The Swords of Ditto – recenzja gry
Gier, w których wcielamy się w śmiałka ratującego świat, było już mnóstwo. Nieco inne podejście do tego tematu zaoferowali deweloperzy z niewielkiego studia onebitbeyond, tworząc The Swords of Ditto.
Gier, w których wcielamy się w śmiałka ratującego świat, było już mnóstwo. Nieco inne podejście do tego tematu zaoferowali deweloperzy z niewielkiego studia onebitbeyond, tworząc The Swords of Ditto.
Historia przedstawiona w grze jest niezwykle prosta – musimy uratować świat przed złą wiedźmą o imieniu Mormo. Tym, co odróżnia produkcję od szeregu innych, podobnych tytułów, jest jednak fakt, że nie wcielamy się tu w jednego herosa. Zamiast tego kierujemy losami kolejnych bohaterów, których łączy jedno – wszyscy korzystają z tej samej broni, a dzierżąc ją stają się tytułowymi „mieczami Ditto”. Co ciekawe, nie jest to wyłącznie zabieg fabularny, ale umiejętnie wplata się on w charakter rozgrywki. The Swords of Ditto to bowiem rasowy przedstawiciel gatunku roguelike. A właściwie – roguelite – bo część naszych postępów zachowuje się pomiędzy kolejnymi próbami.
Miecz, czarownica i presja czasu
Śmierć nie stanowi w grze przeszkody, zamiast tego jest raczej naturalną drogą do celu. Podobnie, jak w innych tego typu produkcjach, tak i tutaj nie mamy co liczyć na sukces przy pierwszych próbach. Te służą nam przede wszystkim do zapoznania się z mechanikami, których jest tu całkiem sporo, przeciwnikami i światem Ditto oraz jego sekretami. Na dodatek, każda z prób jest ograniczona czasowo – na pokonanie Mormo mamy jedynie cztery wirtualne dni, przynajmniej na standardowym, normalnym poziomie trudności. Kluczem do sukcesu jest więc odpowiednie zaplanowanie naszej przygody, tak aby wyrobić się ze wszystkim w wyznaczonym czasie i pozbyć się złej wiedźmy.
Sekrety, wszędzie sekrety!
Nie jest to jednak łatwe, bo The Swords of Ditto wypchane jest po brzegi zawartością różnego rodzaju. Świat pełen jest poukrywanych niespodzianek i na każdym kroku można znaleźć tu sekretne lochy, skrzynie i przedmioty, które pomogą nam w osiągnięciu celu. Umieszczenie w grze licznika, który wymusza na nas działanie pod presją czasu to decyzja dyskusyjna i jestem pewien, że niektórych odstraszy to od rozpoczynania zabawy. Na szczęście, upływ czasu zatrzymuje się po wejściu do niektórych lokacji, w związku z czym zmniejsza się ryzyko, że przeciągające się zakupy w mieście lub zwiedzanie lochów sprawią, że stracimy możliwość pokonania Mormo. A co jeśli zginiemy, spytacie? Cóż, wtedy zabawa zaczyna się na nowo, ale z pewnymi różnicami.
Po śmierci budzimy się sto lat później, jako kolejny śmiałek, w świecie zrujnowanym przez złą wiedźmę. Zachowujemy uzbierane wcześniej złoto oraz zdobyte poziomy doświadczenia, bowiem te zdobywa… miecz dzierżony w dłoni przez naszych dzielnych herosów i ruszamy na kolejną przygodę. Co ciekawe, jeśli osiągniemy sukces to scenariusz się powtarza i również przenosimy się 100 lat do przodu, Mormo powraca, ale tym razem świat wygląda zupełnie inaczej, dzięki temu, że wcześniej udało nam się pozbyć wiedźmy. Żeby nie było zbyt łatwo to przeciwnicy zdobywają poziomy wraz z nami i stają się coraz silniejsi, zmienia się także układ poszczególnych lokacji i sekretów, przez co każda próba wygląda nieco inaczej, a gry nie możemy nauczyć się na pamięć.
The Swords of...Hyrule?
Sama rozgrywka to zaś wszystko to, co było najlepsze w klasycznych odsłonach serii The Legend of Zelda. Mamy tu więc sporą dawkę eksploracji, zagadki oraz walkę, w której wykorzystujemy zarówno miecz, jak i inne gadżety, tu nazwane „zabawkami”. Potyczki są bardzo interesujące, przede wszystkim ze względu na duże zróżnicowanie przeciwników, a na praktycznie każdego z nich musimy znaleźć jakiś sposób. Jedni chronią się przed naszymi atakami za tarczą, inni zaś zaczynają leczyć się gdy ich atakujemy itd.
Elementy logiczne również wypadają tutaj całkiem nieźle. Zagadki zostały odpowiednio wyważone – są na tyle skomplikowane, że musimy czasem przez moment się nad nimi zastanowić, ale jednocześnie na tyle przystępne, że nie stanowią bariery nie do przejścia i nie wpływają negatywnie na tempo rozgrywki. Wzorem wspomnianego przed momentem cyklu The Legend of Zelda, tak i tutaj pewne lochy i sekrety wymagają od nas określonego ekwipunku, który pomoże nam poradzić sobie z określonymi wyzwaniami.
Pisząc o mocnych stronach The Swords of Ditto,nie sposób pominąć oprawy audiowizualnej. Grafika jest tutaj niezwykle cukierkowa i stwierdzenie, że to jedna z najbardziej uroczych gier, w jakie grałem, nie będzie raczej nadużyciem. Absolutnie wszystko, począwszy od lokacji, poprzez postacie, a na przeciwnikach skończywszy, jest tutaj wyjątkowo kolorowe. I sprawdza się to całkiem nieźle i nadaje tej produkcji wyjątkowy charakter, chociaż oczywiście trzeba wspomnieć, że jest to kwestia gustu, a pastelowe kolory nie spodobają się każdemu. W grze sporadycznie zdarzają się drobne przycinki i problemy techniczne, ale nie jest to nic bardzo irytującego i prawdopodobnie zostaną one szybko wyeliminowane w aktualizacji.
The Swords of Ditto to zaskakująco przyjemna gra roguelike, która wyróżnia się na tle konkurencji wyjątkową oprawą graficzną oraz ciekawym pomysłem z upływem czasu i kolejnymi generacjami herosów. Wszystko dobrze tu ze sobą współgra i tworzy całkiem udaną produkcję, chociaż limit czasowy i styl graficzny sprawiają, że jest to produkcja raczej do specyficznego grona odbiorców.
Plusy:
+ oprawa graficzna,
+ luźny klimat,
+ dobrze wyważone zagadki,
+ przyjemna rozgrywka.
Minusy:
- drobne problemy techniczne,
- wymuszony limit czasowy nie każdemu przypadnie do gustu.
Źródło: fot. Devolver Digital
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat