The Crown: Sezon 2 – recenzja
Po zaskakująco dobrym pierwszym sezonie oraz zgarnięciu Złotego Globu za najlepszy serial dramatyczny poprzeczka oczekiwań względem drugiej serii The Crown zawisła o wiele wyżej niż ostatnio. Na szczęście twórców nie sparaliżowała ta presja i stworzyli oni kontynuację pod wieloma względami przebijającą poprzednika.
Po zaskakująco dobrym pierwszym sezonie oraz zgarnięciu Złotego Globu za najlepszy serial dramatyczny poprzeczka oczekiwań względem drugiej serii The Crown zawisła o wiele wyżej niż ostatnio. Na szczęście twórców nie sparaliżowała ta presja i stworzyli oni kontynuację pod wieloma względami przebijającą poprzednika.
Wydarzenia, których świadkami jesteśmy podczas dziesięciogodzinnego seansu obejmują lata 1956-1964 i zaczynają się od kryzysu sueskiego. Fabuła w The Crown nie jest jednak prezentowana jako jedna spójna historia, a raczej mamy tu do czynienia z większą ilością wątków, które nie muszą się koniecznie zazębiać, a każda odsłona opowiada o czymś innym. Coś, co było już obecne przy okazji pierwszego sezonu w drugim idzie o krok dalej. Poprzednio można było jeszcze pomyśleć, że centralną postacią w The Crown jest królowa Elżbieta, która dopiero uczyła się bycia monarchinią, gdyż ten wątek spajał nieco całą historię. Tutaj już tego kompletnie nie ma, odcinki poświęcone są różnym bohaterom, choć zdarza się, że pewne wątki rozciągają się na więcej niż jedną odsłonę.
Głównymi bohaterami jest zbiór osób zamieszkujących, pracujących bądź mających jakieś powiązanie z pałacem Buckingham. Wydaje się, że mniej czasu poświęcono tym razem Elżbiecie, dodając trochę czasu pozostałym bohaterom. Przy tym w związku z brakiem w tym okresie tak charakterystycznego premiera jak Winston Churchill w drugim sezonie wątki w parlamencie zepchnięto na dalszy plan. Do tego stopnia, że nawet nie jestem w stanie z pamięci przywołać nazwisk premierów występujących w tej serii. Przez tę bardzo ograniczoną liczbę czasu spędzoną w brytyjskim rządzie niektóre decyzje tam podjęte wydają się zbyt pochopne, a dla osób nieznających historii Wielkiej Brytanii pewne wydarzenia mogą nie być przejrzyście zrozumiałe.
Jednak wspomniany nieciągły sposób przedstawiania fabuły pozwolił łatwo wprowadzić do serialu nowe postacie (również te posiadające jakąkolwiek rolę tylko w jednym epizodzie) i sprawić, by widzowie od razu uznali ich za integralną część opowieści. Rozwinięto również osobowościowo członków obsady będących do tej pory trochę na uboczu. Za doskonały przykład służą tutaj książę Filip (Matt Smith) oraz Anthony Armstrong-Jones (Matthew Goode). Pierwszy z nich stał się o wiele lepszą i ciekawszą postacią. Nie jest już tylko wiecznie narzekającym na swój los mężem królowej, ale w końcu staje się kimś, kto ma władze nad własnym losem. W ogóle postać odgrywana przed byłego Doktora z Doctor Who dostaje o wiele więcej czasu antenowego niż poprzednio i bardzo dobrze go wykorzystuje, w czym zasługa zarówno aktora, jak i scenarzystów. Myślę, że dzięki roli w The Crown Matt Smith choć częściowo zerwie z łatką „gościa, który grał Doktora”. Drugi debiutujący w serii bohater nie przewija się na przestrzeni całego sezonu zbyt często, ale dzięki skupieniu się na nim w jednym z epizodów można bez problemu wyrobić sobie własną opinię o mężczyźnie i uznać go za część dworu Windsorów.
Zresztą cała plejada ciekawych bohaterów jest wielkim atutem serialu. Poza wspomnianymi panami powraca przecież ulubienica fanów Małgorzata (Vanessa Kirby) i, co wydaje się regułą przy okazji tego sezonu, jest jeszcze lepsza niż poprzednio. Pojawiają się rzecz jasna również inne znane już w serialu postacie jak książę Edward (Alex Jennings), Michael Adeane (Will Keen) czy Tommy Lascelles (Pip Torrens). Niektórym może brakować trochę ciekawych występów gościnnych, ale na pewno wielu serialowych fanów ucieszy się na widok Michael C. Hall. Nie zdradzę, kogo gra, ale przyznam, że bez wątpienia jego występ na długo zapadnie wszystkim fanom Dexter w pamięć ze względu na… akcent. Nie widziałem na szczęście w tej postaci jego wcześniejszych ról, więc można chyba uznać, iż spisał się dobrze.
Pisząc o bohaterach The Crown, nie da się nie wspomnieć o Claire Foy, która wznosi się aktorsko co najmniej poziom wyżej w porównaniu do tego, co prezentowała w poprzednim sezonie. Teraz już Elżbieta jest monarchinią mającą spore doświadczenie w sprawowaniu swojej roli i to czuć. Jest bardziej ludzka w scenach, w których widzimy ją w prywatnych sytuacjach, a w wypełnianiu obowiązków i podejmowaniu decyzji jawi się jako osoba pewna siebie oraz swoich decyzji. Nie ma tutaj miejsca dla niedoświadczonej, niepewnej młodej kobiety z poprzedniej serii, którą wszyscy dookoła pouczali, jak ma wypełniać swoje obowiązki. Charyzma Claire Foy sprawia, że sceny prezentujące się na papierze jako bardzo dobre, na ekranie są genialne, a parę z nich zapada w pamięć. Szkoda więc trochę, że w kolejnym sezonie nie będziemy mogli oglądać tej aktorki w roli królowej Elżbiety.
Po raz kolejny na słowa uznania zasługuje techniczna część produkcji. Na każdym kroku czuć wielki budżet produkcji. Kostiumy z epoki czy scenografia stoją na najwyższym poziomie, a choć większość akcji rozgrywa się w zamkniętych pomieszczeniach, nadal nie odczuwa się klaustrofobiczności, gdyż mimo wszystko lokacji jest sporo, a część akcji rozgrywa się również na świeżym powietrzu. Pod względem muzyki jest tak samo jak poprzednio. Poza muzyką z czołówki żadna inna kompozycja nie wbiła mi się w pamięć i choć na pewno nie będę sobie odsłuchiwał ścieżki dźwiękowej produkcji dla przyjemności, to pasuje ona do klimatu produkcji.
Pod względem historycznym The Crown nie różni się od innych biograficznych produkcji dramatycznych. Wydarzenia w większości się zgadzają, choć jak to bywa w takich sytuacjach, czasem nie zgadza się do końca chronologia wydarzeń, inne są spłycane poprzez łączenie wątków, część jest „podkręcana”, by nadać historii bardziej emocjonującego tonu. Zdarza się nawet, że na końcu pojawiają się dopowiedzenia typowe dla produkcji opartych na faktach, które definitywnie zamykają główny wątek epizodu.
Drugi sezon The Crown stanowi krok wprzód względem już i tak świetnej serii pierwszej. Jakość produkcji albo utrzymuje poziom poprzednika, albo – jak w większości przypadków – przebija go. Zdecydowanie jeden z najlepszych będących obecnie w produkcji seriali kostiumowych. Nie wiem, jak z tak z pozoru nieciekawej tematyki można stworzyć rozrywkę na tak wysokim poziomie, ale widocznie pieczę nad The Crown sprawują bardzo uzdolnieni twórcy. To naprawdę jeden z tych tytułów, którym warto dać szansę, gdyż wciąga bez reszty. Szkoda tylko, iż po seansie wszystkich odcinków pozostaje jedynie czekać na trzeci sezon z jednocześnie z obawą i nadzieją, chociaż może nowa ekipa aktorów sprawi, że nikt nie będzie tęsknił za oryginalną obsadą.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat