Trzy dni Kondora: sezon 1, odcinek 4 – recenzja
W jaki sposób zaangażowany ideologicznie lewicowiec stał się pracownikiem CIA? Kim tak naprawdę jest wujek głównego bohatera? Czy Kathy wreszcie zaufa Joemu? Co kombinuje Reuel Abbott? Tym podobne pytania zadaje czwarty odcinek pierwszego sezonu Trzech dni Kondora. Sprawdźmy, czy odpowiedzi są satysfakcjonujące.
W jaki sposób zaangażowany ideologicznie lewicowiec stał się pracownikiem CIA? Kim tak naprawdę jest wujek głównego bohatera? Czy Kathy wreszcie zaufa Joemu? Co kombinuje Reuel Abbott? Tym podobne pytania zadaje czwarty odcinek pierwszego sezonu Trzech dni Kondora. Sprawdźmy, czy odpowiedzi są satysfakcjonujące.
Trzy dni Kondora mają to do siebie, że w czytelny dla masowej widowni sposób, zabierają głos w jednym z ważnych dyskursów współczesnego świata. Serial porusza naprawdę istotne kwestie, ale robi to tak, aby odbiorca niezaznajomiony z tematyką nie poczuł się zdezorientowany. Doskonałym przykładem jest tu scena retrospekcji, podczas której Joe ze swoją dziewczyną spotykają się na Święcie Dziękczynienia z Bobem Partridgem. Dochodzi tam do dyskusji między lewicową studentką, a propaństwowym funkcjonariuszem CIA. „Jednym z największych problemów świata jest to, że najtęższe umysły są zgarniane przez Dolinę Krzemową i Wall Street. Przez to służby państwowe pełne są nierozgarniętych psychopatów”, mówi w pewnym momencie wujek Joego.
„Zacznijmy werbować właściwych ludzi”, dodaje, próbując zainteresować głównego bohatera pracą w CIA. Jego intencje są jasne, klarowne i przede wszystkim logiczne. Przy tego typu argumentach, głos drugiej strony prezentuje się jak ideologiczne pitu, pitu, bez najmniejszej siły przebicia. Studenci dokazujący na kampusie, mogą pleść swoje lewackie pajęczyny. Niestety nic z tego nie wynika, a prawdziwą siłę sprawczą mają tylko państwowe instytucje. W świetle tego, szkoda że fabularnie nie zostało to lepiej przedstawione. Joe daje się przekonać za pomocą artefaktu z przeszłości, a nie logicznymi wywodami swojego wujka. Co prawda rozmowa daje mu dużo do myślenia, ale to stary pistolet wywołuje prawdziwą przemianę.
Jak się później okazuje wszystko, co mówił Partidge, to czysta teoria. Propaństwowe sentencje brzmią pięknie w ustach zdolnego oratora, ale gdy dochodzi do działań, to okazuje się, że wszyscy mają mocno ubrudzone ręce. Sceny retrospekcji pokazują, jak Joe został zwerbowany do CIA. Naświetlają jego przeszłość jako zaangażowanego ideowca, który w pewnym sensie zdradza przyjaciół i przyłącza się do wroga. Bieżące wydarzenia to już zupełnie inna para kaloszy. Króluje w nich chaos – coś zupełnie przeciwstawnego do promienistej wizji wujka Joego. Obserwujemy pokłosie zajść z poprzednich epizodów. Główny bohater ukrywa się przed pościgiem, państwowi decydenci starają się mataczyć, Partidge stąpa po kruchym lodzie, a prowadząca śledztwo Marty Frost próbuje wykryć kreta w swojej brygadzie.
Dostajemy więc klasyczną szpiegowską intrygę. Nikt nic nie wie, każdy przeciwko każdemu, trust no one i tym podobne motywy. Jest to nieco rozczarowujące, po dobrze rokującym początku serialu. Mimo że twórcy starają się, aby było poważnie i mało infantylnie, to na poziomie poszczególnych wątków widoczne są klisze fabularne i sztampowe rozwiązania. Bohaterowie prowadzą „fake’owe” rozmowy telefoniczne w obecności swoich adwersarzy, zwracając się do współpracowników „mamo” lub „kochanie”. Do zdobycia zaufania wystarczy przemycie wodą utlenioną rany, a przeszukując daną lokację, antagonistka nie znajdzie głównego bohatera, nawet jeśli ten ukrywa się po drugiej stronie ściany. Jako że na fabułę odcinka, oprócz retrospekcji, składają się motywy związane z ucieczką i pogonią, jest tego dużo więcej. Niestety widzieliśmy to już wielokrotnie.
Dany odcinek nie rozwija samej historii. Retrospekcje pogłębiają postać głównego bohatera i jego wujka oraz wprowadzają do akcji jedną ważną postać z czasów studenckich Joego. Bieżące wydarzenia natomiast to głównie sceny związane z pościgiem oraz gra pozorów między Partidgem a Abottem. Oprócz krótkiej rozmowy między tą dwójką, nie poznajemy istotniejszych szczegółów związanych z główną osią fabularną. Szkoda że tak się dzieje, bo opowieść traci impet. Takie niezbyt kreatywne motywy szpiegowsko-sensacyjne widzieliśmy przecież w wielu innych lepszych i gorszych produkcjach.
Siłą serialowych Trzech dni Kondora jest opowieść i sposób w jaki twórcy prezentują nam poszczególne wydarzenia. Poprzednie odcinki miały tempo, były efektowne i interesujące. Widz nie mógł się doczekać kolejnych ścieżek, którymi będą podążać bohaterowie. W najnowszym epizodzie pokazanie przeszłości Joego i jego wujka było konieczne. Twórcy zrobili to właściwie. Szkoda tylko, że bieżące wydarzenia wygenerowały trochę mało interesującego chaosu. To nie robi dobrze serialowi. Miejmy nadzieję, że w kolejnych odsłonach Condor wrócą na właściwe tory.
Źródło: zdjęcie główne: MGM Television
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat