Twin Peaks: odcinek 11 – recenzja
Nowy sezon Twin Peaks wywołuje wśród widzów skrajne emocje, od uwielbienia po niechęć, a wszystko to ze względu na specyficzny styl Lyncha. Najnowszy odcinek w pełni usatysfakcjonuje każdego. Po trochę straszy, bawi, intryguje, a co najważniejsze, nie nudzi nawet przez chwilę.
Nowy sezon Twin Peaks wywołuje wśród widzów skrajne emocje, od uwielbienia po niechęć, a wszystko to ze względu na specyficzny styl Lyncha. Najnowszy odcinek w pełni usatysfakcjonuje każdego. Po trochę straszy, bawi, intryguje, a co najważniejsze, nie nudzi nawet przez chwilę.
Po pierwszej połowie nowego sezonu Twin Peaks przyzwyczailiśmy się do sennego tempa odcinków, w których samouwielbienie do własnej wyjątkowej konwencji czasem aż przeszkadza, zamiast sprawiać pełną przyjemność z oglądania tego legendarnego serialu. Ale w końcu doczekaliśmy się epizodu, który od początku do końca wciągał, gdzie wszystkie wątki nie tylko interesowały, ale naprawdę miały istotne znaczenie dla rozwoju fabuły. Odcinek zaczął się mocnym akcentem, kiedy trójka chłopców znalazła ciężko ranną Miriam, która jednak nie zginęła od ciosów Richarda. A po chwili oglądaliśmy wściekłą szarżę Becky chcącą dopaść swojego męża. A żeby tego było mało, co bardziej spostrzegawczy fani mogli zauważyć, że w korytarzu wraz ze Stevenem ukrywała się Gersten Hayward (Alicia Witt), siostra Donny! Jeszcze nie wiemy, jaką rolę odgrywa w tej całej intrydze, ale trzeba dopisać jej pojawienie się do długiej listy zagadek nowego sezonu Twin Peaks. Nagromadziło ich się dziesiątki, ale musimy zaufać Lynchowi, że to wszystko w końcu połączy się w jedną w miarę logiczną całość.
Ale tak naprawdę te pierwsze wyjątkowo emocjonujące minuty, jak na Twin Peak, to był dopiero początek klimatycznych scen pełnych napięcia, ponieważ ekipa FBI znalazła się w miejscu pojawienia się majora Briggsa, które wskazał Hastings. Charakterystyczny, bardzo oldskulowy sposób kręcenia przez Lyncha oraz niepokojąca muzyka w tle połączyły się w niezwykły obraz, od którego nie dało się odciągnąć wzroku w momencie, kiedy nagle na niebie pojawił się wir. Nie za bardzo potrzebne były te żartobliwe wstawki, które nieco burzyły mroczniejszą atmosferę tej chwili, ale taki styl ma Lynch. Hastings został zmasakrowany przez widmowego brodacza, ale za to śledztwo zrobiło duży krok na przód w kwestii rozwiązania tajemnicy morderstw, dzięki ciału Ruth ze współrzędnymi. Ten wątek nabiera wyrazu i staje się coraz ciekawszy.
Również zaskakująco potoczyła się rodzinna rozmowa między Becky a jej rodzicami. Wiedząc, że jej matką jest Shelly, mogliśmy się domyślać, że jej ojcem jest Bobby. W końcu otrzymaliśmy tego potwierdzenie. Niespodziewane strzały w barze przyniosły nam kolejne upiorne wydarzenia, które w nocnej scenerii wywoływały ciarki na plecach. Całe to zamieszanie z klaksonem, krzyczącą kobietą i chorą dziewczynką wyglądało przerażająco. Kojarzy się to trochę ze złym Cooperem i sceną z wymiocinami w aucie. Raczej nie możemy tu mówić o przypadku czy droczeniu się z widzem. Pewnie rozgrywa się tutaj znacznie więcej niż możemy przypuszczać, co pozytywnie wpływa na zainteresowanie całą historią, a zarazem świetnie buduje złowieszczy klimat. Poza tym Dana Ashbrook wykazał się świetnym wyczuciem w tych scenach. Jego wyraz twarzy i spojrzenie wyrażały całą paletę emocji, a w jego przypadku akurat różnie to bywało, więc tym bardziej należą mu się słowa uznania.
Nowy odcinek Twin Peaks nie tylko trochę postraszył widzów, ale również miał kilka zabawnych momentów. Ostatnio w tym komediowym aspekcie przewodzą bracia Mitchum. Jim Belushi znowu rozśmieszał swoimi minami, kiedy opowiadał o proroczym śnie. Ale trzeba powiedzieć, że bez Roberta Kneppera nie byłoby w tym tyle komizmu. Co prawda przez chwilę trzymano nas w niepewności, że Dougie może zostać zastrzelony przez Rodneya, ale zawartość pudła okazała się zbawienna i pewnie uradowała każdego fana Twin Peaks. Twórcy świetnie to sobie wymyślili, a ile jeszcze przy tym było zabawy, a także emocji. Sprawili nam wszystkim wielką niespodziankę.
Legendarne wiśniowe ciasto to znak rozpoznawczy, symbol serialu oraz źródło cytatów, więc ma ogromne znaczenie dla Twin Peaks. Poza tym, obserwując zachowanie Dougiego, który rozpoznaje pewne elementy związane z Cooperem, można było mieć nadzieję, że może właśnie ta wyśmienita tarta spowoduje, że nasz ulubiony agent specjalny powróci do zmysłów. Stąd te sceny wywoływały takie podniecenie; po prostu widzowie tęsknią za uroczym Dalem Cooperem, mimo że Kyle MacLachlan wciąż imponuje jako Dougie. Przez ułamek sekundy nawet można było pomyśleć, że wiśniowe ciasto zadziałało, ponieważ Jones zupełnie innym tonem niż zwykle powtórzył po Rodneyu słynne słowa o tym placku. Okazało się to za mało, ale mimo wszystko były to magiczne chwile, dzięki zmianie tonu pianina, które słyszeliśmy w tle. Cała ta scena, razem z zamyśloną Candie i szczęśliwą starszą kobietą, w pokręcony sposób sprawiała mnóstwo radości i satysfakcji.
Oglądając ten odcinek, można było odnieść wrażenie, że przeżywamy déjà vu ze starego Twin Peaks, że „to się znowu dzieje”. Powróciło wiśniowe ciasto, a Bradley miał sen, którego nie pamiętał w całości na wzór Coopera. Także analiza mapy, którą przeprowadzali Hawk z szeryfem Trumanem, wyglądała niezwykle znajomo. Nawet Shelly znowu zakochała się w mężczyźnie, którego nie możemy zaliczyć do grzecznych osobników. Taki typ jej się podoba, co wyjaśniałoby dlaczego już nie jest z Bobbym, który wyrósł z bycia niedojrzałym buntownikiem. I co ciekawe jego córka popełnia dokładnie te same błędy, ponieważ także wyszła za mąż za człowieka związanego z biznesem narkotykowym. Miłość zawsze była burzliwa i trudna w miasteczku Twin Peaks, co również przypomina starsze sezony. Nie podejrzewam twórców o nostalgię, ale widzom pewnie jakoś milej zrobiło się na sercu, gdy oglądali te delikatne podobieństwa, a mówienie o pewnej wtórności byłoby niesprawiedliwym stwierdzeniem.
W jedenastym odcinku Twin Peaks niczego nie brakowało. Były momenty grozy, napięcia, ale też humoru i co ważniejsze wszystko tutaj idealnie zagrało. Jednak chciałoby się przeżywać nieco większe emocje związane z tymi zaskakującymi i intrygującymi wydarzeniami, aby co tydzień wracać do serialu z wypiekami na twarzy. Z kolei malkontenci i tak będą się doszukiwać dłużyzn czy niepotrzebnych, czasem mało śmiesznych (to już zależy od gustu) wstawek, najważniejsze jednak, że tym razem tych dziwactw było tyle, ile trzeba, aby z przyjemnością oglądać cały odcinek. Takiego Twin Peaks życzmy sobie do końca sezonu!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat