The Pitt: sezon 1, odcinek 1-10 - recenzja
Na platformie Max możemy oglądać nowy serial medyczny, któremu bliżej jest do Ostrego dyżuru niż do Chirurgów.
Na platformie Max możemy oglądać nowy serial medyczny, któremu bliżej jest do Ostrego dyżuru niż do Chirurgów.
Widzowie kochają seriale medyczne, dlatego telewizje i kanały streamingowe tworzą je na potęgę. Obecnie można oglądać nowe sezony Chirurgów, Chicago Med, Doktor Odyssey, a do tego grona dołączają co chwilę nowe pozycje. Między nimi jest The Pitt stworzony przez ekipę odpowiedzialną na Ostry dyżur z Noah Wyle'em na czele. Zresztą z tego powodu ten serial miał już pod górkę na samym początku, ponieważ wdowa po Michaelu Crichtonie (główny pomysłodawca Ostrego dyżuru) oskarżyła byłych współpracowników męża o plagiat. Sprawa trafiła do sądu i pewnie tam trochę czasu spędzi. Ja po obejrzeniu pierwszych 10 odcinków aż takich podobieństw pomiędzy obiema produkcjami nie widzę. Oczywiście obie rozgrywają się w szpitalu, starają się pokazać rzetelnie pracę personelu medycznego i mają podobny klimat walki o życie ludzkie. Na tym się jednak te podobieństwa się kończą.
The Pitt rozgrywa się na szpitalnej izbie przyjęć w szpitalu w Pittsburghu w stanie Pensylwania. Poznajemy tam doktora Michaela Robinavitcha, który właśnie rozpoczyna swój 15 godzinny dyżur. Że jego praca nie jest łatwa, sugeruje nam spotkanie „Robbiego” (jak mówią na niego współpracownicy) z kolegą, który swoją zmianę właśnie kończy. I jedyna myśl, jaka przechodzi mu przez głowę, to by może skończyć z tym wszystkim i po prostu skoczyć z dachu. Liczba tragicznych przypadków, jakie trafiły do szpitala, po prostu go przytłoczyła. I to wcale nie dlatego, że to był jakiś wyróżniający się dzień. Chodzi o powtarzalność tragedii ludzkiej, z jaką musi się mierzyć każdego dnia. Chodzi o liczbę pacjentów, których pomimo najszczerszych chęci i ogromnej wiedzy medycznej nie udaje się niestety uratować. To jest ogromne brzemię jakie spada na człowieka, który jest nie tylko lekarzem, ale także dowodzi całym oddziałem. Jest przy prawie każdym pacjencie i to od jego decyzji zależy, kto w jakiej kolejności otrzyma pomoc. A potrzebujących nie ubywa. Poczekalnia jest przepełniona, a karetka cały czas przywozi kolejnych ludzi walczących o życie.
Robbie (Noah Wyle) jest też człowiekiem dotkniętym ogromną traumą, z którą nie jest sobie w stanie poradzić – jest to utrata bliskiej mu zawodowo osoby, która w tym samym szpitalu zmarła podczas pandemii wywołanej przez COVID-19. Nasz bohater pomimo najszczerszych chęci nie jest w stanie uciec od wizji przeszłości. Poszczególne przypadki otwierają w jego umyśle wspomnienia, o których chciał dawno zapomnieć. Początkowo obawiałem się, że Wyle nie będzie w stanie wykreować nowej roli i szybko wejdzie w buty postaci, którą przez wiele lat grał w Ostrym dyżurze. Jakie było moje zdziwienie, gdy już w pierwszym odcinku zobaczyłem zupełnie inną kreację niż John Carter. Michael Robinavitch to bardzo spokojny, ale targany wewnętrznymi emocjami lekarz, który potrafi być mentorem dla młodszych. A specyfiką tego szpitala jest to, że na izbie przyjęć roi się od studentów lub osób, które niedawno skończyły studia. Mają one nabrać doświadczenia, a gdzie lepiej to zrobić niż w szpitalu publicznym, w którym każde ręce do pomocy są niezmiernie potrzebne. Widzimy więc mnóstwo młodych osób, których napompowane ego rozbija się o skały rzeczywistości. Gdy okazuje się, że bycie prymusem na roku w takim miejscu nie oznacza nic. Uczelnia i wykładowcy nie nauczą młodego człowieka, jak rozmawiać z rodzicami, którzy być może właśnie stracili jedynego syna, czy rodziną, która musi podjąć decyzję o odłączeniu aparatury podtrzymującej życie ich ojca.
Każda z postaci ma swój niepowtarzalny charakter. Nie ma tutaj osób jednoznacznie negatywnych. Każdego z nich da się lubić ze względu na ich ułomności. Scenarzyści tak napisali każdą z postaci, że odzwierciedlają one naszą naturę. Jednym brakuje pewności siebie, inni mają jej za dużo. Każde z nich chce jednak dobrze, tylko nie wie, jak ten cel osiągnąć. Walczą o wiedzę, popełniając przy tym większe czy mniejsze błędy.
Struktura The Pitt przypomina trochę 24 godziny z Jackiem Bauerem. Każdy odcinek to bowiem 1 godzina dyżuru. W tym czasie twórcy chcą byśmy poznali wszystkich pracowników i pacjentów przewijających się przez salę przyjęć. I musze przyznać, że sposób napisania tego scenariusza w pełni to ułatwia. Widz jest trochę traktowany jak pacjent czekający na swoją kolej. Obserwujemy uwijających się jak w ukropie lekarzy. Żadnego z nich nie poznajemy ze strony prywatnej. Widzimy ich tylko w pracy i po ich zachowaniach i słowach możemy wyciągnąć pewne wnioski. W głowie ułożyć sobie ich biografię. Wyobrazić sobie, kim są poza pracą. Jak żyją, z czym się borykają. The Pitt to nie Chirurdzy. Nie idziemy z lekarzami do ich domów. Nie obserwujemy ich romansów czy seksu w składziku. Ci medycy nie mają na to czasu. Każda minuta ich pracy jest skrzętnie zagospodarowana. Czuć tutaj ciągły pośpiech i nacisk położony na to, by wyleczyć pacjenta i wysłać go do domu, zwalniając łózko dla następnej potrzebującej pomocy osobie. Zresztą Robbie bardzo często to podkreśla w rozmowach ze studentami. Jest to szpital miejski, więc wydawanie pieniędzy na kolejne bezsensowne badania mija się z celem.
Pokazanie wydarzeń w izbie przyjęć w czasie rzeczywistym to był genialny pomysł. Nadał on serialowi pewnej tożsamości i tchnął nowe życie w gatunek, który już się trochę postarzał. Twórcy znaleźli nowy patent na to, by przyciągnąć widza do telewizora i co ważniejsze przytrzymać go przy nim przez pełną godzinę. Z każdym odcinkiem bowiem tempo się zwiększa, pacjentów przybywa, a lekarze są coraz bardziej zmęczeni. Czym bliżej końca dyżuru tym ich wytrzymałość jest bardziej testowana. Wydaje mi się, że po całym sezonie The Pitt, podobnie jak kiedyś Ostry dyżur, bardzo przysłuży się służbie zdrowia, bo pacjenci znów zaczną nie tyko szanować pracę lekarzy, ale będą wykazywać się w stosunku do nich większym zrozumieniem. Produkcja Maxa zagląda bowiem za kotarę i pokazuje to, co inne seriale starają się skrzętnie pominąć. Prawdę o tym zawodzie i ludziach, którzy go wykonują.
Nie chce jednak byście pomyśleli, że The Pitt wprowadza jakąś rewolucję w gatunku seriali medycznych. On po prostu znajduje nową recepturę na to, by widz poczuł zainteresowanie i dostarcza tak bardzo potrzebnej rozrywki za pomocą ciekawych bohaterów i wartkiej akcji. Jestem przekonany, że podczas seansu na chwilę zapomnicie o otaczającym Was świecie i dacie się przenieść do Pittsburgha.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskinaEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1959, kończy 66 lat
ur. 1986, kończy 39 lat
ur. 1961, kończy 64 lat
ur. 1960, kończy 65 lat
ur. 1955, kończy 70 lat