

Andrew Garfield w rozmowie z Ryanem Reynoldsem w ramach formatu Actors on Actors opowiedział o swojej roli Spider-Mana. Po raz pierwszy nałożył maskę przy okazji Niesamowitego Spider-Mana z 2012 roku, potem powtarzając role po dwóch latach. Filmy okazały się jednak niewypałami, które nie przyniosły wielkiego zysku, a Sony obrało inny kurs i obsadziło w roli nowego Pajączka Toma Hollanda. Andrew Garfield powrócił jednak jako superbohater w filmie Spider-Man: Bez drogi do domu. Teraz odniósł się do swoich perypetii związanych z tą rolą.
Nie chodzi o to, że tęskniłem za rolą, ale miałem poczucie, że ta przygoda nie była skończona. Ty [Ryan Reynolds] też pewnie to czułeś na inny sposób. To było po prostu satysfakcjonujące. Wiesz, to tak jak zostajesz zaproszony na przyjęcie, a to się przedwcześnie kończy chociaż chciałbyś, żeby dalej trwało.
Było coś kojącego w tym, że robiłem to po tak długim czasie razem z Tobeyem. Cała presja była na Tomie. To on musiał trzymać to uniwersum na swoich barkach.
Co zaskoczyło Andrew Garfielda na planie Spider-Man: Bez drogi do domu?
Nie szczędził ciepłych słów w stronę reżysera i zdradził, że proces produkcji w dużej mierze opierał się na improwizacji:
To było świetne. Jon Watts to świetny reżyser. Zawsze zrelaksowany. Ja go pytam: "To co robimy z tą sceną, bo musimy coś z nią zrobić." A on odpowiadał: "Tak, tak. Zrobimy coś." "Ale kiedy?", pytałem. Odpowiedział: "Cóż, po prostu będziemy improwizować." Nie mogłem w to uwierzyć, ale bardzo się cieszyłem.
To było piękne. Mieliśmy okazję do zrobienia czegoś, czego wcześniej nie było. Takiej grupy wsparcia Spider-Manów. [...] Zastanawialiśmy się jaką możemy stworzyć między nimi dynamikę, która byłaby unikatowa dla tych Spider-Ludzi.
Ranking największych wrogów Spider-Mana
Zobacz także:
Źródło: comicbookmovie.com


