Wielki marsz - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 19 września 2025Po latach oczekiwań na ekran trafia Wielki marsz, ekranizacja jednej z mroczniejszych powieści Stephena Kinga, przedstawiająca młodych ludzi zmuszonych do ekstremalnej rywalizacji, którą na ekran przeniósł reżyser Francis Lawrence. Jak wypadła kolejna filmowa adaptacja książki znanego pisarza?

Film przenosi widza do alternatywnej rzeczywistości Stanów Zjednoczonych, rządzonych przez wojskowy reżim, gdzie co roku odbywa się tytułowy marsz. W tej morderczej rywalizacji pięćdziesięciu nastolatków musi iść bez wytchnienia, utrzymując narzucone im tempo. Nie ma przewidzianej konkretnej mety w klasycznym sensie, a wygrać ma jedynie ostatni. W centrum opowieści znajduje się Raymont Garraty, który wyrusza w drogę wraz z grupą rówieśników. Z każdym kilometrem sam przekonuje się o granicach własnej wytrzymałości oraz złożoności relacji, lojalności, a także kruchości ludzkiej psychiki. Od pierwszych minut zostaje budowana atmosfera niepokoju: kamera towarzyszy bohaterom z dużą bliskością, a dźwięk kroków i przyspieszonego oddechu dodatkowo potęguje napięcie. Lawrence znakomicie oddaje dystopijny klimat, w którym spektakl cierpienia staje się rozrywką dla spragnionej rozrywki publiczności. Nic dziwnego jednak, że prowadzi akcję w tej konwencji z taką pewnością – w końcu to również on odpowiada za filmowe Igrzyska śmierci, które opierały się na podobnie brutalnym widowisku.
Największy nacisk trafnie został położony na emocje. Choć na ekranie pojawia się wielu bohaterów, reżyser z wyczuciem wyławia najciekawsze relacje, skupiając się na kilku kluczowych więziach. Widz obserwuje rodzące się przyjaźnie, chwilowe sojusze i wybuchy zazdrości, a wszystko to osadzone w ekstremalnych warunkach. Aktorzy młodego pokolenia świetnie radzą sobie z wyzwaniem: Cooper Hoffman i David Jonsson tworzą postaci, które są jednocześnie zdeterminowane i pełne wątpliwości, prezentując różnorodność charakterów, od buntowniczej energii po ciche, wewnętrzne cierpienie. Drobne interakcje, takie jak uśmiech, podanie wody czy wspólne tempo kroku, stają się sercem opowieści. Choć Wielki marsz bywa określany jako thriller, a czasem nawet horror, w istocie jest przede wszystkim głęboko smutną opowieścią o młodych ludziach pozbawionych wyboru i nadziei.
Produkcja działa również jako polityczna przypowieść. Mimo że książka powstała dekady temu, Lawrence aktualizuje jej przesłanie, pokazując świat, w którym autorytarna władza traktuje młodych ludzi jak pionki w grze o widowisko i kontrolę. Propaganda, oficjalne komunikaty i rola mediów w kreowaniu scen pełnych bólu brzmią zaskakująco aktualnie. To nie tylko fantazja, ale obraz społeczeństwa, które w imię rozrywki potrafi biernie przyglądać się cierpieniu, a nawet je celebrować. Jednocześnie produkcja nie oszczędza widza w kwestii swojej brutalności. Śmierć uczestników przybiera formę chłodnego rytuału, a systematyczne tempo marszu i metodyczne eliminacje wywierają wrażenie niemal większe niż krwawe sceny przemocy. Najbardziej jednak poraża nie agresja fizyczna, lecz ta systemowa – beznamiętna i metodyczna, w której zabójstwo staje się elementem show, a każda porażka uczestników to zaledwie kolejny punkt programu. W tym sensie Wielki marsz jawi się jako niepokojąco aktualny komentarz do współczesności, w której telewizja i chęć uwagi często tłumi empatię.
Nie wszystko jednak w tej ekranizacji wypada idealnie. Przy tak rozbudowanym materiale źródłowym niektóre wątki zostały spłycone, a część uczestników marszu jedynie zarysowana. W powieści każda postać nosi swój ciężar, tymczasem w filmie niektóre z nich giną w tłumie, co osłabia emocjonalny wydźwięk poszczególnych scen. Akcja momentami traci tempo i napięcie, pojawiają się więc fragmenty mniej wciągające. Co za tym idzie społeczny komentarz, tak istotny w prozie Kinga, momentami traci ostrość i wybrzmiewa słabiej niż w książce, a miejscami efekty wizualne i patetyczne przemowy postaci sprawiają wrażenie nadmiernej teatralności. Choć ogólny klimat historii pozostaje wierny pierwowzorowi, nie wszystkie dramatyczne momenty wybrzmiewają równie mocno. Dla czytelników świeżo po lekturze adaptacja może nie robić takiego wrażenia i nie oddać w pełni siły oryginału, jednak to całkiem naturalne. Książki Stephena Kinga są zwykle tak rozbudowane i szczegółowe, że trudno je wiernie oddać w filmowej adaptacji.
Ostatecznie adaptacja Lawrence’a to udana, choć niepozbawiona wad, interpretacja powieści Kinga. To propozycja dla widzów ceniących dystopijne wizje, mocne dramaty młodzieżowe i opowieści o ekstremalnych wyborach. Nie jest to jednak historia łatwa ani lekka – to raczej doświadczenie, które zmusza do refleksji i stawia pytanie, jak daleko jesteśmy w stanie posunąć się, by przetrwać.
Poznaj recenzenta
Paulina Mika


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1939, kończy 86 lat
ur. 1980, kończy 45 lat

