Zamęt: sezon 1, odcinek 8 (finał sezonu) – recenzja
Trwający ponad 80 minut finał Zamętu to solidny, zamykający większość wątków odcinek, brakowało w nim jednak mocnej, elektryzującej dawki emocji i zaskoczenia.
Trwający ponad 80 minut finał Zamętu to solidny, zamykający większość wątków odcinek, brakowało w nim jednak mocnej, elektryzującej dawki emocji i zaskoczenia.
Choć miałem nadzieję na inny, bardziej komplikujący życie Maca rozwój wydarzeń, nie poczułem specjalnego zdziwienia, gdy starcie z detektywem Olsenem rozwiązało się w przeciągu pierwszej minuty. Niestety, spodziewałem się tego, podświadomie licząc jednak na porządne wywrócenie spokojnie prowadzonej dotychczas fabuły do góry nogami. Nie ukrywam – ta scena, jak i późniejsze gładkie wykonanie „ostatniego zadania” sprawiają zawód, choć wciąż ogląda się je dobrze (Mac i Buddy to świetne postacie, ich relacja, gdyby ją lekko rozwinąć, mogłaby wiele wnieść do serialu).
Mocnymi aspektami odcinka są bez wątpienia retrospekcje. Czuć wojskową zażyłość między poszczególnymi bohaterami, sceny potyczek robią wrażenie, kilka ujęć to majstersztyk realizacji, a jednocześnie spora doza brutalności. Te retrospekcje przybliżają nam postać Conowaya, pomagają go zrozumieć. Wszystko zaś zazębia się w teraźniejszości: Mac może rozliczyć się z tym, co było, choć demony nie chcą go jeszcze opuścić. Dowiadujemy się też, że jego relacja z jedną z postaci zaczęła kiełkować dużo wcześniej, niż myśleliśmy. Dużo wcześniej, niż on sam myślał. Jedna z tych właśnie końcowych retrospekcji jest naprawdę ciekawym zabiegiem fabularnym, a jednocześnie jedynym zaskoczeniem odcinka. Wiąże się też bezpośrednio z wciąż najbardziej interesującym bohaterem serii – Brokerem. To dla niego – w głównej mierze – zmierzę się z ewentualną kontynuacją.
W międzyczasie twórcy po kolei domykają poszczególne wątki: Moses, Ruth i jej syn, konflikt Maca z rodzicami i kilka innych. To wszystko przeprowadzone w sposób, który nie nakłania do zadawania kolejnych pytań, nie intryguje. Całość, rzecz jasna, kończy się furtką do kolejnego sezonu, choć szczerze przyznam, że oczekiwanie na niego nie będzie okraszone wielką niecierpliwością. Quarry mógłby spokojnie stanowić jedną, zwartą opowieść opowiedzianą w limitowanej serii.
Serial niechętnie pozbawia życia postaci, a jeśli już, to są to trzecioplanowe płotki. Uznaję to za pewną wadę: od początku Quarry nastawiał na ciężką, ściskającą za gardło przeprawę. Czasem popuszczał uścisk, ale zazwyczaj ponownie go wzmacniał. Sprawiało to wrażenie stopniowego przygotowywania do naprawdę emocjonującego zakończenia. Niestety, poza mocnymi retrospekcjami, finał niewiele oferował w kwestii napięcia. Można było nawet założyć nietykalność Conowaya, biorąc pod uwagę klamrową konstrukcję sezonu.
Mimo wszystko wciąż ogląda się to naprawdę dobrze. Muzyka, scenografia, aktorstwo i dialogi utrzymały bardzo wysoki poziom, postacie i ich relacje napisane są świetnie. Największym problemem Quarry jest nastawianie widza na coś, co nigdy nie nadejdzie, a zatem: zawiedzenie wykreowanych przez samych twórców oczekiwań. Gdyby Nuoc Chay Da Mon było kolejną cegiełką w opowieści, ocena byłaby wyższa. Jako zakończenie – sprawdza się po prostu nieźle.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michał JareckiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1959, kończy 65 lat