Thunder Force – recenzja filmu
Ben Falcone i Melissa McCarthy ponownie łączą siły, proponując widzom Thunder Force, czyli mariaż kina superbohaterskiego z komedią. Efekt? Raczej nieświeży.
Ben Falcone i Melissa McCarthy ponownie łączą siły, proponując widzom Thunder Force, czyli mariaż kina superbohaterskiego z komedią. Efekt? Raczej nieświeży.
W latach 80. ubiegłego stulecia kosmiczny impuls uderzył w Ziemię i jej mieszkańców. U nielicznych tajemniczy promień wywołał genetyczne zmiany, które objawiały się pod postacią rozmaitych supermocy. Stało się jednak tak - i jest to całkiem ciekawy punkt wyjścia, do którego jeszcze wrócimy - że nadludzkie umiejętności pojawiały się jedynie u garstki osób z... predyspozycjami do socjopatii. Od kilku dekad ci osobnicy - nazywani miskreantami - terroryzują społeczeństwo, które szuka sposobu, by sobie z nimi poradzić.
Tymczasem dwie niegdyś najlepsze przyjaciółki, których drogi rozeszły się wiele lat wcześniej, spotykają się, gdy jedna z nich, Lydia (Melissa McCarthy), postanawia namówić drugą, Emily (Octavia Spencer), na spotkanie absolwentów liceum, do którego uczęszczały. Obie bohaterki to, rzecz jasna, dwa przeciwne bieguny, przede wszystkim w sferze intelektualnej. Otóż Emily, w odróżnieniu od swojej towarzyszki, najbardziej ceniła sobie szkołę i edukację - jej rodzice, naukowcy, zostali zabici przez miskreantów, bohaterka poprzysięgła więc dokończyć rodzinny projekt, który ma umożliwić obdarzenie supermocami wybranych praworządnych obywateli, by ostatecznie rozprawili się oni z superłotrami.
Od słowa do słowa, od jednego niepotrzebnie wciśniętego przycisku do drugiego, pozostawiona samopas na zaledwie kilka chwil w laboratorium Lydia zostaje nafaszerowana pierwszą dawką substancji, która uczyni z niej superczłowieka. Wkrótce Emily również posila się własnym wynalazkiem - bohaterki rozpoczynają trening, by jako Thunder Force w końcu przeciwstawić się miskreantom.
Najbardziej szkoda doszczętnie zmarnowanego, a jakże intrygującego motywu supermocy, które posiadają jedynie niektórzy socjopaci. Ben Falcone zasypał górą piachu własny plac zabaw, na którym mógł pozwolić sobie na komediową eksplorację tej całkiem przerażającej wizji. Wraz ze zdobyciem mocy przez Emily i Lydię film przestaje mydlić nam oczy i udawać, że zamierza podjąć próbę świeższego spojrzenia na superludzi. Relacja między bohaterkami - wydawałoby się: rdzeń filmu - potraktowana jest powierzchownie, a cały jej rozwój, wszystkie wzloty i upadki, to odhaczanie kolejnych obowiązkowych wymogów kliszy. Thunder Force nie aspiruje nawet do miana "wariacji na temat", bezwstydnie bazuje niemal wyłącznie na stereotypach - zarówno tych z produkcji superbohaterskich, jak i tych z buddy-movies - i nawet nie próbuje się nimi bawić. To nie inspiracje, a odtwórstwo, niechlujność i leniwe scenopisarstwo. W filmie brakuje choćby drobnego fabularnego zawijasa, zwrotu akcji, który mógłby podtrzymać zainteresowanie seansem. Mnożą się za to pozbawione odpowiedzi pytania, przez które świat przedstawiony staje się niedorzeczny - w ten nieatrakcyjny sposób. Niestety, nawet warstwa humorystyczna to ślizganie się po przeoranych motywach i obserwacjach - wszystkie te metakomentarze padały już wielokrotnie. Współczesne filmy komiksowe, nieraz bardzo samoświadome, potrafią nabijać się same z siebie ze znacznie większą gracją, nie wspominając o błyskotliwości.
Bądźmy jednak uczciwi: humor ma swoje momenty, a w im bardziej abstrakcyjne rejony odlatuje, tym lepszy się staje. Tu zdecydowanie najciekawiej wypada nieoczywista relacja romantyczna, którą Lydia nawiązuje z granym przez Jasona Batemana Krabem, czyli miskreantem, który zamiast rąk posiada, no właśnie, szczypce kraba. Scena wyimaginowanego tańca zakochanych (i w ogóle większość zachodzących między nimi interakcji) to prawdziwa perełka; kilka zabawnych momentów aż prosi się o odważniejszą eksplorację, niestety, ostatecznie dominująca część humoru opiera się na slapsticku i przewidywalnych żartach. Czuć, że naprawdę niewiele brakowało, a całość mogłaby działać, opierając się na ciekawym dowcipie, który wystarczyłby, by przymknąć oko na pozostałe niedoskonałości. Ostatecznie jednak walory komediowe pozostawiają wiele do życzenia, a momentami są zwyczajnie krępujące. Koniec końców każdy z aspektów Thunder Force okazał się rozczarowujący i nieciekawy, wobec czego słowem najlepiej definiującym seans jest: nuda. A to chyba dość ciężki zarzut.
I tylko Kraba szkoda. Może jakiś spin-off?
Poznaj recenzenta
Michał JareckiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat