Vinyl: sezon 1, odcinek 4 – recenzja
Vinyl to klasyczny przykład serialu, którego niska oglądalność zupełnie nie odzwierciedla ogólnego poziomu. To jedna z najlepszych telewizyjnych premier ostatnich lat, która zachwyca wykonaniem, muzyką i dbałością o najmniejsze szczegóły.
Vinyl to klasyczny przykład serialu, którego niska oglądalność zupełnie nie odzwierciedla ogólnego poziomu. To jedna z najlepszych telewizyjnych premier ostatnich lat, która zachwyca wykonaniem, muzyką i dbałością o najmniejsze szczegóły.
Przyznaję szczerze, że nie jestem zaskoczony niską oglądalnością Vinyl. Serial HBO ogląda w USA ledwie pół miliona widzów, ale trudno było spodziewać się gigantycznego sukcesu. Nowa produkcja Martina Scorsese i Micka Jaggera sama w sobie skierowana jest do bardzo wąskiego grona odbiorców. Spodoba się ludziom, którzy przede wszystkim lubią muzykę, ale nie współczesną, tylko tę z lat 70. poprzedniego stulecia, i którym do tego podobają im się seriale osadzone w przeszłości oraz niekonwencjonalne podejście do całej historii.
Vinyl mnie osobiście urzeka najdrobniejszymi detalami i dbałością o szczegóły przypominające na każdym kroku, że akcja rozgrywa się w 1973 roku. Czuć to już od pilota, który równie dobrze można by było obejrzeć w kinie na dużym ekranie, a sama historia mogłaby funkcjonować jako wysokobudżetowa produkcja z Hollywood. W czwartym odcinku nawiązań jest równie dużo. Uwielbiam wyłapywać takie smaczki jak telefon w limuzynie ze zbyt krótkim kablem, mikrofony z kablami (kto myślał wtedy o bezprzewodowym sprzęcie?) podczas koncertu czy nawet dyskusja o pewnym muzyku puszczającym dwie płyty jednocześnie (początki remixów widzieliśmy w jednym z wcześniejszych odcinków).
The Racket wyreżyserowała S. J. Clarkson, czyli reżyserka odpowiedzialna m.in. za dwa pierwsze odcinki serialu Jessica Jones, i nie da się ukryć, że odwaliła kawał dobrej roboty w scenach rozgrywanych w siedzibie American Century. Wielokrotnie grano je na jednym długim ujęciu. Nie była to tylko jednorazowa sprawa, gdy wytwórnię odwiedził Hannibal, ale przewijało się to również w innych momentach, gdy w American Century panował dość spory chaos.
Jak na firmę, która jeszcze niedawno chyliła się ku upadkowi, Richie Finestra miał prawdziwe urwanie głowy. Chodzi tu nie tylko o gwiazdę, jaką jest Hannibal, ale też o zespół Nasty Bits. Tym razem młody Jagger (Kip Stevens) nie miał okazji popisać się na scenie, tak jak miało to miejsce w poprzednim odcinku, ale motyw z podpisaniem kontraktu i wprowadzenie do tego wątku Lestera Grimesa wypadło całkiem interesująco.
Za Finestrą cały czas ciągnie się też sprawa morderstwa, którą widzieliśmy w końcówce pilotowego odcinka. Bohater coraz mocniej przyciskany jest przez policjantów, co doprowadza go do desperackiej próby odnowienia znajomości z ojcem, przy okazji muzykiem świetnie grającym na trąbce. Coraz bardziej nieszczęśliwa obok Richiego czuje się Devon, szukająca porad prawniczych, ale jednocześnie kochająca męża i próbująca go wspierać (nawet w ten dziwny sposób jak na początku odcinka, gdy Richie okładał rakietą tenisową sofę, by wyrzucić z siebie gniew).
Pod względem muzyki był to jeden ze słabszych odcinków Vinyl. Żaden z utworów nie wpadł w ucho tak jak nieśmiertelne What Love Nasty Bits, ale cieszy fakt, że produkcja HBO nie zamyka się na jeden gatunek muzyczny i stara się rozwijać w wielu kierunkach.
Nie da się też ukryć, że Vinyl to serial okrutnie drogi w produkcji. W recenzowanym odcinku wykorzystano 22 piosenki, tydzień wcześniej 23. Do tego dochodzi charakteryzacja, scenografia, a także stroje bohaterów, a wszystko po to, by uchwycić klimat lat 70. HBO robi to na razie dobrze, nawet bardzo. Serialem jestem zachwycony i mam nadzieję, że wysoki poziom utrzyma do końca sezonu. Cóż, stacja ta od zawsze twierdziła, że oglądalność się dla niej nie liczy - oby trzymała się tego również w tym roku.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat