The Walking Dead: sezon 7, odcinek 8 (finał midseason) – recenzja
Ostatni odcinek The Walking Dead w 2016 roku to rozczarowanie. Zamiast zakończenia z przytupem, by widz niecierpliwie czekał na powrót w 2017 roku, jest przeciętnie.
Ostatni odcinek The Walking Dead w 2016 roku to rozczarowanie. Zamiast zakończenia z przytupem, by widz niecierpliwie czekał na powrót w 2017 roku, jest przeciętnie.
Wyprawa Ricka i Aarona okazuje się dość zwyczajna bez żadnego większego fabularnego znaczenia. Przyznam, że oczekiwałem odkrycia czegoś istotnego, może nowej społeczności, a nie statku ze sprzętem, który i tak później zostanie oddany Zbawcom. Są to jedyne momenty z jakąś akcją, które mogą w ostatnim tegorocznym odcinku zbudować większe emocje. I tutaj tak naprawdę jest pierwszy problem podczas scen przeprawy. Po pierwsze – szwendacze nagle zrobiły się supermądre i nauczyły się łapać łodzi i wdrapywać się? Delikatnie to nie współgra z tym, co robią na lądzie. Chyba że te wodne mają inne zdolności, bo są przystosowane do innego środowiska? Wydawało mi się to co najmniej naciągane i mało emocjonujące. I po drugie – cała sytuacja z Aaronem, którego szwendacz wciągnął pod wodę, a mężczyzna był otoczony przez całą ich chmarę. Po co to było? Skoro w sposób niezwykle sztuczny ot tak się z tego wykaraskał. Gdyby to pokazano przekonująco, nie miałbym obiekcji, ale ta scena nie miała krzty wiarygodności. On powinien w tym momencie zginąć lub być odrapany przez zombiaki. Gdybyśmy nie mieli za sobą sześciu sezonów z hakiem, może by tak nie raziło, ale obecnie wiemy dużo o zasadach tego świata i zachowaniu trupów.
Carol pojawia się w tym sezonie po raz drugi i jej wątek jest tak naprawdę niepotrzebny w tym odcinku. Dostajemy krótką rozmowę z wojskowym Królestwa na temat oczywistości, jaką jest przyszła wojna ze Zbawcami. Gdyby to przyniosło jakikolwiek efekt, można by zaakceptować obecność tej historii, ale wszystko od razu wraca do punktu wyjścia i ta rozmowa nie ma żadnego efektu. Nie wydaje mi się, by nagle Carol zmieniła zdanie, gdy z pewnością w głowie wyrzuciła obu panów z chatki. W gruncie rzeczy to wygląda dziwnie, że taka ważna postać pojawia się w tym sezonie może przez 5 minut w ośmiu odcinkach.
Negan kradnie ten odcinek i każda scena z nim to wielka frajda dla widza. Jeffrey Dean Morgan nadal czuje się jak ryba w wodzie i po prostu fenomenalnie się go ogląda. Pewnie każdy się ze mną zgodzi, że gdy zgolił zarost, wyglądał co najmniej dziwnie, ale to szczególnie nie przeszkadza. Świetnie wypadają „domowe” sceny, gdzie Negan szykował rodzinny obiadek i bawił się w najlepsze. To właśnie tego typu momenty grają najlepiej, bo przy tej postaci nigdy nie wiemy, co się stanie, więc napięcie jest duże, a atmosfera niepokoju jest wszechobecna. Nawet w rozmowach z irytującym jak zawsze Spencerem ten złoczyńca potrafi wyciągnąć z tego wiele. Miałem wrażenie, że Negan ma tę samą reakcję na Spencera jak niektórzy widzowie. Szybko zaczyna mieć go dość.
Śmierć postaci jest jednym ze słabszych elementów, jakie możemy oglądać. Zabicie Spencera jest na pewno satysfakcjonujące, bo twórcy pozbywają się postaci, która w tym sezonie tylko i wyłącznie działała na nerwy swoim zachowaniem. Obojętność, z jaką można spojrzeć na odejście Spencera, pokazuje po raz kolejny, że twórcom po drodze nie wyszło wprowadzenie ciekawych i wartościowych bohaterów. On oraz płaczliwa kobieta to postacie bez żadnego znaczenia, więc ich śmierć jest, bo jest, bo jak inaczej można na nią zareagować? W pewnym sensie plusem jest forma zabicia Spencera, bo wyszło to przekomicznie i kiczowato, ale w pozytywnym sensie. Być może twórcy trochę przegięli jak na realia The Walking Dead, ale żarcik Negana w związku ze Spencerem w tej sytuacji działa odpowiednio. Problem w tym, że te śmierci są oczywiste i przewidywalne. Tak naprawdę już moment, w którym Spencer umawia się na kolację z Rositą jest ostatecznym potwierdzeniem, że zaraz zginie. Typowa gatunkowa klisza.
Jakoś szczególnie nie jestem zaskoczony, że Rosita kreowana na buntowniczkę i twardzielkę, zachowała się – delikatnie mówiąc – idiotycznie i naraziła całą grupę na śmierć. Tak naprawdę w wątku tej dziewczyny brak jedynie jej śmierci. Oszczędziliby nam już obecności tej postaci, bo naprawdę w związku z tymi wydarzeniami trudno mi powiedzieć o niej cokolwiek pozytywnego.
Nie jestem też przekonany do tego, co dzieje się z Darylem. Jego ucieczka jest wręcz banalnie prosta, a przez to też ten wątek nie gra dobrze. Oczywiście mam świadomość, że Daryl to twardziel z ukrytymi zdolnościami ninja, ale to wszystko popada w przesadę. Jego ucieczka powinna być trudniejsza, ciekawsza, emocjonująca, a nie nudna i zwyczajnie łatwa. Ot taka formalność do odznaczenia na liście.
Cała sytuacja w Aleksandrii w związku z Neganem miała najwyraźniej zmienić podejście Ricka do walki, czyli innymi słowy do tej pory jednak potulnie zgadzał się na wszystko i nie udawał. Kłopot w tym, że to, co miało miejsce, w żadnym momencie nie jest mocnym argumentem stojącym za jakąkolwiek przemianą Ricka, który powinien cieszyć się, że nie ubito mu syna na oczach całego miasteczka. Rozmowa z Michonne ma jakieś znaczenie i być może w jakimś stopniu jest przekonującym katalizatorem, ale wyraźnie jest zaznaczone, że nie jedynym, a jako że wydarzenia nie mają wiarygodności, trudno mówić o satysfakcji. Twórcy próbują wmówić widzom, że pobicie Aarona jest pierwszym czynnikiem przemiany Ricka, ale trudno mi w to uwierzyć. Przelała się czara goryczy? Być może o to chodzi, ale gdyby pokazano to sprawniej, prawdopodobnie wrażenie byłoby inne.
Szkoda też, że Carl został jednak z Rickiem, co tym bardziej jest nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że był w bazie Zbawców i wie o nich więcej niż ktokolwiek. Jeszcze mógłbym uwierzyć, że Negan zdecydowałby się zabrać go ze sobą i zatrzymałby go jako protegowanego i zakładnika. Inaczej nie czuję sensu w decyzji złoczyńcy. Niby bohaterowie i tak wiedzą o bazie dzięki Michonne, ale Carl wie wszystko o tym, jak to wygląda od środka. Zbyt duże i naciągane ułatwienie dla Ricka i spółki.
Końcówka totalnie pogrąża odcinek, który z solidnego staje się wręcz trudny do zniesienia. Nie mogę uwierzyć w to, jak zostają pokazane ostatnie sekundy: uśmiechy, uściski, wzruszenie. To nie jest coś w klimacie tego serialu. Te sceny są tak sztuczne i przesłodzone, że aż zęby bolą. Spotkanie bohaterów gotowych do walki, gdzie na samym końcu przybywa Daryl w blasku chwały, a potem razem ramię w ramię idą przed siebie. Wychodzi to kiczowato w bardzo negatywnym sensie.
The Walking Dead kończy ten rok z bardzo rozczarowującym odcinkiem, który nie jest tym, czego mogliśmy oczekiwać po mocnym początku. Jest kiczowato, głupio i nieciekawie, a sceny Negana ratują sytuację przed kompletną porażką. Zamiast z napięciem i rozemocjonowany czekać na powrót w lutym 2017 roku, mam tylko nadzieję, że twórcy będą mieć lepsze pomysły, bo znów marnują potencjał, kończąc rok w tak słaby sposób. A przecież w 7. sezonie mieliśmy naprawdę dobre, mocne i przemyślane odcinki, a ten okazał się z nich najsłabszy.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat