Historia zaczyna się niewinnie. Oto do swojego królestwa wraca Aurvandil (Ethan Hawke), który jest przyjmowany w radości i chwale przez poddanych. W domu czeka na niego królowa Gudrun (Nicole Kidman) i dumny syn Amleth. Władca jest ranny i wie, że jego koniec jest bliski, dlatego postanawia przygotować swojego spadkobiercę do przejęcia tronu, a sam planuje ostatnią wyprawę, podczas której chciałby zginąć w walce. Nie ma wszak nic bardziej godnego dla wikinga niż skonać przebity mieczem wroga. Jednak los miał wobec niego inne plany. Otóż pewnej nocy zostaje zamordowany przez brata, który od dawna miał ochotę na przejęcie królestwa. Fjölnir (Claes Bang) postanawia też zabić jedynego syna władcy. Zadanie to powierza swoim ludziom, którym się to jednak nie udaje. Boją się przyznać do porażki, więc kłamią, że chłopak spoczywa na dnie morza. Amleth poprzysięga zemstę, chce pomścić ojca, uratować matkę i zabić Fjölnira. Recytuje to zresztą jak mantrę przez większość swojego życia. Czy ta historia brzmi znajomo? Oczywiście, że tak. To po tę nordycką legendę sięgnął William Szekspir, pisząc Hamleta. Ma ona wszystko - tragedię rodzinną, zemstę, krew, miłość i śmierć. Nic więc dziwnego, że reżyser Robert Eggers też się nią zainteresował. By jednak lepiej zrozumieć klimat tej legendy, do pracy nad scenariuszem zaprosił poetę Sigurjóna Birgira Sigurðssona. I trzeba przyznać, że ta współpraca wyszła świetnie. Tekst ma swój rytm i w idealny sposób pokazuje, jak ważna dla ludzi Północy była wiara w starych bogów. Różniła się ona od tego, w co wierzyli Słowianie. Zresztą w Wikingu mamy zderzenie tych dwóch kultur. Gdy nasz bohater plądruje pewną wioskę podczas jednej z wypraw po kosztowności i niewolników, poznaje Olgę (Anya Taylor-Joy), która będzie mu towarzyszyć w ostatecznej zemście. Ma też wizję z udziałem Wieszczki (świetna Björk). Robert Eggers - tak samo jak w Lighthouse czy w Czarownicy: Bajka ludowa z Nowej Anglii - zadbał o szczegóły. W ciekawy sposób ukazuje wikingów. Ucieka od wielkich mosiężnych hełmów z wystającymi rogami czy grubych białych futer. Pokazuje ich jako wojowników i piratów, którzy plądrują wioski i nie boją się śmierci. Sam Amleth jest maszyną do zabijania napędzaną zemstą, która towarzyszy mu od najmłodszych lat. Ten żar palący się w nim przez te wszystkie lata wypalił praktycznie wszystkie inne uczucia. Nasz bohater podczas walki wyładowuje się i przez chwilę może poczuć ulgę. Choć bądźmy szczerzy, nie trwa ona zbyt długo. Wszystko, co robi, pcha go w stronę przeznaczenia, czy tego chce, czy nie. Eggers pokazuje, że każdy ma jakiś wybór i tylko od nas zależy, czy będziemy zakładnikami własnych założeń i pomysłów, czy będziemy w stanie stłumić wewnętrzną chęć zemsty, by prowadzić szczęśliwe życie. Jest nawet taki moment w filmie, w którym wydaje nam się, że Amleth zejdzie z drogi, którą kiedyś wybrał. Jednak to tylko iluzja. Z przeznaczeniem nie wygrasz, a przynajmniej tak sugerują nam twórcy. Reżyser daje sobie dużo czasu, by cały ten dramat przedstawić. Nie żałuje nam scen skąpanych we krwi, w których bardzo obrazowo pokazuje, co staje się z wrogami Amletha. Alexander Skarsgård jest genialny w tej roli. Widzimy zmęczenie na jego twarzy i wściekłość w oczach. Szybko zdajemy sobie sprawę, że przy życiu utrzymuje go tylko jedna myśl. Chce rozprawić się z człowiekiem, który odebrał mu nie tylko ojca, ale i całe życie. Skazał na wieczną tułaczkę, zepchnął w otchłań nienawiści. Jego umysł jest nawiedzany przez różnego rodzaju wizje, które popychają go jeszcze bardziej w kierunku wypełnienia przeznaczenia. Ten mrok rozjaśnia trochę pojawienie się Olgi granej przez bardzo utalentowaną Anyę Taylor-Joy. Reżyser świetnie wprowadza tę postać, ale gdy już się do niej przywiązujemy, postanawia się jej pozbyć. Jakby bał się, że odwróci uwagę widza od głównego wątku. Robi to mniej więcej w ostatnim akcie, który moim zdaniem jest najsłabszy. Eggers stara się w nim upchnąć za dużo rzeczy, przez co tempo jest nierówne i do fabuły zaczyna wkradać się nuda. Cały film trwa 2 godziny 20 minut. Mam wrażenie, że spokojnie można byłoby go skrócić do pełnych 2 godzin.
fot. materiały prasowe
+21 więcej
Wiking to uczta wizualna. Od tego filmu trudno oderwać wzrok. Wszystko dzięki zdjęciom autorstwa Jarina Blaschke, który pracuje z Eggersem przy każdym filmie. Operator nie zawodzi i tym razem. Brawa należą się także całemu pionowi artystycznemu odpowiedzialnemu za scenografię, ponieważ wygląda ona wyśmienicie. Dzięki tej dbałości o szczegóły widz od pierwszych minut wsiąka w ten świat. Do tego jeszcze dochodzi świetna muzyka, która w wielu miejscach jeszcze bardziej podbija klimat grozy. I nie zrozumcie mnie źle. Wiking to świetny film, ale nie jest w stanie przebić genialnego Lighthouse, co nie oznacza, że Robert Eggers obniżył poziom. Po prostu za dużo chciał zmieścić w tej historii i miejscami stracił z oczu główny wątek. Wciąż jest to jednak wielkie dzieło, na które trzeba się wybrać do kina. Na małym ekranie nie poczujecie w pełni tego klimatu. Uwierzcie mi, zwłaszcza finałowy akt zrobi na Was ogromne wrażenie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj