Teoria wielkiego podrywu: sezon 10, odcinek 5 – recenzja
Teoria wielkiego podrywu w 10. sezonie przeplata dobre odcinki słabymi. W tym tygodniu przyszła pora ten słabszy, i co tu dużo mówić – tak źle w tej serii jeszcze nie było.
Teoria wielkiego podrywu w 10. sezonie przeplata dobre odcinki słabymi. W tym tygodniu przyszła pora ten słabszy, i co tu dużo mówić – tak źle w tej serii jeszcze nie było.
Gdy sitcom nie potrafi wywołać uśmiechu na twarzy widza choć raz przez cały odcinek (jak w tym przypadku), to znak, że scenarzyści nie wywiązali się ze swojego zadania prawidłowo, ale w zasadzie nie ma co się dziwić – znów zabrakło jakichkolwiek nawiązań do popkultury.
Oglądający zostali drugi tydzień z rzędu uraczeni problemami Sheldona i Amy. W The Hot Tub Contamination nie był to już jednak tak udany wątek jak poprzednio - głównie dlatego, że scenarzyści po raz kolejny starali się uczłowieczyć doktora Coopera i po raz kolejny ponieśli klęskę. W oklepany sposób widzom zostały przedstawione analogie między związkami byłych współlokatorów, bo tak już można raczej mówić. W każdym razie nie wyobrażam sobie, by Sheldon i Leonard powrócili do współdzielenia miejsca zamieszkania. To jest już ten moment serialu, w którym po prostu trzeba podjąć decyzję o rozdzieleniu przyjaciół. Chociaż nie wiem, czy można mówić o przyjaźni, skoro jedyne, co wychodzi z ust Leonarda, to narzekania, jakiego to miał beznadziejnego współlokatora i jak bardzo chciałby się go pozbyć. Niby to zawsze tak działało w The Big Bang Theory, ale w tym odcinku denerwowało, bo te żarty na przestrzeni lat się przejadły.
Bardzo słabym pomysłem było wytłumaczenie genezy stylu pukania doktora Coopera. W którymś z poprzednich sezonów tłumaczono to już w prześmiewczy sposób jako zaburzenia psychiczne tego bohatera, więc nie rozumiem, dlaczego teraz postarano się nadać temu tak dramatyczny rys psychologiczny. Teoria wielkiego podrywu to sitcom, takie produkcje powinny rozbawiać widzów. Oczywiście fajnie, gdy znajdzie się w takich serialach parę bardziej życiowych wątków, ale w przypadku omawianego tytułu to nie wychodzi. Zresztą mam takie same odczucia względem humoru obyczajowego. Podczas końcowej sceny w łazience Leonard swoimi słowami doskonale oddał moje myśli.
Do Howarda, Bernadette i Raja scenarzyści w tym tygodniu dodali jeszcze Stuarta (chociaż wolałbym, żeby dodali Sheldona, Amy, Penny i Leonarda; już dawno cała paczka nie wchodziła ze sobą w interakcje), co nie było trafionym pomysłem. Obawiałem się na początku, że będziemy mieli powtórkę z przeszłości i przez problemy ze zdrowiem Bernadette Rajowi uda się kolejna nieplanowana wycieczka (kiedyś taka sytuacja miała miejsce z Leonardem), ale historia potoczyła się inaczej, niekoniecznie lepiej. Patrzenie na Rajesha i Stuarta w jacuzzi było bardziej dołujące niż śmieszne. Dobrze, że przynajmniej panikujący przed złodziejami Howard potrafił wprowadzić trochę luzu. Zdecydowanie Wolowitz to największy pozytyw tego odcinka.
Według reguły, której do tej pory trzyma się 10. sezon The Big Bang Theory, kolejny, szósty odcinek powinien być udany, co zatarłoby złe wrażenie po The Hot Tub Contamination – najgorszym jak na razie epizodzie tej serii. Trzymajmy kciuki.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat