Vinyl: sezon 1, odcinek 2 i 3 – recenzja
Pilot serialu Vinyl wysoko zawiesił poprzeczkę przed dalszą częścią sezonu, ale nowe odcinki nie spuszczają z tonu i kontynuują tę fascynującą przygodę muzyczną oraz popkulturową lat siedemdziesiątych. Szkoda tylko, że w parze z tym nie idzie bardziej wciągająca historia głównego bohatera.
Pilot serialu Vinyl wysoko zawiesił poprzeczkę przed dalszą częścią sezonu, ale nowe odcinki nie spuszczają z tonu i kontynuują tę fascynującą przygodę muzyczną oraz popkulturową lat siedemdziesiątych. Szkoda tylko, że w parze z tym nie idzie bardziej wciągająca historia głównego bohatera.
Po pełnometrażowym, imponującym pierwszym odcinku istniały pewne obawy, że Vinyl bez reżyserii Martina Scorsese oraz aktywniejszego udziału Micka Jaggera straci na swojej wysokiej jakości. Na szczęście nic takiego się nie stało - serial wciąż bezbłędnie odtwarza klimat lat siedemdziesiątych i realia rządzące fonograficznym show-biznesem. Jednak takie żonglowanie twórcami poszczególnych odcinków, którzy również mają swoje wizje i styl, powoduje, że niełatwo się wczuć w tę opowieść. Nie do końca wiadomo, czy pewne wydarzenia należy brać na poważnie (jak choćby zawalenie się budynku), czy jednak z przymrużeniem oka. Nieco więcej humoru w nowych odcinkach wskazuje raczej na to drugie, a przy okazji poprawia odbiór serialu.
Wciąż spore wrażenie robi strona wizualna Vinyl. Doskonała stylizacja przenosi nas w czasie do lat siedemdziesiątych, w których królują szerokie kołnierzyki i wszechobecne narkotyki. Jednak najważniejsza w tej opowieści jest muzyka, która po brzegi wypełnia każdy odcinek. Nieprzypadkowy dobór piosenek przybliża nastroje bohaterów, a także pozwala nam jeszcze lepiej poznać bogatą, nowojorską scenę muzyczną. Poczucie wielkich zmian w muzyce świetnie wpływa na serial, ponieważ angażuje widzów emocjonalnie, jakby brali udział w czymś ważnym - i wcale nie ma to związku z nową polityką wytwórni American Century.
Vinyl stanowi pewien rys historyczny nie tylko muzyki, ale też popkultury. Przez serial przewijają się postacie autentyczne, jak Andy Warhol czy Alice Cooper, które mieliśmy okazję zobaczyć w drugim i trzecim odcinku. Można mieć pewne obiekcje co do aktorów wcielających się w te osobistości, ponieważ grają trochę bez iskry, ale nie byłabym aż tak drobiazgowa pod tym względem. Najważniejszy jest kontekst oraz przedstawienie ich unikalnej twórczości, która tak naprawdę była przełomowa w tamtym okresie, a to wychodzi w serialu bardzo dobrze.
Jednak obok muzyki najważniejsza jest postać Richiego Finestry. Jego bohater musi się zmierzyć z problemami finansowymi firmy, a także kryzysem w małżeństwie, ale nie ma zamiaru składać broni. Płomienna przemowa Richiego w drugim odcinku, która miała zmobilizować pracowników do cięższej pracy i uratowania wytwórni płytowej, była niezwykle motywująca i bardzo charyzmatyczna. Można nie lubić głównego bohatera za chęć wzbogacenia się kosztem zespołów, ale Bobby Cannavale świetnie potrafi uchwycić pasję Richiego do muzyki i to powoduje, że chcemy, aby mu się powiodło - co nie będzie takie proste, bo choć Finestra ma dobre ucho do muzyki, to nie zawsze ma dobrego nosa do interesów (skreślił Status Quo!). Jak się pewnie przekonamy w kolejnych odcinkach, inwestycja w punk rocka należy do dość ryzykownych.
Bobby Cannavale na pewno zasługuje na słowa uznania. To on jest motorem napędowym Vinyl, ale przez to niemal wszystkie pozostałe postacie usuwają się w cień. W tle pojawia się wątek Zaka Yankovicha, który mimo problemów finansowych funduje córce bardzo drogą imprezę z okazji osiemnastki, ale tak naprawdę jest on nam obojętny. Znowu przez chwilę możemy posłuchać Nasty Bits, ale to trochę za mało. Wyróżnia się nieznacznie Julie Silver (Max Casella), ponieważ jest bezwzględny wobec młodych muzyków i posługuje się ciętym językiem, ale też należy do drugiego szeregu postaci. Jedynie Olivia Wilde nie daje się całkowicie przyćmić Cannavale’owi. Nie tylko zjawiskowo prezentuje się w kamerze Andy'ego Warhola, ale też przekonująco gra silną kobietę. Co prawda wątek Devon z wprowadzeniem w życie własnej inicjatywy nie jest zbyt interesujący, ale dobrze nakreśla jej charakter i sprawia, że trzymamy jej stronę.
Natomiast problem stanowią retrospekcje. Poznajemy w nich historię państwa Finestra, ale sprawiają wrażenie trochę wciśniętych na siłę. Poza tym nie od razu widz jest się w stanie zorientować, że właśnie cofnęliśmy się do przeszłości. Wystarczyłaby zmiana barw albo jakaś informacja, bo drobna zmiana fryzury nie od razu mówi o przeskoku czasowym.
W drugim i trzecim odcinku Vinyl poznajemy bliżej główne postacie, ale trzeba uczciwie przyznać, że jak na razie cała historia nie porywa. Z kolei wątek Lestera Grimesa powoli nabiera rumieńców, podobnie jak Nasty Bits. Mało oryginalnie wypadły sceny, w których zespół przestał wykonywać All Day and All of the Night, następnie zaczął grać swoje żywiołowe punkowe melodie, a Finestra od razu zaproponował im kontrakt, niemniej wywołały one dreszczyk emocji, więc można na to przymknąć oko. Jednak niepokój wzbudza ta przewidywalność, która nie służy żadnemu serialowi. Oby kolorów nabrał też wątek kryminalny - zarówno ten związany z mafią, jak i morderstwem - bo na razie Vinyl lekko przynudza i nawet świetnie dobrana muzyka niewiele tu pomaga. Jest dobrze, ale czekam na ciekawszy obrót zdarzeń.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat