W lesie dziś nie zaśnie nikt - recenzja filmu
Slasher to trudny gatunek, który nie zawsze wychodzi. Jak prezentuje się produkcja Bartosza M. Kowalskiego? Przeczytajcie naszą recenzję filmu W lesie dziś nie zaśnie nikt.
Slasher to trudny gatunek, który nie zawsze wychodzi. Jak prezentuje się produkcja Bartosza M. Kowalskiego? Przeczytajcie naszą recenzję filmu W lesie dziś nie zaśnie nikt.
Horror nigdy nie był gatunkiem, w którym polscy filmowcy potrafili się odnaleźć. Na palcach jednej ręki można wyliczyć produkcje, których nie trzeba się wstydzić. I od dziś możemy do nich zaliczyć W lesie dziś nie zaśnie nikt. Bartosz M. Kowalski zrobił coś, na czym się zna jak mało kto, pierwszy polski slasher. Już w krótkometrażówce Zacisze, stworzonej dla platformy Showmax, pokazał, że dobrze czuje się w tym gatunku. Zresztą reżyser zapowiadał wtedy, że przygotowuje się do realizacji większego projektu w tej stylistyce i słowa dotrzymał. Dwa lata później wraca z projektem pełnometrażowym.
Grupa uzależnionych od komórek i Internetu nastolatków zostaje wysłana przez opiekunów na specjalny obóz, na którym mają nauczyć się funkcjonowania offline. Dzieciaki zostają pozbawione Facebooka, Tik Toka, Instagrama i innych platform, na których zazwyczaj spędzają swój wolny czas. Mają ponownie nauczyć się funkcjonowania z ludźmi w realu. Grupa jest bardzo różnorodna, ale jedno ich łączy – niechęć do miejsca, w którym przymusowo się znaleźli.
Dodatkowo opiekunka grupy wyciąga ich na jakiś marsz z biwakiem. Tam napotykają potwory, które przez wiele lat były ukrywane przez matkę w piwnicy, ale wydostały się na wolność. Ich przysmakiem jest mięso, bez znaczenia, czy zwierzęce, czy ludzkie. Ważne, by uciekało i można było je rękami rozerwać i wydobyć flaki, bryzgając przy tym hektolitrami krwi.
Decyzja, by głównymi bohaterami była grupa nastolatków była dla Kowalskiego naturalna, zwłaszcza po Placu zabaw, w którym reżyser pokazał, że problemy młodzieży nie są mu obce. Tu podchodzi to tematu z innej strony, ale wciąż jest on istotną częścią jego fabuły. Pokazuje, jakim zagrożeniem dla psychiki młodego człowieka jest izolacja w wirtualnym świecie, kreowanie swojego wizerunku znacznie odbiegającego od tego ze świata rzeczywistego. Jak bardzo niektórzy zapędzają się w kłamstwach, by ich życie wydawało się idealne i wzbudzało podziw, a nawet zazdrość fanów dającym im lajki.
Zresztą reżyser znakomicie dobrał młodą obsadę. Nie będę ukrywać, że nie byłem fanem dotychczasowych kreacji Julii Wieniawy, ale po Sali samobójców. Hejter i W lesie dziś nie zaśnie nikt jestem zmuszony zmienić zdanie. Aktorka pokazała, że pod okiem sprawnego reżysera jest w stanie stworzyć ciekawą kreację, a nie kolejną kopię poprzedniej roli. Zresztą cała młoda obsada sprawuje się świetnie. Stanislaw Cywka, Wiktoria Gąsiewska, Sebastian Dela i Michal Lupa stanowią idealną grupę ofiar w horrorze. Są różnorodni zarówno pod względem zainteresowań, fizjonomii, jak i charakteru. Od początku widz wie, że nie są to ludzie, którzy w chwili kryzysu będą ze sobą współpracować. Jednak kibicujemy im przez cały czas, licząc, że wyjdą z tego cało. Ja osobiście najmocniej trzymałem kciuki za Juliana, który jako typowy geek szybko wkradł się w moje łaski (#teamjulian).
Produkcja zachwyca także świetnym drugim planem. Wojciech Mecwaldowski jako zastępowy prowadzący obóz jest świetnym komediowym wtrąceniem. Do tego należy wspomnieć też o Mirosławie Zbrojewiczu jako byłym listonoszu, Gabrieli Muskale jako survivalowej opiekunce grupy czy znudzonym swoją pracą posterunkowym, granym przez Olafa Lubaszenkę. Wszystkie te postaci dodają swoistego kolorytu całej opowieści. Dopełniają ją.
W lesie dziś nie zaśnie nikt w znakomity sposób nawiązuje do stylistyki tanich horrorów wydawanych niegdyś na kasetach VHS. To nie jest produkcja kręcona na serio. Groza przeplata się tutaj z humorem. Kowalski garściami czerpie z dorobku Cravene’a czy Carpentera, czyli jakby na to nie patrzeć mistrzów gatunku. W czasie seansu bardzo szybko wyłapiemy cytaty z filmów obu panów. Dla mnie jako fana wielką frajdą było wyławianie tych odniesień popkulturowych zarówno w tekstach, jak i w innych rzeczach ukrytych w produkcji. Dodatkowo reżyser znakomicie rozkłada akcenty. Nie popada w parodię. Także potwory, jakie stworzył, nie wyglądają zabawnie, a strasznie. Trochę jak przypakowane wersje kreatur z Teksańskiej masakry piłą mechaniczną. Film miejscami wygląda jak tania produkcja, ale taka jest jego stylistyka. Jest to celowy zabieg stosowany w slasherach.
Tytułowy las skrywa wiele potworów i nie wszystkie jesteśmy w stanie rozpoznać w pierwszej chwili. Oprócz naszych przypakowanych rzeźników można tam spotkać wiejskich głupków urządzających urodziny Hitlera czy też zapatrzonego w mamonę księdza. Jest to swoiste przesłanie od reżysera, że te potwory są wśród nas i nawet nie jesteśmy tego świadomi. I w tym miejscu mam trochę problem z tym filmem, bo natłok bohaterów staje się zbyt duży.
Końcówka filmu sugeruje, że to nie jest ostatnie słowo Bartosza M. Kowalskiego i jego romans z tym gatunkiem potrwa dłużej. Mam nadzieję, że tak faktycznie będzie, bo potrzebujemy takiego powiewu świeżości w naszym kinie.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat