The Originals: sezon 5, odcinek 8 i 9 – recenzja
Po małym przestoju fabularnym związanym z pogrzebem The Originals nabiera tempa. Momentami jednak czuć, że niektóre decyzje fabularne są zbyt sztampowe.
Po małym przestoju fabularnym związanym z pogrzebem The Originals nabiera tempa. Momentami jednak czuć, że niektóre decyzje fabularne są zbyt sztampowe.
Niestety, ale czasem odnoszę wrażenie w tym sezonie, że twórcy odgrzewają motywy, jakie wałkowali przez 8 sezonów The Vampire Diaries i 5 sezonów The Originals. Ileż to razy byliśmy w głowach bohaterów, gdzie miało dojść do ważnych wydarzeń? Przeniesienie umysłów Mikaelsonów do takiego miejsca następowało zbyt często i dlatego ponowne wprowadzenie motywu wydaje się wymuszone i niepotrzebne. Zwłaszcza że twórcy dość siermiężnie wykorzystują ten zabieg do uporania się z rodzinnym konfliktem i amnezją Elijah. Ten ostatni wątek okazuje się, jak na razie, najdziwniejszy. Z jednej strony są w tym dobre emocje, gdy Elijah zdaje sobie sprawę, co zrobił Hayley. To działa tak, jak powinno. Z drugiej strony mamy banalną sytuację z Antoinette. Ratuje jej życie i ot tak ją zostawia. Przecież te wydarzenia nie wymazały siedmiu lat ani uczuć do tej kobiety, więc takie zachowanie jest słabe, nie pasuje do jego charakteru i wydaje się wymuszonym pójściem na łatwiznę. Nie zdziwię się, jeśli Antoinette wróci jako czarny charakter, by zemścić się za złamane serce. Pasowałoby to do błędnych decyzji twórców serialu.
Zabieg z Hope decydującą się pochłonąć całą złą magię jest zastanawiający. Niby można zrozumieć jej motywacje i chęć odzyskania rodziny w obliczu śmierci matki. Jednocześnie jednak wszystko to gryzie mi się z całym 4. sezonem i tym, co wiemy o tej magii. Sama decyzja wydaje się zarazem kuriozalna i pozbawiona sensu. Zwłaszcza że odbywa się ze wsparciem Freyi, więc wszyscy są świadomi tego, co robią. I nikt nie jest zaskoczony, że zła magia przyprawia Hope o cierpienie. Przeczuwam, że to wszystko jest jakimś wymuszonym zabiegiem fabularnym pod kolejny spin-off - Legacies, który ma dokonać jakiejś wewnętrznej ewolucji Hope. Sugeruje mi to scena rozwiązania problemów szeptów, czyli rzucenie się w objęcia przemocy. Na razie jednak to nie działa, wydaje się głupie, przekombinowane i sprzeczne ze wszystkim, co budował poprzedni sezon.
Czarny charakter tej części sezonu to żart. Kolejny irytujący, pozbawiony charyzmy i sztampowy do bólu wampir-fanatyk, jakich te seriale miały na pęczki. W porównaniu choćby do świetnie pokazanych wampirów podobnych do rodziny Mikaelsonów, trudno traktować aktualnego przeciwnika poważnie. Kiepski casting, fatalny pomysł i zła realizacja. Czuć to w rozmowach z Vincentem czy podczas kuriozalnej sceny z Marcelem. To był ten moment, kiedy Marcelus powinien zabić złoczyńcę i zakończyć problem, a nie mówić dwie sceny później, że jak go spotka, to mu wyrwie twarz. Scenariuszowe niedopracowanie jest porażające. Jednocześnie jednak fabuła się rozwija i nie stoi w miejscu. Nie da się ukryć, że to wszystko do czegoś prowadzi i ten cel da satysfakcję. Mamy już zjednoczony front przeciwko fanatykom - to jest pewne. Śmierć ukochanej Vincenta, choć jest zabiegiem niepotrzebnym i pozbawionym znaczenia, to cementuje. Problem w tym, że ten sojusz był już zawiązany zanim do tego doszło, więc czasem odnoszę wrażenie, że twórcy zapętlają się we własnych pomysłach.
Ten serial zawsze miał przewagę nad Pamiętnikami wampirów w tym, że wątki miłosne były tutaj drugo-, albo nawet trzeciorzędne. To więzi rodzinne i miłość pomiędzy rodzeństwem były kluczem. To nadawało temu tożsamości i unikalności. Gdy jednak twórcy wchodzili na rejony romantyczne, przeważnie wyglądało to przeciętnie lub słabo. Kwestia Hayley i Elijah, Klausa i Cami, czy choćby uczucie nieszczęsnej Rebeki i Marcela. W tym sezonie to się potwierdza w wątku Freyi i jej ukochanej, który w tym odcinku wchodzi na nowe wyżyny sztampy i kiczu. Nie ma w tym serca, emocji i scenariuszowej autentyczności. Nie wierzę w to uczucie, bo jest niedojrzałe, pozbawione tego, co pozwoliłoby kibicować Freiy. Zbytnio oparte na ogranych kliszach na czele z oświadczynami po zagrożeniu życia ukochanej. Notabene zamach bombowy jest takim dowodem niedopracowania tego sezonu. Przywódczyni wilkołaków trzymała w rękach bombę, która - pomimo jej nadludzkich mocy - powinna być rozerwana na kilka kawałków. A co widzimy? Zwłoki poparzonej kobiety. Konwencja tego typu seriali jest określona i specyficzna. Wymaga pewnego zawieszenia niewiary, przyzwyczajenia i akceptacji czegoś, co nie ulegnie zmianie. Są jednak granice, a taką głupotą przekroczono ją kilkukrotnie.
Nie powiem , że jest to zły sezon The Originals, bo pomimo wyraźnych wad, błędnych decyzji czy dziwnych zabiegów, to rozrywka na solidnym poziomie. Jednak mam wrażenie, że jest to wymuszone i nieprzemyślane. Poprzedni sezon pięknie kończył historię, a ten... ma jedynie swoje momenty.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat