

Dziewiąty odcinek Terapii bez trzymanki był nieco spokojniejszy niż poprzednie, ponieważ nie wywołał silnych emocji czy wzruszeń. Przewijał się w nim motyw zrównoważonego rodzicielstwa, a także temat opieki nad bliskimi. Podkreślano również rolę wspierających przyjaciół. Epizod miał charakter poradnika, ale dobrze poprowadzona fabuła oraz mnóstwo humoru maskowały to wrażenie.
W centrum odcinka znalazł się wątek Briana, który ponownie zaczął panikować, gdy dowiedział się, że z Charliem mają szansę na adopcję dziecka, ale muszą przekonać do siebie kobietę w ciąży. Michael Urie jak zwykle zagrał świetnie swojego nadpobudliwego bohatera, dzięki czemu zaserwował nam dużo żartów. Potrafił też sprawić, że wszyscy (łącznie z widzami) czuli się niezręcznie na spotkaniu z matką. Później mężczyzna znów zaskarbił nasze serca z lekką pomocą Charliego (przekonujący w swojej roli Devin Kawaoka). Można powiedzieć, że mieliśmy taki emocjonalny rollercoaster, ale wszystko zadziałało zgodnie z intencjami twórców.

Ten epizod również dobrze podkreślał, jak silna więź łączy wszystkich bohaterów. Jimmy wspierał przyjaciela – powiedział mu, że jest dobrym człowiekiem, rozwija się i ma przy swoim boku Charliego. Z kolei przy Liz było więcej humoru, gdy przygotowywała Briana do rozmowy z kobietą. Prześmieszne były ich wspólne sceny, bo wzorowo wykorzystano cechy charakteru tych barwnych postaci.
Trochę w cieniu pozostał wątek Paula, którego „uprowadziła” Gaby. Na szczęście nie brakowało humoru przy scenach w samochodzie oraz na uczelni. Podobnie jak w innych historiach tu też weszły w życie dobre rady, a bohaterka pogodziła się z tym, że to ona będzie sprawować opiekę nad matką. Trzeba przyznać, że wspólną scenę skradła Vernee Watson. Budziła dużo sympatii jako starsza osoba, która szczerze cieszyła się na myśl o mieszkaniu z córką w jej ładnym mieszkaniu.
Wątek Jimmy’ego i Alice też dostarczył dużo ciepła. Bohater dał swobodę swojej dorastającej córce, aby ta mogła ruszyć ze swoim życiem naprzód i poczuć się jak normalna nastolatka. Historia była prosta, ale treściwa. Ich relacja zmieniła się na lepsze i udowadniała, że postacie dobrze przepracowują żałobę. Szczególnie widać to po Jimmym – jego terapia oraz porady działają i przynoszą pożądane efekty.
Bohater pomógł wszystkim, choć akurat wątek Seana i Jorge twórcy potraktowali po macoszemu – wykorzystali kolegę z wojska, by opowiedzieć średnią historię siostry Gaby. Jimmy pomógł też sobie, a poczucie szczęścia w końcówce udzieliło się widzom. Scenarzyści nie próbowali zmącić tego stanu żadną dodatkową sceną, która mogłaby zwiastować jakiś dramatyczny zwrot akcji. I dobrze, bo to nie było potrzebne.
Terapia… zaserwowała nam odcinek w stylu feel-good, co zagwarantowało sporo przyjemności! Humor jak zwykle bawił – nawet scena z Dylanem była komiczna, a raczej późniejsze żarty po zakrztuszeniu się Jimmy’ego. Do końca sezonu pozostały jeszcze trzy epizody, więc twórcy mogą jeszcze nas zaskoczyć sytuacją z Louisem czy adopcją. Dlatego dobrze, że tego rodzaju odcinek pojawił się właśnie teraz.
Poznaj recenzenta
Magda Muszyńska
