Szpital New Amsterdam: sezon 2 – recenzja
2. sezon New Amsterdam jest dostępny na platformie Netflix. Czy po przyjemnej pierwszej serii warto wrócić do serialu?
2. sezon New Amsterdam jest dostępny na platformie Netflix. Czy po przyjemnej pierwszej serii warto wrócić do serialu?
W mojej poprzedniej recenzji skupiłam się bezspoilerowo na pierwszym sezonie serialu New Amsterdam, zaś teraz przyszła kolej na drugi. Dla odmiany, nowa odsłona jest nieco krótsza – zamiast 22 otrzymujemy tylko 18 odcinków; wszystkie są podobnej długości i trwają około 40 minut, tak jak to było ostatnio. Jak pamiętamy, poprzednia seria zakończyła się mocnym cliffhangerem – wiązałam z tym nadzieje i spodziewałam się, że wejdziemy w nową fabułę dużo mocniejszym krokiem niż do tej pory. Twórcy nie wykorzystali jednak pełnego potencjału tego wydarzenia – dramatyczny wypadek karetki z finału pierwszego sezonu okazał się tylko pretekstem do pozbycia się kilku drugo- czy nawet trzecioplanowych bohaterów, w tym Georgii, żony Maxa, której roli w tym serialu od początku nie pojmowałam (stanowiła jedynie wypełnienie kadrów, nie reprezentując sobą nic szczególnego i definiował ją wyłącznie fakt bycia w ciąży). Nowy sezon rozpoczyna się od kilku znaków zapytania – zanim dowiemy się, że głównym bohaterom nic się nie stało w wypadku i dalej pracują w szpitalu, przytrzyma się nas przez chwilę w niewiedzy, oferując tajemnicze kadry na puste drzwi gabinetów czy lakoniczne dialogi o akurat nieobecnych postaciach. Szybko jednak okazuje się, że to tylko przykrywka – cała lekarska reprezentacja New Amsterdam jest w komplecie i na pierwszy rzut oka wydaje się, że niewiele się u niej zmieniło. Problemy po wypadku pozamiatano właściwie jeszcze w pierwszym odcinku - trochę szybko, jak na wydarzenie takiej skali. I trochę razi to w oczy.
Na szczęście są pewne przesłanki, które dowodzą, że wypadek karetki w pierwszym sezonie faktycznie miał jakiś głębszy sens – nowa odsłona serialu podejmuje również konsekwencje tego wydarzenia, a przynajmniej w wątkach dwójki z bohaterów. Jednym jest Max, z oczywistych powodów. Jednak wypadek definiuje też Lauren Bloom (Janet Montgomery), która przez większą część sezonu boryka się z rehabilitacją i która przejdzie w związku z całą tą sytuacją kilka ważnych doświadczeń życiowych. Jeśli chodzi o trzecią uczestniczkę wypadku, Helen Sharpe (Freema Agyeman), cliffhanger z finału zdaje się w ogóle na nią nie wpływać – bohaterka pracuje tak, jak pracowała, a jedyną nowością wokół niej jest pojawienie się współpracowniczki, która razem z nią ma prowadzić oddział onkologiczny (trudno jednak z przekonaniem orzec, że jest to wynik wypadku). Oceniwszy zatem finał pierwszego sezonu z perspektywy tego, co dzieje się w drugim, uważam, że twórców trochę poniosło – tak silny ładunek emocjonalny, jaki zaoferowano nam w poprzedniej odsłonie, nie ma przełożenia na nową serię i tym bardziej wydaje się przesadzony, niepotrzebny. Traumy wracają do bohaterów echem może przez kilka pierwszych odcinków, a później ten temat zupełnie zanika. Chyba łatwiej byłoby po prostu uśmiercić Georgię przy porodzie zamiast rozbijać tę karetkę na skrzyżowaniu, skoro i tak poza kuśtykającą Bloom niewiele z tego wydarzenia wynika.
Należy zauważyć, że cały drugi sezon porusza już nieco poważniejsze tematy. Tłumaczę sobie zatem, że wypadek karetki miał też inny, czysto symboliczny cel - był jak gwałtowne sprowadzenie bohaterów na ziemię; jak cięcie toporem między pogodną i superbohaterską serią numer jeden, a tym, co czeka nas w nowej. Teraz na salach New Amsterdam już głośniej mówi się o śmierci i nikt nie udaje, że każde życie można uratować. Problemy, przed jakimi stają bohaterowie, stają się coraz poważniejsze, czasem nawet kontrowersyjne, niemożliwe do rozwiązania w jeden słuszny sposób. I co najważniejsze – Max i spółka nie przypominają już wyłącznie radosnych promyków słońca, a twórcy przedstawiają na ekranie także ich wady, kompleksy czy wątpliwości. Najfajniej widać to na przykładzie Iggy’ego Frome’a (Tyler Labine), który ma problem między innymi z zaburzeniami odżywiania czy z zachowaniem dystansu zawodowego od swoich pacjentów. Nie są to wątki, które udałoby się rozwiązać za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i przedstawione zostało to naprawdę wiarygodnie – bohater przeżywa wzloty i upadki, zyskując prawdopodobnie najbardziej ludzką twarz tego sezonu. Przy wszystkich problemach postaci duże pole do własnej opinii pozostawia się także widzowi - przez to, że poznajemy perspektywę zarówno osoby zainteresowanej, jak i jej współpracowników (którzy często mają na dany temat przeciwne zdanie), możemy sami zdecydować po czyjej stronie jesteśmy. Niewiele tu wątków, które byłyby tylko czarno-białe, za co oczywiście należy się duży plus.
Jeśli chodzi o innych bohaterów, wspomnieć można jeszcze przynajmniej o trójce, która ma dużo do powiedzenia w nowych odcinkach. W 2. sezonie New Amsterdam ewoluował również Vijay Kapoor (Anupam Kher), jednak - jak dla mnie - w tę drugą stronę. Choć w nowej serii poświęcono mu naprawdę dużo uwagi, nie rozumiem tego bohatera, nie wiem, dlaczego uczyniono z niego znerwicowanego i zaborczego, a relacja między nim a Ellą jest dla mnie czymś kompletnie naciąganym i trudnym do śledzenia z zainteresowaniem. Jest też Helen Sharpe (która swoją drogą jest jedną z moich ulubionych postaci) - bohaterka z kolei trzyma poziom, który pokazała nam w pierwszym sezonie. W jej osobowości nie zaszła żadna radykalna zmiana - ani na gorsze, ani na lepsze. Jej wątki są dla mnie ciekawe i pożyteczne dla serialu – postać jest nieoczywista i wnosi do fabuły dużo dobrego, często będąc w kontrze do Maxa i jego perspektywy. Przesadą natomiast jest dla mnie jej nagłe uczucie do Maxa, które w drugim sezonie zostaje mocno uwypuklone – twórcy z jakiegoś powodu chcą tę dwójkę zestawić ze sobą, czego kulminacją jest totalnie niezręczna scena w jej gabinecie. Dla mnie do tej pory między bohaterami nie było żadnej chemii, zatem nie mogę tego kupić. Mam nadzieję, że ten pomysł zwyczajnie się rozwieje, bo jak na razie uważam, że nie jest on w żadnym stopniu umotywowany fabularnie.
Sam Max natomiast wszedł w drugi sezon z ciężkim bagażem doświadczeń i kiepsko radzi sobie w swojej nowej powypadkowej rzeczywistości. Teraz, równie często jak w roli dyrektora medycznego, możemy obserwować go w roli prywatnej - jako przeciętnego mężczyznę przed czterdziestką, który chciałby poukładać kawałeczki swojego życia w jedną całość. Bohater nie jest już tylko zbawcą szpitala - widzimy go częściej jako zwykłego człowieka z krwi i kości, w jego chwilach siły i zwątpienia i w oczywisty sposób jego wątek na tym zyskuje. Ewolucja postaci – nie tylko Goodwina, ale i jego kolegów z pracy – to bardzo ważna część drugiego sezonu. Jest on bowiem chyba jeszcze silniej oparty na charakterach niż pierwsza seria produkcji.
Z minusów - zupełnie nie rozumiem ciśnienia, które nakazało twórcom wprowadzić w finałowym odcinku postać Cassiana Shina (Daniel Dae Kim). Przed ostatnim epizodem sezonu otrzymujemy zakulisowe wypowiedzi aktora i Ryana Eggolda, którzy tłumaczą, że bohater miał być wprowadzony w zupełnie inny sposób, w odcinku dotyczącym pandemii - ekipa zdecydowała się jednak z niego zrezygnować w dobie obecnych wydarzeń i skleiła finał z innych wydarzeń. Nie da się nie zauważyć, jak bardzo na siłę wklejony jest w nie Shin. Jako widzowie nie mamy nawet szczególnie czasu, by zapoznać się z bohaterem, a pokazuje się go tak, jakby był w składzie New Amsterdam przynajmniej od kilku miesięcy. Jest to pochopne, pospieszne wprowadzenie nowego wątku, na którym postać traci - dużo lepiej byłoby, gdyby poczekano z nim do następnej serii i wprowadzono logicznie, z jakimś uzasadnieniem. Tutaj nie trzeba nawet zapowiedzi Eggolda, że te sceny są wklejone na szybko - widać to na pierwszy rzut oka. Dodam też, że sam finał nie oferuje już żadnego cliffhangera i jest po prostu zwykłym odcinkiem. Być może oczekiwałam fajerwerków - od razu powiem, że po 2. serii takowych nie ma.
New Amsterdam trzyma poziom – drugi sezon jest inny niż pierwszy, częściej porusza trudniejsze tematy, mniej w nim cudów i happy endów (choć i tak czasem się zdarzają, nierzadko maksymalnie naciągane...), jednak w dalszym ciągu ogląda się to po prostu dobrze, przyjemnie. Produkcja wzbudza emocje, angażuje, większość historii szczerze chce się śledzić. Jest w porządku – kolejne 7/10 w pełni zasłużone. Chętnie poczekam na 3. sezon.
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat