The Smashing Machine - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 17 października 2025Dwayne Johnson biografią Marka Kerra, byłego amatorskiego zapaśnika i zawodnika MMA, chce udowodnić, że jest w stanie udźwignąć rolę dramatyczną. Czy mu się to udaje? Sprawdzamy.

MMA od kilku lat cieszy się rosnącym zainteresowaniem na świecie. Nic więc dziwnego, że Hollywood coraz częściej sięga po biografie sportowców, którzy kładli podwaliny pod tę dyscyplinę sportu. Jedną z takich osób jest niewątpliwie Mark Kerr, dwukrotny mistrz UFC w wadze ciężkiej. Pytanie tylko, czy jego życie jest materiałem na film? Być może. Wszak był to człowiek zmagający się z silnym uzależnieniem od środków przeciwbólowych, które przedawkował i otarł się o śmierć. Jego życie prywatne też nie było usłane różami. Związek z ukochaną Dawn Staples nie należał do najszczęśliwszych. W tej historii jest wszystko, czego potrzeba, by nakręcić ciekawą filmową biografię. Problem w tym, że scenariusz Benny’ego Safdiego kompletnie tego nie oddaje.
Widz poznaje Kerra (Dwayne „The Rock” Johnson), gdy ten w 1997 roku walczy w japońskiej organizacji PRIDE. To tam zawodnicy ze Stanów wyjeżdżają, by móc się rozwijać i zarabiać duże pieniądze. Mark jest uznawany za prawdziwego championa, który jeszcze nigdy nie przegrał walki. Słowo „porażka” nie znajduje się w jego słowniku. Sportowiec nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że mógłby zejść z ringu, nie będąc zwycięzcą. I nagle nastaje ten moment. Kerr przegrywa walkę i kompletnie nie potrafi sobie z tym poradzić. Psychicznie jest w rozsypce. I właśnie ten rozdział w jego życiu zainteresował Benny’ego Safdiego.
Obserwujemy więc, jak nasz bohater przygotowuje się do powrotu. Jak zmaga się z uzależnieniem i walczy sam o siebie. Oczywiście ma w swoim otoczeniu ludzi, którzy go wspierają, jak kochana Dawn (Emily Blunt), jego partnerka z ringu. Szkoda tylko, że Safdie traktuje temat nałogu Kerra trochę po macoszemu. Nie dowiadujemy się tak naprawdę, czemu zawodnik zaczął brać środki przeciwbólowe. Czy doszło do jakiejś kontuzji? Czy może jest to nieodłączna część tego sportu? Nie wiemy też, jakie dokładnie środki bierze. Musimy uwierzyć na słowo, że silne i uzależniające. Twórca jakby niezbyt chciał się tym tematem zająć. Nawet rozdział, w którym nasz bohater trafia na odwyk, jest podany w sposób skrócony i bez jakichkolwiek emocji. Reżyser wolał skupić się na aspekcie sportowym. Rywalizacji, jaką zawodnik musi stoczyć sam ze sobą, nim wyjdzie na ring. Bo jeśli nie przezwycięży swoich demonów, to sobie w tym sporcie nie poradzi. I te sceny wypadają naprawdę dobrze. Każda walka jest naładowana emocjami, które udzielają się widzowi.
Najnowszą produkcję w reżyserii twórcy Nieoszlifowanych diamentów można opisać jednym zdaniem: „Walk nie przegrywa się na ringu, tylko w domu i w głowie”. I w sumie to by było na tyle. The Smashing Machine nie zagłębia się mocniej w życie Marka Kerra. Ślizga się raczej po jego życiorysie, nie pokazując nam, kim ten zawodnik był i z jakimi demonami tak naprawdę się zmagał. Nawet jego związek z ukochaną Dawn nie jest mocno toksyczny. Para często się kłóci o mało znaczące rzeczy, ale nie są to wyniszczające psychicznie starcia.
Najmocniejszym punktem filmu są wszystkie sceny walki, do których Johnson jest przygotowany perfekcyjnie. Starcia na ringu wyglądają znakomicie. Czuć pot, ból i każde uderzenie, jakie tam pada. Mam wrażenie, że Dwayne jeszcze bardziej rozbudował swoją sylwetkę do tego projektu. Jest chyba większy niż wtedy, gdy grał Black Adama – nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe.
Po pokazie w Wenecji świat obiegła informacja, że za kreację w The Smashing Machine Dwayne Johnson może spodziewać się nominacji do Oscara. Moim zdaniem te zachwyty są mocno na wyrost. Oczywiście rola dramatyczna, jaką prezentuje nam były wrestler, a obecnie gwiazda kina akcji, jest dobra, ale nie jakaś wybitna. Aktor po prostu zrezygnował z kilku swoich charakterystycznych manier i w pełni oddał się w ręce reżysera – widać, że słuchał jego wskazówek. Ta rola była na niego skrojona. Opowiada przecież o świecie, z którego Johnson się wywodzi i który zna od podszewki. Jak więc rozumiem, rozterki, demony, radości i cele, jakie w życiu miał Kerr, były mu bardzo dobrze znane. Jednak nie powiedziałbym, że Dwayne wzbił się na jakieś wyżyny aktorskie. Po prostu zrobił coś innego niż w dotychczasowych filmach. Nie zagrał siebie. To moim zdaniem za mało, by zdobyć Oscara i porwać tłumy do kin. Również partnerująca Johnsonowi Emily Blunt nie ma w tym filmie zbyt dużo do zagrania. Gra bardzo powściągliwie, jakby nie chciała przyćmić swojego partnera.
The Smashing Machine to porządna produkcja sportowa, ale bardzo przeciętna biografia. Niemniej warto ją zobaczyć na dużym ekranie, choćby dla scen walk.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiRedaktor naczelny naEKRANIE.pl. Dziennikarz filmowy. Publikował między innymi w: Wprost, Rzeczpospolita, Przekrój, Machina, Maxim, PSX Extreme. Fan twórczości Terry’ego Pratchetta. W wolnym czasie, którego za dużo nie mam, gram na PS4, czytam komiksy ze stajni Marvela i DC, a jak nadarzy się okazja to gram w piłkę. Można go znaleźć na:



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1974, kończy 51 lat
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1972, kończy 53 lat
ur. 1947, kończy 78 lat
ur. 1966, kończy 59 lat

Lekkie TOP 10
