Syn: sezon 1, odcinek 10 (finał sezonu) – recenzja
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Pierwszy sezon serialu Syn dobiegł końca po dziesięciu odcinkach. Finał, jaki zaproponowali nam twórcy, wyróżnia się na tle poprzednich epizodów przede wszystkim tym, jak bardzo jest emocjonalny i krwawy.
Pierwszy sezon serialu Syn dobiegł końca po dziesięciu odcinkach. Finał, jaki zaproponowali nam twórcy, wyróżnia się na tle poprzednich epizodów przede wszystkim tym, jak bardzo jest emocjonalny i krwawy.
Jeszcze tydzień temu wydawało mi się, że finał nie będzie trzymał w napięciu i nie dostarczy większych wrażeń. Poprzednie odcinki przyzwyczajały bowiem do monotonnego i leniwego tempa opowieści. Okazuje się jednak, że bardzo się myliłam – odcinek numer 10 zapewnia dużą dawkę trudnych emocji i zostaje w pamięci na długo – głównie za sprawą przerażającej tragedii i niesprawiedliwości, jaka w każdej minucie uderza w widza z ekranu.
Większość odcinka rozgrywa się w jednym miejscu i czasie – podczas ataku, jaki Eli McCullough przypuścił na rodzinę Pedro Garcii. Cała sekwencja jest wyjątkowo brutalna i krwawa, co jest aż niepodobne do tego serialu. Owszem, bitwy i strzelaniny pojawiały się w poprzednich epizodach, jednak nie w takim natężeniu jak teraz. Nie sposób przejść wobec tej tragedii obojętnie, zwłaszcza, że na naszych oczach cały ród Garciów zostaje wybity. Tym, co porusza jeszcze bardziej, jest świadomość, że to wszystko jest efektem intrygi uknutej przez Eliego. Dla pola ropy zginęli niewinni ludzie, a główny bohater nie ma tak naprawdę nic na swoje usprawiedliwienie.
Wcześniejsze działania Eliego bywały niejasne i kontrowersyjne, jednak dopiero teraz wyraźnie widać, iż jest on antybohaterem całej opowieści. I gryzie się to z retrospekcjami, gdzie jako młody chłopak wśród Komanczów kieruje się przede wszystkim sercem i honorem. Nie wiemy jeszcze, w którym momencie życia Eli stał się zimnym draniem – to prawdopodobnie wyjaśni drugi sezon produkcji. Mimo swojej niechęci do bohatera (a w zasadzie tylko do jego starszej wersji), Eli bardzo mnie intryguje. Ubolewam nad tym, że tak naprawdę przez cały sezon obydwa wątki były od siebie tak odległe i nie wydarzyło się nic, co stanowiłoby jakikolwiek punkt zaczepienia między retrospekcjami a fabułą bieżącą. Obydwa tory fabularne The Son ogląda się z poczuciem rozbieżności i równie dobrze wątki jakie prezentuje mogłyby stanowić odrębne i niezależne od siebie historie. Do końca miałam nadzieję, że zacznie się to jakoś zazębiać, dzięki czemu cały serial nabrałby większej spójności i mógłby znacznie bardziej zainteresować. Niestety nic z tego - pozostaje liczyć, że przyszły sezon nadrobi to niedopatrzenie.
Ostatni odcinek przywołał wszystkie postacie, jakie przewinęły się przez cały sezon. To dobrze i właśnie tego oczekiwałabym od epizodu, który pełni rolę podsumowania i finału pewnej części historii. Nie szkodzi, że niektórzy z nich pojawili się na ekranie tylko na chwilę – sam fakt ich przywołania satysfakcjonuje w wystarczającym stopniu, by nie mieć co do tego żadnych zastrzeżeń. Podoba mi się też równowaga, jaka panuje w odcinku finałowym – wszystkie ważne wątki są omówione w równym stopniu i w każdym z nich dzieje się coś istotnego. Do tej pory bywało, że w niektórych epizodach twórcy rezygnowali z przywoływania części postaci, by inne przedstawić z większą szczegółowością, przez co efekt był chaotyczny – teraz wszystko jest dopięte na ostatni guzik i wypada to naprawdę bardzo dobrze. Choć początkowo wydawało się, że tym razem więcej emocji dostarczy historia z Pierce Brosnan, retrospekcje także przyprawiają o ciarki na plecach, zwłaszcza podczas sceny skalpowania wroga. Bezzasadnym jest szukać czegoś, co wypadło w odcinku źle, bo wszystko grało, jak należy. Tak naprawdę to najlepszy odcinek, jaki pojawił się do tej pory – gdyby poprzednie epizody choć w połowie angażowały emocjonalnie tak, jak ten, cały serial znacznie by na tym zyskał.
Finał sezonu jest naprawdę udany. Nie spodziewałam się większego widowiska i takich emocji, w związku z czym jestem pod dużym wrażeniem. Epizod oddziałuje na tyle silnie, że w chwili obecnej nie pamiętam już o poprzednich uszczerbkach i niedociągnięciach, jakie wytykałam serialowi – choć jeszcze tydzień temu nie czułam się bardziej wciągnięta w historię, teraz z chęcią dowiem się, co wydarzy się dalej. Za bieżący odcinek zasłużone 8/10. Cały pierwszy sezon natomiast ma u mnie mocną siódemkę.
Źródło: zdjęcie główne: AMC
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat