy klocki zaczynają się układać, odsłaniając poruszającą prawdę o życiu Kenta i tym, jak wiele musiał poświęcić, kanaliki łzowe widzów mogą poczuć potrzebę odzewu. Kiedyś w Arrowverse na stół kładziono nogi Supermana. Teraz z całą pewnością jest tam jego dusza.
Na wielkie pochwały zasłużył także sam Tyler Hoechlin. To właśnie dzięki niemu – nawet mając pełną świadomość niedoborów w aktorskim warsztacie – Człowiek ze Stali staje się odświeżająco ludzki. I nie chodzi tu bynajmniej o ujmujący, wykorzystywany w co drugiej scenie uśmiech, w którym można zmieścić wszystkie farmy Smallville. Serialowy Superman to gość, którego zabrałbyś do knajpy i zaprosił na spotkanie z rodzicami. Chodzący przykład zwyczajności, nieco gogusiowaty, a jednak uchodzący za wzór małżeńskiej i ojcowskiej miłości, najwyraźniej zdolny nawet do rozwiązywania problemów mieszkaniowych przyjaciół. Jeśli Serdeczność miałaby przybrać ludzką postać, to nie mam wątpliwości, że posiadałaby właśnie twarz Hoechlina. To o tyle przewrotne, że wszystkie te czary, zaklęcia i uroki rzucane są wprost z pogrobowca Arrowverse, projektu, który przez ponad dekadę stał się niezwykle ważny dla wielkiego grona fanów popkultury. Przeżyliśmy w nim i z nim wiele wzlotów i upadków, piekliśmy ciasta, nauczyliśmy się rozróżniać odpustowe zabawki od efektów CGI, przetrwaliśmy nawet tornado o imieniu Felicity. Liczy się jednak to, jak kończymy. I co pozostawi nam po sobie on – dobry człowiek z Kansas.
Najlepsze odcinki Arrowverse wg IMDb (dla porównania: obecna ocena Zwykłego człowieka to 9,3/10)
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat