„Szybcy i wściekli 7”: I jeszcze fajniej – recenzja
Data premiery w Polsce: 10 kwietnia 2015Siódma odsłona serii o twardzielach w szybkich samochodach jest dokładnie taka, jak być powinna: szybka, wściekła, pełna akcji ocierającej się o absurd i prostych, wiarygodnie podanych emocji. Bezspoilerowo oceniamy film "Szybcy i wściekli 7".
Siódma odsłona serii o twardzielach w szybkich samochodach jest dokładnie taka, jak być powinna: szybka, wściekła, pełna akcji ocierającej się o absurd i prostych, wiarygodnie podanych emocji. Bezspoilerowo oceniamy film "Szybcy i wściekli 7".
Seria „Szybcy i wściekli” to ewenement. Nie dość, że doczekała siódmej części (i to chyba jeszcze nie koniec), co nawet jak na dzisiejsze standardy jest wynikiem godnym szacunku, to jeszcze naprawdę z odcinka na odcinek jest coraz lepsza. Po prostym sensacyjnym początku, sequelu, w którym mało kto z poprzedniej ekipy chciał zagrać, i trzeciej części, która jest w ogóle ledwo związana poprzednimi, nastąpiło jakieś niewyobrażalne przełamanie. W "czwórce" nie dość, że wróciła większość podstawowej obsady, to całość nabrała fajnego dystansu, humoru, rozmachu. I widzowie natychmiast to kupili. A twórcy poszli za ciosem i odtąd każda kolejna część ma jeszcze większy rozmach, jeszcze więcej gwiazd w obsadzie, jest po prostu jeszcze lepsza. I – co przecież ważne – zarabia jeszcze większe pieniądze.
I tak dochodzimy do bieżącego filmu, „Fast and Furious 7”, szczególnego jeszcze pod jednym względem. W trakcie jego realizacji zginął bowiem Paul Walker, aktor grający jednego z głównych bohaterów serii (nie ma go jedynie w trzecim odcinku). Nie na planie, ale w sposób jakże bliski klimatowi tego widowiska – w samochodowej kraksie. I cóż wtedy zrobili twórcy tego cyklu? Dokończyli film bez niego, a jakby z nim. Postać Briana wciąż jest tu jedną z najważniejszych – sceny, których Walker nie zdążył nakręcić, albo zmieniono, albo wstawiono go tam komputerowo, albo zagrali je bracia aktora o podobnej sylwetce, więc gdy stoi tyłem, trudno to zauważyć.
I naprawdę się to sprawdziło. Ci wszyscy, którzy nie zdają sobie sprawy ze śmierci Walkera, obejrzą ten film niemalże do końca i nie zauważą problemu. Niemalże, bo końcówka jest pięknym hołdem dla zmarłego aktora stworzonym przez całą ekipę, a zwłaszcza Vina Diesela, drugiej najważniejszej gwiazdy serii, z którym Walker przyjaźnił się również w życiu.
[video-browser playlist="614245" suggest=""]
Ta emocjonalna sekwencja idealnie wpasowuje się w cały film, w cały cykl, w jego klimat, charakter i przesłanie, bo niezależnie od wymyślnych sekwencji akcji to przecież tak naprawdę opowieść o prostych emocjach i o rodzinie. Niemal jak klasyczne telenowele, które codziennie zalewają nasze telewizory. Tu chodzi o to samo, acz podane jest nie tylko atrakcyjniej, ale i mądrzej. Bohaterowie dziesiątki razy podkreślają, że najważniejsza jest rodzina, przyjaźń, zaufanie, odpowiedzialność. Mówią to w prosty, bezpośredni sposób, a my im wierzymy. Choć momentami patos aż chlupie z ekranu, to w ogóle nie razi, bo jest po prostu wiarygodnie. Wielka w tym zasługa scenarzystów, którzy świetnie potrafią przeplatać sceny pełne emocji - zarówno deklarowanych, jak i okazywanych - z wypasionymi sekwencjami akcji. A, jak już mówiłem, tu co odcinek jest jeszcze mocniej. Pamiętacie poprzednią część i rewelacyjną sekwencję z walką na autostradzie, w której bohaterowie muszą stawić czoło nowoczesnemu czołgowi? Tu jest jeszcze lepiej. Jakby realizatorzy stwierdzili, że chcą w siódmej części tak raz na pół godziny zrobić coś bardziej spektakularnego niż to z czołgiem. I udaje im się. Naprawdę dobrze się udaje.
Kolejnym wielkim plusem tego cyklu jest świetny casting. Duet Diesel-Walker przez te lata został obudowany świetną galerią postaci drugoplanowych, z których każda ma niewyobrażalną dla innych filmowych serii charyzmę. Po prostu lubimy na nie patrzeć, wierzymy im i świetnie się bawimy tymi postaciami i tą historią. Nie inaczej jest w tej części. Nowe postacie (i te dobre, i te złe) kupujemy od pierwszej minuty, a one natychmiast wchodzą w konwencję opowieści i dopasowują się do całej reszty. Jason Statham dawno nie miał okazji zagrać tak wyrazistego bohatera – od pierwszej sceny filmu wiemy, że mamy do czynienia z twardzielem nad twardzielami. Deckard Shaw to kreacja na miarę „Transporterów” czy „Adrenalin”, acz tym razem stojąca po złej stronie. Nathalie Emmanuel błyskawicznie dopasowuje się do reszty teamu i ma znacznie więcej do grania niż tylko grzeczne stanie za plecami Daenerys w „Grze o tron”. Kurt Russell, Tony Jaa, Djimon Hounson – długo by wymieniać. Każdy dostaje w filmie swoją minutę, czasem trzy i każdy wykorzystuje je mistrzowsko.
Zobacz również: TOP 10: Najlepsze samochody z filmowej serii „Szybcy i wściekli”
„Fast and Furious 7” to świetna rozrywka zapowiadająca tegoroczny letni sezon blockbusterów. Bo przecież ten zaczyna się już za miesiąc nowymi Avengers: Age of Ultron. Traktujmy więc ten film jako dobrą wróżbę na ten rok. Jeśli cała reszta będzie na tym poziomie, to przez najbliższe miesiące nie będziemy wychodzić z kina.
Poznaj recenzenta
Kamil ŚmiałkowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat