Syn: sezon 2, odcinki 1 i 2 – recenzja
Syn w maju 2019 roku powróci na AMC Polska z 2. sezonem. Jak wypadają dwa pierwsze odcinki? Oceniam bez spoilerów.
Syn w maju 2019 roku powróci na AMC Polska z 2. sezonem. Jak wypadają dwa pierwsze odcinki? Oceniam bez spoilerów.
Syn to serial AMC, który zadebiutował w 2017 roku. Pierwszy sezon był swoistym wprowadzeniem do historii rodu McCullough i życiorysu głównego bohatera, Eliego McCullougha, którego wówczas obserwowaliśmy z dwóch różnych perspektyw – jako mężczyznę (Pierce Brosnan) i młodego chłopaka (Jacob Lofland). Teraz przed nami 2. seria produkcji, której podstawowym zadaniem będzie zacieśnienie wątków i sprawienie, by dwa tory fabularne zaczęły się do siebie zbliżać – i mimo że kolejna otwarta wojna jest niewykluczona, a Eli gromadzi wokół siebie coraz więcej wrogów, dwa pierwsze odcinki nowego sezonu pozostają raczej spokojne.
Jak to często w przypadku kontynuacji bywa, pierwszy odcinek 2. sezonu subtelnie wprowadza nas w akcję bieżącą. Co ciekawe, ta została podjęta nie bezpośrednio po zakończeniu serii 1., a raczej kilka ładnych miesięcy później. Potrzebujemy chwili, by ponownie wczuć się w wydarzenia – ułatwieniem w tym miejscu stają się retrospekcje, które twórcy umiejętnie wplatają w fabułę. Nie przedstawia nam się tego, co już widzieliśmy, a raczej proponuje układankę z losowych, nie pokazywanych wcześniej fragmentów wspomnień, które mają nas naprowadzić na bieżący tor wydarzeń. To rozwiązanie wymaga od widza nieco większej uwagi i skupienia – tak naprawdę przez cały pierwszy odcinek stopniowo dowiadujemy się, co takiego wydarzyło się ostatnio w życiu bohaterów i jakie może to nieść za sobą konsekwencje. Oczywiście tempo epizodu na tym traci, jednak na tym etapie nie stanowi to większego problemu – to w końcu wprowadzenia na nowo w ten charakterystyczny świat, w związku z czym łatwo można przymknąć oko na te niewielkie dłużyzny fabularne.
Nieco inaczej robi się jednak przy okazji 2. odcinka, od którego oczekiwałabym już trochę więcej konkretów. Tymczasem i tutaj przede wszystkim towarzyszymy bohaterom w spokojnych dialogach czy życiowych rozterkach, co momentami robi się trochę monotonne. Chciałoby się powiedzieć, że to taka cisza przed burzą (bo rzeczywiście, poszczególne elementy fabuły wskazują na to, że może dojść do kolejnego zatargu w Teksasie), ale na razie zwyczajnie tego nie czuć – w 2. sezonie jak dotąd znalazła się jedna sekwencja akcji, rozgrywająca się w dodatku w wątku młodego chłopaka i w indiańskiej wiosce. I choć emocjonalności odmówić jej nie można, to trochę za mało, by przytrzymać widza w napięciu przez cały czas trwania odcinka. Finał 1. sezonu pokazał, że serial potrafi być emocjonujący – liczę, że i tutaj sytuacja się rozkręci, bo na ten moment otwarcia nowej serii nie można nazwać wyrazistym. A dwa przegadane odcinki to już trochę dużo, biorąc pod uwagę, że cały sezon ma składać się z dziesięciu.
Nie da się nie zauważyć, że teraz to Pete McCullough skupia na sobie największą uwagę kamery. To właśnie jego obserwujemy najczęściej i to z jego perspektywy przypominamy sobie wszystkie wydarzenia, które miały miejsce do tej pory. Jego ojciec niknie w cieniu – dwa pierwsze odcinki nieszczególnie interesują się tą postacią, pozwalając jej na snucie się po odległym planie. Na razie liczy się Pete, jego kiepska kondycja psychiczna i to, jak dobrze radzi sobie z nakładaniem fałszywego uśmiechu na twarz. Na tym etapie postać budzi raczej pejoratywne uczucia – doskonale widzimy jego dwulicowość i prezentuje nam się go nie tylko jako tchórza, ale i jako konformistę. Gdy zaczyna mu się palić grunt pod nogami, Pete wraca do domu jak potulny baranek, czym momentami wzbudza silne zażenowanie. Nie potrafię do końca rozgryźć tej postaci, a takie skupienie na jej wątku trochę utrudnia odbiór – momentami nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy spędzać wokół niego większość czasu ekranowego, bo nie jest to postać na tyle intrygująca czy tajemnicza, by wczuć się w jej aktualną sytuację. Przeciwnie – w ciągu dwóch pierwszych odcinków dowiadujemy się o jego ostatnich przygodach wszystkiego, co najważniejsze. Nie rozumiem, dlaczego teraz to Pete ma stać w centrum wydarzeń, skoro nawet nie zbliżyliśmy się do jakiegoś podsumowania czy głębszej analizy wątku Eliego – dla mnie to tworzenie niepotrzebnego chaosu w fabule i otwieranie kolejnych wątków, z których żaden nie został jeszcze zamknięty. Ubolewam też nad wątkiem Meksykanów, który na razie został zupełnie odsunięty na bok. Po krwawej strzelaninie w domu Garciów spodziewałam się powrotu do tego tematu, jednak na razie nikt zdaje się o tym nie pamiętać. Szkoda, bo właśnie tamto wydarzenie było najlepszym, co do tej pory zaproponował nam serial.
Liczę, że w tym sezonie losy młodego Eliego i jego starszej wersji wreszcie zaczną bardziej ze sobą współgrać. Jak na razie jednak ci dwaj bohaterowie w dalszym ciągu są dla mnie jak dwie różne osoby i zupełnie nie widzę związku czy podobieństw między tymi wcieleniami. Ta sytuacja pozostaje bez zmian od pierwszych odcinków 1. sezonu – na tym etapie oczekiwałabym jednak jakiegoś kroku naprzód i mam nadzieję, że 2. seria szybko to nadrobi. Już trochę za długo trwa obserwowanie jednym okiem wątku Brosnana, a drugim młodego wychowanka indiańskich wojowników – te historie wciąż są od siebie na tyle odległe, że zwyczajnie nie czuć tu potrzebnej równowagi. Początkowo zdawało mi się, że scena tragedii w indiańskiej wiosce będzie czymś przełomowym dla młodego Eliego, że może właśnie teraz dowiemy się o nim czegoś więcej... Na razie jednak nic takiego się nie zapowiada, a główny bohater przeszedł nad wydarzeniami do porządku dziennego. Rany zostały opatrzone, emocje opadły. I w dalszym ciągu nie dzieje się nic.
Pewną nowością 2. sezonu jest natomiast skok w przyszłość. W pewnym momencie przenosimy się do lat 80. XX wieku i obserwujemy starszą kobietę, którą najprawdopodobniej jest Jeannie McCullough. Do tej pory tego typu zabiegi nie pojawiały się w serialu, co zapowiada pewną świeżość. Wątek starszej pani, choć zasygnalizowany dość oszczędnie, już teraz sprawia wrażenie bardzo ważnego. Jest to jakby symbol tego, że nienawiść tak łatwo nie ustępuje i dawne bóle i rany mogą odżyć także po wielu latach. Dzięki zabiegowi futurospekcji w serialu pojawia się też trzecia perspektywa – młodego mężczyzny, który z opowieści i zasłyszanych legend próbuje sobie odtworzyć historię McCulloughów. Czuć, że będzie on ważny dla fabuły bieżącej – po przestojach u Brosnana i w indiańskiej wiosce, na tę chwilę to właśnie ten wątek budzi moje największe zainteresowanie, bo niewątpliwie wprowadza coś zupełnie nowego.
Dwa pierwsze odcinki 2. sezonu Syna to trochę przydługie wprowadzenie w to, co dopiero ma się wydarzyć. Serial boi się stawiać konkretnych kroków naprzód i tylko subtelnie zapowiada, że „coś” wisi w powietrzu. Mamy emocjonalną scenę w wiosce indiańskiej i dość napięte zakończenie 2. odcinka – widać, że potencjał na dalsze wydarzenia jest naprawdę duży, ale twórcy zdają się nie umieć z niego korzystać. To już nie jest etap na skradanie się i podchody – oczekiwałabym raczej otwartej akcji, takiej, do jakiej przyzwyczaił nas świetny finał 1. sezonu. Na razie - owszem - jest klimatycznie, ale jednocześnie zbyt bezpiecznie. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń.Syn
Źródło: zdjęcie główne: Van Redin/AMC
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat