The Order – recenzja filmu [WENECJA 2024]
Data premiery w Polsce: 17 listopada 2024Wszystkie puzzle są w tym filmie na swoim miejscu: Justin Kurzel rzucił rękawicę Michaelowi Mannowi i innym mistrzom kina akcji. Nakręcił angażujące kino o ludzkiej głupocie i pospieszności.
Wszystkie puzzle są w tym filmie na swoim miejscu: Justin Kurzel rzucił rękawicę Michaelowi Mannowi i innym mistrzom kina akcji. Nakręcił angażujące kino o ludzkiej głupocie i pospieszności.
Jest rok 1983. Teoretycznie rasizm Amerykanie powinni mieć już dawno za sobą, ale – jak się okazuje – wiara w aryjską supremację i nieakceptowanie mniejszości to dla niektórych chleb powszedni. Źle się dzieje w państwie duńskim, bo w żydowskich katedrach wybuchają bomby, obrabowywane są banki, a wszystko to jest częścią szerszego planu lidera (tzw. główny villain) nazistowskich bojówek, w którego fenomenalnie wcielił się – dość niedoceniany przez światową publikę – Nicholas Hoult.
Dlatego też do całkiem barwnego, małego amerykańskiego miasteczka przyjeżdża agent FBI, typ outsidera-samotnika, niewyglądający na kolesia, który zagrzeje stołek na dłużej. Zaczyna węszyć, szperać, dopytywać i wykorzystywać swoich podwładnych. Zbyt szybko angażuje się w sprawę, która zajmuje jego myślenie 24 godziny na dobę, a także rzutuje na jego zdrowie i życie innych. Nic dziwnego, że rodzina – żona i dwójka dzieci – nie chce do niego dołączyć. Mijają miesiące, sprawa ataków i rabunków coraz bardziej się rozrasta, natomiast jego gadanina o tym, że „już za chwilę przyjadą”, staje się echem niedokonanej przeszłości. Zaczyna być jasne, że detektyw Jude Law nie ma nic do stracenia. Tym sposobem wydaje się jeszcze bardziej niebezpieczny niż cała reszta, nawet jeśli jego serce w teorii znajduje się po dobrej stronie. A to wszystko zostało oparte na faktach i – w pewien intrygujący sposób – koresponduje z fanatyzmem zwolenników Donalda Trumpa, którzy kilka lat temu dokonali ataku na Kapitol. Motywy, inspiracje, sposób działania, a nawet jego poszczególne etapy – o tym wszystkim dowiecie się właśnie z The Order Kurzela.
Pojawienie się niepokornego Agenta FBI przypomina najlepsze filmy z Charlesem Bronsonem, w których postać – odgrywana właśnie przez legendę ówczesnego kina – swoje narwane oblicze chowa pod przykrywką niby-spokojnej maski. Trochę tu Manna (szczególnie miastowe sceny pościgu duchowo i estetycznie przypominają kultową sekwencję z Gorączki), trochę kina Taylora Sheridana (zwłaszcza jego Wind River), a nawet niezapomnianego pierwszego sezonu Detektywa. Wielkomiejska dżungla z Chandlera zostaje zastąpiona na rzecz małomiasteczkowych terenów sennego Coeur d’Alene w Idaho. Kryje się tu wiele historii do odkrycia. Każdy dom równie dobrze mógłby być przykrywką dla patologicznych zbrodni, pub miejscem spotkań gangów, a pobliskie mieszkanie celą dla niejakiego Johna Rambo. Wokół Coeur kamera z lotu ptaka ukazuje nam przepastne lasy, góry i przepiękne jeziora. Tu bez problemu da się porzucić poharatane ciało lub zorganizować schowek z setką spluw i masą amunicji. Ten brudny klimat miejsca zapomnianego przez Boga staje się drugim, pełnoprawnym bohaterem całej tej opowieści.
Akcyjniak Kurzela doskonale radzi sobie w kwestii, w której wielka część jego poprzedników zawodziła, czyli w prowadzeniu upadłych bohaterów. Otrzymujemy znacznie więcej kontekstów – choćby dlatego, że koniec końców to sprawny kryminał bazujący na porywających faktach. Dzięki temu to już nie są te same, papierowe figurki, które służą jako papierowe filary podtrzymujące stereotypowe tezy o „dobrych” i „złych” postaciach. Tutaj nie znajdziemy tego banalnego podziału na dwa różniące się od siebie kolory. Radykalny odłam bojowników uwspółcześnionego Ku Klux Klanu możemy odczytywać jako religijny i niebezpieczny fanatyzm, ale i policjanci zaczynają coraz częściej posuwać się do nieczystych gierek tylko po to, aby wygrać z wyznaczonym przez nich „większym złem”.
W dramacie Kurzela nie wszystkie zachowania bohaterów są w pełni jednoznaczne. Nawet część członków aryjskiego stowarzyszenia w filmie zdaje się nie zawsze wierzyć w słowa charyzmatycznego lidera, w którego wciela się Hoult. Choć najgłośniej wykrzykują rasistowskie hasełka, przyśpiewki i patetyczne maksymy, to i ich zaczyna przytłaczać skrajny ekstremizm. Zamordowanie setek tysięcy ludzi jawi się jako nie do końca osiągalne zadanie. Zresztą do tytułowego bractwa, tzw. Orderu, należą z tych samych pobudek, co odseparowany od rodziny agent grany przez Lawa. Wszyscy pragną czuć się częścią jakiegoś mikrokosmosu, skoro Ameryka to jeden wielki kraj nieznośnej samotności.
Granica między naszymi dwoma (anty)bohaterami zdaje się naprawdę cienka – choć poglądowo należą do dwóch różnych światów, przez większość The Order obaj zachowują się jak półbogowie, którzy prędzej czy później będą musieli zapłacić za to dość srogą karę. Filozofia reżysera implikuje, że dobra w człowieku jest tyle, co kot napłakał. Nawet główny bohater w żadnym momencie nie wyjaśnia, dlaczego aż tak bardzo nienawidzi drugiej strony. Może jest to związane z jego tajemniczą przeszłością? A może to tylko pretekst, aby wymierzyć na kimś karę, skoro – w trakcie prywatnych polowań na jelenie – nigdy nie potrafi pociągnąć za spust. A do ludzi strzela tak, jakby miało nie być końca…
Law, Hoult i reszta ekipy będą biegać, krzyczeć i frustrować się do upadłego, tak jakby wszyscy wciągnęli się w wir zmęczenia i wariackich papierów, choć każda ze stron ma pretensje do drugiej o coś zupełnie innego. Skaczą sobie do gardeł, grożą i tak w kółko. Do utraty tchu. Jak to mówi pewne angielskie powiedzenie: something gotta give.
Poznaj recenzenta
Jan TraczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1942, kończy 82 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1974, kończy 50 lat
ur. 1944, kończy 80 lat