Twin Peaks: odcinek 12 – recenzja
Data premiery w Polsce: 21 listopada 2024Po zeszłotygodniowym świetnym odcinku, Twin Peaks spuścił z tonu i zafundował nam bardzo spokojny epizod, który nawet jak na specyfikę tego serialu trochę niestety nudził.
Po zeszłotygodniowym świetnym odcinku, Twin Peaks spuścił z tonu i zafundował nam bardzo spokojny epizod, który nawet jak na specyfikę tego serialu trochę niestety nudził.
Twin Peaks jednak nie utrzymał bardzo dobrego poziomu odcinka sprzed tygodnia. Tym razem epizod mocno się dłużył, ponieważ obejrzeliśmy kilka mało wyrazistych momentów, które miałyby naprawdę istotne znaczenie dla całej historii. Jedynie pierwsze sceny odcinka przyniosły nam ważne informacje. Gordon i Albert wtajemniczyli Tammy w owiany tajemnicą temat Blue Rose, który zawsze przewijał się w tle pierwszych sezonów Twin Peaks. Dobrze, że w tym serialu mamy taką postać jak agent Rosenfield, który nie ma w zwyczaju owijać w bawełnę i konkretnie przedstawił sprawę. W końcu nadszedł czas, aby elementy układanki zaczęły się łączyć w całość. Poza tym Preston będzie miała możliwość wykazania się, dzięki dołączeniu do oddziału Blue Rose, bo jak dotąd raczej tylko cieszyła oczy męskiej części widowni swoim niezaprzeczalnym seksapilem. Może w końcu bardziej przysłuży się całej sprawie i ruszy do akcji.
W dwunastym odcinku najbardziej wyróżniały się sceny z Gordonem Colem. Poza wspomnianym świętowaniem dołączenia Tammy do ekipy rozbawić mogło ostentacyjne ociąganie się z wyjściem z pokoju przez przepiękną Francuzkę. David Lynch nie byłby sobą, gdyby w swoim stylu nie wydłużył tej sceny do granic możliwości, że jedyną reakcją widza jest śmiech, szczególnie gdy widzimy minę Alberta. Akurat ten żart udał się twórcom.
Na pewno wielkim wydarzeniem całego odcinka było pojawienie się Audrey. Długo wyczekiwaliśmy, aż w końcu zobaczymy kolejną znajomą twarz ze starej obsady. Sherilyn Fenn wciąż zachwyca urodą, ale również pod względem aktorskim pokazała się z bardzo dobrej strony, ponieważ zupełnie nie przypominała dawnej, marzycielskiej panny Horne. W końcu trudno oczekiwać, aby dorosła kobieta zachowywała się jak nastolatka, więc taka odmiana jest mile widziana. Ale mimo to spodziewaliśmy się znacznie większych „fajerwerków” w związku z jej powrotem do historii Twin Peaks. A tutaj w kameralnych warunkach po prostu kłóciła się z Charliem, którego możemy uznać za zaskakujący wybór na męża. Znowu też wkradło się nieco humoru, kiedy razem z Audrey niecierpliwie czekaliśmy na koniec telefonicznej rozmowy z Tiną, ale oczywiście nie uzyskaliśmy żadnych informacji, co trochę rozczarowuje. W każdym razie twórcy nie zaspokoili naszych oczekiwań wobec Audrey, a nawet wzbudzili jeszcze większą ciekawość, jak to się stało, że została żoną Charliego, oraz kim są wspomniani Billy, Tina i Chuck.
W najnowszym odcinku nie brakowało również lekko upiornych momentów, które zafundowała Sarah Palmer. Nowy rodzaj suszonki, który wywołał w niej taką nerwowość, wydaje się być drobnostką, ale może być też zwiastunem dramatycznych wydarzeń. W końcu nie jest pierwszą osobą w Twin Peaks, która dostrzega niepokojące zmiany, ale to ona ma najbardziej gwałtowne reakcje, które dobrze budują atmosferę grozy. Grace Zabriskie świetnie gra paranoiczkę, że aż włosy jeżą się na głowie.
Z kolei bardzo sentymentalny nastrój panował, kiedy szeryf Truman przyszedł powiadomić Benjamina Horne’a o występku wnuka. Widok klucza do pokoju agenta specjalnego Dale’a Coopera przywołuje wspomnienia o pierwszych sezonach Twin Peaks. Co ciekawe, samego Kyle’a MacLachlana oglądaliśmy zaledwie przez kilka sekund w tym odcinku, w zupełnie bezsensownej scenie gry w baseball z Sonnym. Jakby twórcy chcieli odhaczyć jego obecność w epizodzie i nic poza tym. Więc jeśli taki był tego cel, to przynajmniej trwało to krótko, darowano nam kilka minut wzdychania o przejście do kolejnego wątku. Poza tym znowu padło imię Harry’ego, ale chyba tylko z grzeczności, aby podtrzymać pamięć o tej postaci. Oczywiście pięknie by było, gdyby Michael Ontkean powrócił do obsady, ale jeśli nieodwołalnie zapadła negatywna decyzja w tej kwestii, to chyba już nie warto rozgrzebywać tematu i pozostawić tego bohatera w spokoju.
Znowu też w odcinku oglądaliśmy kilka wątków, których nie da się inaczej określić, jak zapychaczami. Ale przynajmniej pełniły różnorakie funkcje, jak choćby niekończąca się wyprawa Jerry’ego, która mogła wywołać u niektórych widzów uśmiech. Albo Carl zwracający uwagę na proceder oddawania krwi za pieniądze, co też można odczytać jako pewnego rodzaju protest ze strony serialu. Natomiast najgorzej wypadł program doktora Jacoby’ego, który nie dość, że nie wniósł niczego nowego, to jeszcze się powtórzył. Jedynie scena z zabójstwem Murphy’ego, choć też z pozoru wygląda na nieco fillerową, ma jakieś znaczenie fabularne. Ale niestety nie zrobiła większego wrażenia i tylko minimalnie wywołała emocje, głównie ze względu na płaczącego syna.
Odcinek dwunasty rozczarował pod kilkoma względami, ale przede wszystkim nudził. Znalazło się w nim kilka ciekawszych momentów, ale tak naprawdę nic wielkiego się w nim nie wydarzyło. Nawet wyjawienie informacji, że współrzędne wskazują na miasteczko Twin Peaks nie spowodowało szybszego bicia serca czy entuzjazmu. Była to tylko formalność i potwierdzenie domysłów. Ale przynajmniej mamy poczucie, że do czegoś zmierzamy, a wszystkie drogi prowadzą do tytułowej miejscowości. Powoli zbliżamy się do końca sezonu, więc miejmy nadzieję, że był to już ostatni słabszy odcinek i będzie już tylko lepiej. Let’s rock!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat