Szpital New Amsterdam: sezon 1 – recenzja
New Amsterdam utrzymuje się w czołówce najchętniej oglądanych produkcji polskiego Netflixa. Oceniam pierwszy sezon bez spoilerów.
New Amsterdam utrzymuje się w czołówce najchętniej oglądanych produkcji polskiego Netflixa. Oceniam pierwszy sezon bez spoilerów.
New Amsterdam to serial NBC, który od jakiegoś czasu jest dostępny na platformie Netflix. Produkcja szybko zyskała popularność wśród polskich widzów i utrzymuje się w czołówce najchętniej oglądanych tytułów ostatnich tygodni. Akcja rozgrywa się w tytułowej placówce medycznej, a głównymi bohaterami są lekarze, którzy codziennie ratują zdrowie i życie pacjentów. Całość śledzimy przede wszystkim z perspektywy doktora Maxa Goodwina (Ryan Eggold), który dopiero rozpoczyna pracę w New Amsterdam – mężczyzna obejmuje stanowisko dyrektora medycznego placówki i tym samym wprowadza do szpitala zupełnie nową energię i świeży punkt widzenia. Jego celem jest przeprowadzenie gruntownych reform w systemie, tak, aby szpital działał możliwie najbardziej efektywnie, a pracownicy i pacjenci po prostu czuli się w nim dobrze.
Pierwszy sezon serialu liczy 22 odcinki, z których każdy opowiada o innym przypadku medycznym. Mamy tu zatem do czynienia z typowym proceduralem - na płaszczyźnie gatunkowej New Amsterdam nie proponuje zupełnie nic nowego. W każdym epizodzie poznajemy przynajmniej dwa nowe przypadki medyczne, którymi zajmują się poszczególni lekarze – w tle oczywiście przewijają się wątki osobiste pracowników szpitala, z których głównym jest ten dotyczący wspomnianego już Maxa Goodwina. I choć produkcję można nazwać typowym, a nawet „sztampowym” przedstawicielem seriali medycznych, całość ogląda się zaskakująco przyjemnie. Wszystkie wątki – zarówno zawodowe, jak i osobiste – fajnie się zazębiają, tworząc jeden spójny obraz pracowników szpitala jako zgranej społeczności. Serial proponuje widzom dużo ciepłych, szczerych emocji, w związku z czym bez większego problemu można dać się wciągnąć w tę historię. Każdy odcinek trwa około 40 minut, zatem przebrnięcie przez cały sezon nie jest szczególnie czasochłonne.
Zastanawiając się nad pytaniem, dlaczego New Amsterdam tak dobrze przyjął się wśród widzów, skoro to jeden z wielu podobnych do siebie seriali medycznych, należy skupić się przede wszystkim na postaciach – moim zdaniem to właśnie bohaterowie są główną siłą napędową produkcji. Przez tytułowy szpital przewija się cały wachlarz przeróżnych osobowości, które bardzo dobrze ze sobą współgrają. Postaci zostały rozpisane przekonująco, ciekawie, a każda z nich poza swoją rolą zawodową niesie także bagaż osobistych doświadczeń, które dodają jej wiarygodności. Między bohaterami wyraźnie czuć chemię, wszystkie postacie są sympatyczne i bardzo łatwo je polubić. Zasługą tego faktu jest również trafiony casting – aktorzy serialu świetnie reprezentują swoje postacie; do samej gry aktorskiej absolutnie nie można się przyczepić. Do fabuły w zasadzie też nie... A przynajmniej na pierwszy rzut oka i przynajmniej dla tych widzów, którzy szukają tu przede wszystkim optymistycznej rozrywki. Scenariuszowo znajdzie się tu bowiem kilka uchybień – zarówno w wątkach bieżących, jak i w samym budowaniu niektórych postaci.
Choć serial nazwać można zwyczajnie przyjemnym i sympatycznym, przy szerszym oglądzie na światło dzienne wychodzą również jego wady. Nie oszukujmy się – nie jest to produkcja doskonała. Nie da się nie zauważyć tego, że wszystko tutaj jest trochę przesłodzone i przez to momentami mało realistyczne – New Amsterdam to szpital, w którym praktycznie nikt nie umiera (kojarzę chyba jeden przypadek faktycznego zgonu pacjenta na warcie naszych bohaterów), główni bohaterowie osiągają same sukcesy, a każdy problem udaje się rozwiązać szybko i bez większych konsekwencji. W zasadzie wszystkie odcinki proponują widzom happy ending i choć początkowo faktycznie może być to mile widziane i pozytywnie odbierane, po jakimś czasie ta cukierkowa formuła zaczyna trochę męczyć – za sprawą tylu szczęśliwych zakończeń całość w pewnym momencie robi się bardzo przewidywalna i nawet jeśli twórcy wyciągną z rękawa naprawdę wymagający problem, wiemy, że superbohaterowie ze szpitala i tak sobie z nim szybko poradzą. Pierwsze odcinki oddziaływały na moje emocje z dużą siłą – serial wzruszał, bawił, pokrzepiał na duchu. Jednak z biegiem czasu twórcy coraz wyraźniej nadużywają patosu, co sprawia, że wychodzenie lekarzy z kolejnych opresji wydaje się sztuczne, a ich przemowy i płynące z doświadczeń morały wybrzmiewają pompatycznie. Oczywiście nie jest to reguła, która warunkuje cały odbiór serialu – podtrzymuję opinię, że całość śledzi się całkiem przyjemnie, jednak tych zgrzytów nie da się nie zauważyć.
Kolejnym problemem, z jakim zmaga się New Amsterdam, jest tak naprawdę postać głównego bohatera, Maxa Goodwina. Mężczyznę uczyniono tu kryształowym, co trochę zaburza wiarygodność tego serialu. Max nie ma wad, jest cudotwórcą i w każdym odcinku ratuje nie tylko szpital, a w zasadzie cały świat – przynajmniej takie można odnieść wrażenie na podstawie tego, jak rozpisano tę postać. To bardzo razi w oczy – jako dyrektor szpitala Max jest nieomylny, lubiany absolutnie przez wszystkich; wystarczy, że się uśmiechnie, a sponsorzy szpitala aż się garną, by wkładać mu do kieszeni pokaźne fundusze na realizację planów. Nie ukrywajmy, mocno to naciągane i czasem trzeba dużego wysiłku by przymknąć na to oko. Trochę lepiej bohater prezentuje się w życiu osobistym, gdzie na światło dzienne wypływają jego większe i mniejsze problemy – kryzys małżeński, pracoholizm, tragedie z dzieciństwa. Pamiętajmy jednak, że to New Amsterdam, gdzie wszystko dobrze się kończy – nawet takie problemy ostatecznie zostają wyprowadzone na prostą, a nad głowami bohaterów i tak świeci słońce, czego Max jest najlepszym przykładem.
Warto również wspomnieć, że serial jest przesycony różnorodnymi wątkami społecznymi, co akurat uważam za plus całej produkcji – każdy pacjent, każdy pojedynczy przypadek medyczny to pretekst do poruszenia głębszego problemu, który na przestrzeni odcinka muszą rozpracować bohaterowie. Twórcy naszpikowali scenariusz chyba wszystkim, czym się dało – możecie spodziewać się problemów takich jak brak akceptacji, presje wywierane przez najbliższych, molestowanie i traumy z dzieciństwa, alkoholizm i lekomania... Poruszono także kwestię homoseksualizmu i rasizmu, przy czym ten ostatni temat został moim zdaniem strasznie spłycony – związano go bowiem tylko z jedną postacią, kardiochirurgiem, który przy byle okazji ma za zadanie reprezentować mniejszość afroamerykańską. Wyciąganie przez niego kwestii światopoglądowych na każdym kroku szybko robi się męczące, a sam bohater jest moim zdaniem jednym z najgorzej rozpisanych w całym serialu – twórcy chyba nie mieli na tę postać większego pomysłu, skoro zdecydowali się położyć cały ciężar zagadnienia wyłącznie na jej barkach. Bohater na tym nie korzysta, a problem rasizmu sprawia wrażenie totalnie spłyconego, ograniczonego wyłącznie do kwestii „biała dziewczyna nie da mi czarnych dzieci, a przecież od zawsze o takich marzyłem”. Rażące.
Mimo wszystko New Amsterdam to serial ciekawy, przyjemny w odbiorze, łatwy do wciągnięcia się – w sam raz na niezobowiązujący seans. Bohaterowie dadzą się lubić, a wyzwania, jakie postawili przed nimi twórcy, w pewnym stopniu można odnieść także do życia osobistego. Za sprawą tak wielu wątków i problemów, jakie przewijają się przez szpital, każdy może znaleźć z tą historią jakąś część wspólną. Nie oczekujcie rewolucji gatunkowej ani głębokiego dramatu psychologicznego, a raczej lekkiej, momentami wzruszającej i pokrzepiającej serce rozrywki, która może być miłą odskocznią w wolny wieczór. To produkcja, która nastraja optymistycznie – po seansie pierwszego sezonu pozostaję zatem zaskoczona, bowiem w finale zaoferowano nam cliffhanger, który stoi w sprzeczności z happy endami, jakich doświadczaliśmy w każdym odcinku. Chętnie sprawdzę, co wydarzy się dalej.
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat