Titans: sezon 1, odcinek 9 – recenzja
Twórcy serialu Titans zaserwowali nam na ekranie kolejną genezę. Tytułowi bohaterowie ostatniego odcinka co prawda - dosłownie i w przenośni - rozebrali się do naga, ale to zbyt mało, by wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom, jeśli chodzi o fabułę całego sezonu.
Twórcy serialu Titans zaserwowali nam na ekranie kolejną genezę. Tytułowi bohaterowie ostatniego odcinka co prawda - dosłownie i w przenośni - rozebrali się do naga, ale to zbyt mało, by wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom, jeśli chodzi o fabułę całego sezonu.
Nie mogło być inaczej - geneza. W Titans bez większych zmian; twórcy po raz enty postanowili nam zaserwować przebitki z przeszłości bohaterów, właściwie zapominając, że na horyzoncie nieubłaganie widnieje napis obwieszczający koniec sezonu. Doprawdy trudno wytłumaczyć, dlaczego na tym etapie opowieści zdecydowali się oni raz jeszcze bombardować widzów nieustannymi odwołaniami do faktu, że protagoniści mieli w życiu pod górkę. Hank and Dawn co prawda do zasadniczej osi fabularnej rzutem na taśmę nawiąże, ale gdzieś z tyłu głowy będziemy mieć wrażenie, że to pretekstowa gierka ze strony scenarzystów. O ile ostatni odcinek zapewne obroniłby się potraktowany jako samodzielna historia, o tyle w kontekście całości narracji staje się zbędnym przerywnikiem, by nie powiedzieć po prostu zapchajdziurą. W dodatku na ekranie zobaczymy dwa ujęcia, po ujrzeniu których będziemy musieli kryć twarz w dłoniach z poczucia zażenowania. Cienka jest linia między powagą a groteską.
Największym problemem Hank and Dawn może być to, że przedstawioną w nim historię dałoby się spokojnie zmieścić w Hawk and Dove i to bez większych szkód dla obu odsłon serii. Ostatni odcinek wraz z każdą kolejną minutą seansu zaczyna bowiem coraz bardziej razić swoją nienaturalną rozciągłością, tymczasem za woltami fabularnymi kryje się prosty wniosek: król i królowa są zupełnie nadzy (co zechcą nam nawet pokazać w pełnej dosłowności). On był molestowany przez trenera i stracił brata, ona z kolei matkę i to w ramach tego samego wypadku, który na ekranie prezentuje się jak jedno wielkie kuriozum. Auto taranuje nieszczęśników na modłę kulejącego CGI, rach-ciach, do piachu i szukamy pocieszenia w trakcie spotkań grupy wsparcia. Razi tu przede wszystkim skrótowość narracyjna, uwidaczniająca się jeszcze w tym, że Hank podbił serce Dawn w ekspresowym tempie. Tak, pomiędzy bohaterami widać ekranową chemię, jednak wrzucanie ich w wir seksualnego wykorzystywania dzieci, potężnych traum i sadystycznych ciągotek ma w zamierzeniu twórców szokować samym faktem, nie zaś tym, jak jest on przedstawiany.
Jestem niemal pewien, że po raz drugi przynajmniej część widzów wybuchała śmiechem, gdy Rachel pojawiała się w lustrze, w telewizorze i w Bóg-wie-czym-jeszcze, by nawoływać pomocy. Te ujęcia prezentują się absurdalnie, groteskowo; nawet jeśli mają przysłużyć się fabule, to powtarzająca tu imiona jak mantrę Roth będzie nam jawić się jak postać rodem ze szkolnego teatrzyku. W dodatku przerywa ona miłosny festiwal tytułowych bohaterów odcinka, którym po mordobiciu wyraźnie wzrosła seksualna chuć - nie jesteśmy więc pewni, czy to jeszcze poczciwe freaki, czy już sadyści pełną gębą. Najprawdopodobniej wpisują się jednak oni w typowy dla Tytanów szablon straumatyzowanych życiem młodzieniaszków, wiecznie zagubionych, błądzących, dla których nadzieja na lepsze jutro wcale nie chce nadejść. Tak, 20-kilkulatki w dzisiejszych Stanach Zjednoczonych mają przechlapane. Zasadnicza oś fabularna też, skoro dalej w serialu traktuje się ją jak kurtyzanę.
Na całe szczęście w ostatnim odcinku napotkamy na kilka sekwencji, które z tarczą wychodzą z pojedynku z nieustannym podążaniem na fabularne skróty. Chciałoby się, by twórcy pogłębili wątek Dawn-baleriny tudzież nadali szerszy kontekst zabawie Hanka i Dona w samozwańczych mścicieli. Dobrze jednak, że te niuanse z przeszłości zostały w ogóle zasugerowane, gdyż pozwalają nam spojrzeć na protagonistów z nieco innej perspektywy. Jest tu pomysł, jest nawet narracyjny spryt, przy czym - raz jeszcze - wszystko to blednie i ginie gdzieś w odmętach niedbałości o ciągłość narracyjną. Wzorem netfliksowych produkcji o superbohaterach autorzy postanowili dłużej potrzymać nas w niepewności; pamiętajmy przecież, że czekamy na to, jak rozwiąże się cliffhanger z Kory i Rachel. Sęk w tym, że w przeciwieństwie do kolegów po fachu z innej platformy twórcy Titans tego typu zabiegi już stosowali, aż nadto. Zaskakuje to o tyle, że scenarzystą odcinka był przecież Geoff Johns. Niekiedy zaprzecza on na ekranie samemu sobie, chociażby w relacji Hanka i Dawn. On ma być brutalną i nieujarzmioną siłą, ona zaś symbolem pokoju, a w rzeczywistości bohaterka jest tylko mniej żądna krwi niż jej chłopak. W dodatku cały serial miał w zamierzeniu pokazywać, że dorastający herosi uczą się i poszukują lepszych wersji samych siebie. Po dziewięciu odcinkach tego sezonu możemy niestety przypuszczać, że nieprędko je znajdą. W przeciwnym wypadku pomysły na serial mogą się skończyć.
Źródło: Zdjęcie główne: DC Universe
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat