Trzy dni Kondora: sezon 1, odcinek 7 i 8 – recenzja
Serial Trzy dni Kondora zaskakuje. To pozycja zdecydowanie godna uwagi, choć nie wolna od wad. Każdy serialomaniak powinien się z nią zapoznać, bo sposób prowadzenia opowieści wyróżnia się na tle konkurencyjnych formatów, a omawiane odcinki są na to doskonałym dowodem.
Serial Trzy dni Kondora zaskakuje. To pozycja zdecydowanie godna uwagi, choć nie wolna od wad. Każdy serialomaniak powinien się z nią zapoznać, bo sposób prowadzenia opowieści wyróżnia się na tle konkurencyjnych formatów, a omawiane odcinki są na to doskonałym dowodem.
Ci którzy zastanawiali się, czy twórcy mają na tyle odwagi, aby uśmiercić Kathy Hale, bohaterkę połączoną romantycznym węzłem z głównym bohaterem, teraz dostali jasną odpowiedź na to pytanie. Postać ta przeszła do krainy wiecznych łowów i jej historia w serialu dobiegła końca. Widzowie, przyzwyczajeni do tradycyjnych form serialowych, nie spodziewają się tak radykalnych zwrotów akcji. Condor imponują pod tym względem, bo w omawianych odcinkach mamy więcej zaskakujących zgonów. O ile odejście pewnych osób można było przewidzieć, to nagła śmierć Nathana Fowlera jest prawdziwym szokiem. Postać kreowana na głównego antagonistę serialu ginie po widowiskowej akcji. Jak żyć bez Brendan Fraser w jednej z jego najlepszych ról? Całe szczęście Trzy dni Kondora mają jeszcze kilka innych asów w rękawie.
Po ośmiu odcinkach można już jasno stwierdzić, że protagonista nie jest najmocniejszym punktem opowieści. O ile scenariusz stara się omijać schematy, to w przypadku głównego bohatera nie udało się uniknąć pewnej sztampy, prowadzącej w prostej linii do bezbarwności i przeciętności. Co ciekawe, fakt bycia protagonistą nie gwarantuje Joemu Turnerowi najwięcej czasu ekranowego. Owszem, postać jest obecna w każdym z odcinków, ale najistotniejsze wydarzenia toczą się na razie tak jakby obok niego. Przez praktycznie cały siódmy epizod Joe przebywa w domku na drzewie, podsłuchując rozmowy pań przybyłych na „festiwal zapiekanek i kondolencji”. W ósmej odsłonie natomiast zostaje przykuty kajdankami w domu Sharli Shepard, a najlepsza akcja z jego udziałem polega na wmanewrowaniu Bogu ducha winnego dostawcy pizzy w swoje uwolnienie.
Joe jest motywem przewodnim, pomagającym fabule przechodzić z punktu A do punkt B. Kluczowe wydarzenia mają miejsce gdzie indziej. Fabuła nabiera typowo spiskowego charakteru. Spotkania w ciemności, podsłuchiwanie w trakcie styp czy kluczowe dowody na temat międzynarodowego spisku dostarczane w kondolencyjnym cieście, to estetyka omawianych odsłon. Gdzieś to już było? Pewnie że tak! Trzy dni Kondora bronią się jednak świetną realizacją i rozwiązaniami sprawiającymi, że nie da się przewidzieć dalszego rozwoju wypadków.
Zaskakująca jest już wcześniej wspomniana śmierć Nathana, ale także nagłe odejście Garetha Lloyda. Akcja w rezydencji potentata, z Fowlerem w roli głównej, to jeden z najjaśniejszych punktów całego serialu. Czuć tu ducha Quentin Tarantino – twórcy błyskotliwie zagrali sobie z taką filmową konwencją. Śmierć poniosła również Iris Loramer, brutalnie torturowana przez Gabrielle Joubert . W Trzech dniach Kondora nikt nie jest bezpieczny. Czyżby serial ten aspirował do miana szpiegowskiej Game of Thrones?
Omawiane odcinki mają nierówne tempo. Podczas gdy siódma odsłona ślimaczy się niemiłosiernie, ósmy epizod z truchtu płynnie przechodził w sprint. Takie różnice w prędkościach nie są jednak czymś złym, bo dzięki kilkunastominutowym przystankom pojawia się więcej przestrzeni na rozwój bohaterów. Siódmy odcinek prawie w całości poświęcony jest smutkowi i bólowi po stracie bliskiej osoby. Przedmiotem narracji jest Mae, żona zmarłego tragicznie Sama. Dużo miejsca twórcy poświęcają też jej małemu synowi, którego sytuacja zostaje sprytnie odniesiona do dzieciństwa Joego. Główny bohater serialu, podobnie jak młody Jude, stracił w dzieciństwie ojca. Serial pokazuje sposób, w jaki chłopcy radzą sobie z traumą, podkreślając przy okazji wyjątkowość Joe. Bardzo interesujący zabieg, który w sposób oryginalny i kreatywny rozwija sylwetkę protagonisty.
Fajnie, że twórcy nie idą na łatwiznę kreując główną intrygę serialu. Grupa trzymająca władzę trzeszczy w szwach. Cel jest jasny, ale każdy z członków kasty ma swoje prywatne interesy. Twórcy zgrabnie podkreślają różnice między ideologami a pragmatykami, między ekipami państwowymi a biznesowymi. Całe szczęście serial nie stara się komplikować na siłę fabuły. Gdy scenariuszowe pnącza wydają się być dość mocno poplątane, Nathan Fowler przy pomocy broni palnej bezkompromisowo porządkuje opowieść. Dzięki temu serial pozycjonuje się raczej obok taki produkcji jak 24 czy Homeland niż na przykład obok The Americans.
Trzy dni Kondora to jedno z największych pozytywnych zaskoczeń w obecnej ramówce telewizyjnej. Oglądając odcinki z pierwszego sezonu (drugi został już zapowiedziany), da się odnieś wrażenie, że scenarzyści to ludzie znudzeni tradycyjnymi formami serialowymi, lubiący eksperymentować z fabułą, gdzie się tylko da. Czy to wystarczy, aby serial na stałe zapisał się w świadomości widzów na całym świecie? Czas pokaże.
Źródło: zdjęcie główne: MGM Television
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat