Wirtualne imperium – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 23 marca 2021Wirtualne imperium opowiada historię założyciela Silk Road – strony, która umożliwiała anonimowy i bezpieczny zakup narkotyków. Film Tillera Russella jest jednak dobitnym przykładem na to, jak zmarnować interesujący temat. Co poszło nie tak?
Wirtualne imperium opowiada historię założyciela Silk Road – strony, która umożliwiała anonimowy i bezpieczny zakup narkotyków. Film Tillera Russella jest jednak dobitnym przykładem na to, jak zmarnować interesujący temat. Co poszło nie tak?
Chciał stanąć po stronie wolności w Internecie, walczyć o anonimowość i prywatność w sieci. Pomóc ludziom i przeciwstawić się władzy ograniczającej jednostkę. Przede wszystkim pragnął zmienić los wojny z narkotykami. Brzmi fascynująco? Owszem, prawdziwa historia Rossa Ulbrichta taka jest, lecz niestety nie ta przedstawiona w filmie Tillera Russella. Na tych bowiem, którzy po Wirtualnym imperium spodziewali się wciągającej, świeżej produkcji w klimacie Mr. Robota czy Jak sprzedawać dragi w sieci (szybko), czeka dwugodzinne rozczarowanie w postaci bardzo przeciętnego thrillera.
Głównym bohaterem Wirtualnego imperium jest dwudziestoparoletni Ross (Nick Robinson). To bardzo zdolny chłopak, wizjoner i liberalista, który na swoje życie miał już wiele pomysłów, lecz do tej pory żaden z nich nie wypalił. W końcu wpada jednak na genialny pomysł, by swoją życiową filozofię i zamiłowanie do narkotyków połączyć z konceptem na biznes. Otwiera „Amazon z narkotykami” - działającą w darknecie stronę Silk Road, za pośrednictwem której można bezpiecznie i anonimowo sprzedawać oraz kupować narkotyki. Pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę, a interes szybko generuje duże zyski. Działalność Rossa splata się jednak w czasie z przeniesieniem Ricka Bowdena (Jason Clarke), agenta DEA, do wydziału cyberprzestępczości. Policjant, który w przeszłości sam miał problemy z narkotykami, rusza internetowym tropem twórcy Silk Roada. Za swój życiowy cel stawia sobie zatrzymanie Rossa, które może przynieść mu odkupienie i pomóc odzyskać pozycję w pracy.
Problemów z filmem Wirtualne imperium jest wiele. Tym, co razi najbardziej, jest przede wszystkim słaby scenariusz. Historia została ukazana bardzo powierzchownie i w uproszczony sposób. Opowiedziano ją tendencyjnie, a rozwój wydarzeń, bez odpowiedniego umotywowania, wydaje się wręcz irracjonalny. Dość szybko odkrywamy, że twórcy nie traktują poważnie ani odbiorców, ani samej historii, a rozwój wydarzeń i komplikacje w tym, z założenia, thrillerze, bardziej męczą, niż fascynują. Proces tworzenia Silk Roada i policyjnej działalności, został przedstawiony nieatrakcyjnie. Nie mamy wrażenia uczestnictwa w wydarzeniach, a bycia gdzieś obok. Film praktycznie nie przybliża ani środowiska pracy policji, ani użytkowników dark webu. Wygląda to tak, jakby twórcy w ogóle nie pokusili się o research i nie zgłębili tematu. Oglądając film, nie mamy wrażenia realności przedstawianego świata i ani na chwilę nie zapominamy, że aktorzy tylko udają. A w momencie, kiedy nie wciągnął nas świat przedstawiony, nie wciąga nas i sam film, zaś wszelkie komplikacje w fabule totalnie nas nie obchodzą.
Duży problem Wirtualne imperium ma z bohaterami i z naszą sympatią do nich. Postaci zachowują się głupio i poniżej swojego intelektu, a dodatkowo prezentują daleko posuniętą naiwność. Mamy przez to wrażenie, że tak łatwowierna, nieostrożna, a momentami wręcz mająca intelektualne zaćmienia osoba jak Ross w życiu nie byłaby w stanie prowadzić takiego przedsięwzięcia jak Silk Road. Przez to, że bohaterowie zachowują się idiotycznie, nie jesteśmy w stanie im współczuć, kiedy sprawy przyjmują niekorzystny dla nich obrót, i ostatecznie mało nas obchodzi, jaki będzie ich los. Trudno też uwierzyć w bardzo powierzchownie nakreślone w relacje pomiędzy bohaterami, jak np. kontakt Rossa z dziewczyną. Ze względu na słaby scenariusz i aktorstwo nie najwyższych lotów nie wierzymy również w uczucia i emocje rzekomo nimi targające, zaś moralne rozterki Rossa czy wypaczenie jego idei ukazano tak topornie, że w pewnym momencie tracimy już do niego resztki sympatii. Trudno też mówić o jakikolwiek przemianie bohatera - niby jest, ale kompletnie w nią nie wierzymy. Za każdym razem, kiedy wiodąca postać dokonuje niemoralnych czynów, my wciąż widzimy jedynie miłego, naiwnego dzieciaka.
Nie lepiej wygląda sytuacja z Rickiem. Nie mamy najmniejszego powodu, by mu kibicować lub by go lubić. Jego poczynania wyglądają tak, jakby usiłował złapać Rossa i walczyć z narkobiznesem, ponieważ w ten sposób odgrywa się na innych za to, że sam nie potrafił wygrać z własnym uzależnieniem. W jego poczynaniach nie widać za grosz powołania. Może i na początku zabawnie wypada skontrastowanie nieobytego z kwestiami informatycznymi policjanta z internetowym geniuszem, którego ma złapać, ale cała sytuacja jest zbyt przerysowana. I chociaż motywacje agenta są jasne, to jego poczynania w toku akcji są nieprawdopodobne.
Wirtualne imperium nie jest filmem całkowicie beznadziejnym i da się odnaleźć jego dobre strony, lecz niestety nie jest ich wiele. Na plus możemy ocenić to, iż ukazuje środowisko narkotykowe nieco inaczej niż w większości produkcji o dealerach nielegalnych substancji czy narkotykowych kartelach. Film kierowany jest do odbiorców, którzy mają raczej blade pojęcie o tym, jak wygląda narkobiznes w Internecie i dla części widzów pewną nowością może być ukazanie, iż handlarze narkotykami nie zawsze są mafiozami z pistoletem w ręku. Tu założycielem sklepu internetowego jest miły, nieśmiały, zdolny dzieciak z ideałami, a sprzedawca grzybków to dobroduszny i prostolinijny miłośnik kotów. W Wirtualnym imperium nie uświadczymy brutalnych meksykańskich karteli, a film kręcony jest momentami trochę w duchu kampanii Nice people take drugs. Mimo wszystko produkcja nie wydaje się być głosem w dyskusji wokół wojny z narkotykami. Wirtualne imperium nie aspiruje do tego, by być ważnym filmem.
Wirtualne imperium nie wykorzystało potencjału, jaki krył się w historii Rossa Ulbrichta i Silk Road. Film kusi widzów sensacyjnym tematem, ale oprócz intrygującej zapowiedzi nie oferuje zbyt wiele. Po zakończonym seansie nie mamy wrażenia, iż poznaliśmy czy choćby zbliżyliśmy się do twórcy internetowego narkotykowego imperium - można się więc zastanawiać, po co twórcy kazali nam poświecić tej produkcji aż dwie godziny z życia.
Poznaj recenzenta
Pamela JakielKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1992, kończy 32 lat