The Shannara Chronicles: sezon 1, odcinek 1 i 2 – recenzja
Kroniki Shannary (premiera 23 marca o 21:00 na AXN) to serial fantasy tworzony w stylu Władcy Pierścieni. Dwa pilotowe odcinki dobrze pokazują, z czym mamy tak naprawdę do czynienia. Recenzja nie zawiera spoilerów.
Kroniki Shannary (premiera 23 marca o 21:00 na AXN) to serial fantasy tworzony w stylu Władcy Pierścieni. Dwa pilotowe odcinki dobrze pokazują, z czym mamy tak naprawdę do czynienia. Recenzja nie zawiera spoilerów.
The Shannara Chronicles (projekt oparty na cyklu książkowym Terry'ego Brooksa) to najbardziej ambitna i wysokobudżetowa produkcja w historii telewizji MTV. Stacja ta ma już doświadczenie w tworzeniu wyjątkowych i często nietypowych seriali (Teen Wolf, Faking It, Awkward), ale tym razem poszła krok dalej i weszła do mainstreamu czymś, co jest w stanie zaoferować widzom rozrywkę, jakiej w telewizji tak naprawdę współcześnie nie ma.
Pierwsze odcinki sprawnie przedstawiają realia tego świata, który wywodzi się z naszej rzeczywistości. W odróżnieniu od wielu historii fantasy tutaj akcja rozgrywa się w bardzo dalekiej przyszłości, w której powróciła magia, demony, elfy i różne inne stworzenia. Twórcy nie wchodzą w szczegóły, by wyjaśnić już w pilocie wszystkie sekrety tego świata - skupiają się bardziej na zaprezentowaniu spójnej wizji tego, jak on ma wyglądać, oraz zaprezentowaniu wszystkich elementów tak, by były wiarygodne i sensowne. Robią to dobrze, ciekawie i z odpowiednią budową intrygującego klimatu, który momentami wywołuje nawet ciarki na plecach. Wydaje się, że ten świat będziemy tak naprawdę poznawać w trakcie sezonu, i wydaje się to dobrym rozwiązaniem, bo szkoda by było czasu na łopatologiczne wyjaśniania detali w pierwszym odcinku. Zamiast tego twórcy stawiają na szybkie tempo i dynamiczny rozwój fabuły.
Zaprezentowana historia jest w zasadzie kompilacją motywów dobrze znanych z gatunku. Pod tym względem nic szczególnie nie zaskakuje, bo widz zaznajomiony z fantasy szybko zda sobie sprawę z tego, kto będzie odgrywać jaką rolę i w jakim kierunku całość się rozwinie. Mamy zatem znane schematy ubrane w trochę inne szaty. Da się też wyczuć podobieństwa do Władcy Pierścieni, które w książkowym pierwowzorze były tak wyraźne, że niektórzy nazywali ją plagiatem powieści Tolkiena. Jeśli zaczniemy rozkładać wszystko na czynniki pierwsze, to rozrywka nie będzie najlepsza, bo szybko zdamy sobie sprawę z wtórności - a to zarazem byłoby krzywdzące wobec tego serialu. Forma opowieści jest lekka, rozrywkowa i jest takim fantasy, jakiego po zwiastunach można było oczekiwać: magia, potwory, wyprawa bohaterów, przygoda i przepiękny świat, który zachwyca epickim wykonaniem, to coś, co może przekonać wielu widzów.
Serial The Shannara Chronicles jest przepiękny wizualnie. Twórcy nie kłamali, mówiąc, że tworzą go tak, jak robiono Władcę Pierścieni. Perfekcyjnie wykorzystują fenomenalne krajobrazy Nowej Zelandii, osiągając epicki rozmach i wiarygodne elementy świata przedstawionego. W większości obserwujemy prawdziwe krajobrazy, a na niektóre lokacje nałożono efekty komputerowe, by scenografia wyglądała magicznie. Efekty są nadzwyczajnie dobre. W niektórych momentach widoki zapierają dech w piersi i odczuwa się wrażenie bardzo podobne do tego, co czuło się przy pierwszej części trylogii Petera Jacksona. Nie brak też świetnych scenografii, miniatur (jeśli oko mnie nie myli, niektóre budowle są tego efektem) oraz praktycznych efektów specjalnych nadających autentyczności opowieści. Chwilami charakteryzacja przypomina tę z LotR, co jest chyba największym komplementem. Efekty komputerowe w większości są zaskakująco dopracowane i jak na telewizyjny budżet prezentują się naprawdę dobrze. Zdarzają się sceny, w których nie wszystko gra na 100% i czuć, że trochę brakuje, ale jest lepiej niż w większości produkcji, które oferuje współczesna telewizja. Nawet muzycznie udaje się stworzyć ciekawą i unikalną atmosferę budującą emocje, bo z jednej strony nie jest to odtworzenie stylu Władcy Pierścieni, ale z drugiej wydaje się, że można dostrzec pewne inspiracje. Ciekawe jest to, że - jak w każdym serialu MTV - wykorzystano współczesne piosenki, ale w odróżnieniu od innych produkcji są to zaledwie dwa utwory, a resztę obrazuje klimatyczna muzyka ilustracyjna. Tego się naprawdę bałem najbardziej, bo w produkcjach fantasy tego typu zabiegi łatwo mogą zburzyć klimat i wyrwać widza ze stanu odcięcia od rzeczywistości. Wybrano jednak utwory, które pięknie wkomponowały się w styl i z uwagi na realia wywodzące się z naszej rzeczywistości w jakimś stopniu pasują do całości.
Bohaterowie wzbudzają mieszane odczucia po pierwszych odcinkach. Z jednej strony mamy młode pokolenie złożone głównie z mało znanych i nieogranych twarzy - z wyjątkiem Austina Butlera w roli Wila, którego na pewno wielu widzów skojarzy z różnych seriali. Do jego postaci mam na razie najwięcej zastrzeżeń, bo jego wygląd trochę psuje wrażenie (długie włosy, czapka na głowie), a zachowanie nie zawsze jest przekonujące. Co prawda aktor daje tutaj z siebie więcej niż w jakiejkolwiek innej roli i udaje mu się wzbudzić sympatię, a nawet jest w stanie odegrać niezłe emocje, ale coś w nim nie gra. Nie potrafię na razie przekonać się do niego. Pozostałe przedstawicielki młodszych aktorów, czyli Poppy Drayton i Ivana Braquero, sprawdzają się o wiele lepiej, bo są wiarygodniejsze i prawdziwsze, chociaż jednocześnie nie miały jeszcze okazji, by przekonać i porwać. Nie jest źle, zdecydowanie widać tu potencjał na rozwój w dalszych odcinkach. Starsi aktorzy oczywiście równoważą niedociągnięcia tych młodszych - John Rhys-Davies jak zawsze błyszczy charyzmą, podobnie zresztą jak Manu Bennet (Spartakus, Deathstroke z Arrow), który okazuje się mieć ważną główną rolę. Właśnie dzięki Bennettowi w roli twardego druida ten serial nabiera wyrazu i chce się go oglądać, bo ta postać nieźle uzupełnia się z młodszymi.
Niech nikt nie oczekuje po The Shannara Chronicles serialu dla dzieci pokroju Herkulesa czy Xeny. MTV to telewizja, która nie boi się pokazywania przemocy. Zdarzają się tutaj sceny drastyczne i brutalne, a krew leje się częściej, niż można było się spodziewać. Są też sceny mocne, klimatyczne, w których twórcy śmiało pokazują apokaliptyczne wizje tego, co demony mogą zrobić z ludźmi. Pod tym względem serial nie będzie mieć hamulców.
The Shannara Chronicles to prosty serial, który oferuje tak naprawdę wariację na temat schematów znanych z gatunku fantasy w stylu Władcy Pierścieni. Mnie to nie przeszkadza, bo taka produkcja fantasy z magią, potworami i przepięknymi krajobrazami budującymi klimat jest idealnym przykładem lekkiej rozrywki odrywającej od rzeczywistości. Wystarczy podejść do niej z dystansem i nie przesadzać z analizą wszystkiego, a frajda z seansu może być spora. Zdecydowanie widać tu potencjał na przygodowy serial fantasy, jakiego od dawna nie było.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat