Przeczytaj fragment powieści SF braci Strugackich
Ślimak na zboczu to jedna z pięciu powieści, które znajdą się w omnibusie braci Strugackich. Przeczytajcie początek powieści.
Ślimak na zboczu to jedna z pięciu powieści, które znajdą się w omnibusie braci Strugackich. Przeczytajcie początek powieści.
– Nie mam przepustki.
– Tak. Nie ma pan. A dlaczego?
– Nie wiem… Jakoś mi nie dają.
– Słusznie, nie dają. Wiadomo nam o tym. Ale dlaczego nie dają? Mnie dali, jemu dali i jeszcze wielu innym, a panu z jakiegoś powodu nie dają.
Pierec ostrożnie, bokiem, spojrzał na Domaroszczynera. Domaroszczyner siąkał długim, cienkim nosem i szybko mrugał.
– Zapewne dlatego, że jestem człowiekiem postronnym – wyraził
przypuszczenie Pierec. – Myślę, że dlatego.
– A przecież nie tylko ja interesuję się panem – konfidencjonalnie powiedział Domaroszczyner. – Gdyby tylko ja! Panem interesują się ludzie znacznie ważniejsi… Może jednak odsunie się pan od urwiska, żebyśmy mogli porozmawiać? Kręci mi się w głowie, kiedy na pana patrzę.
Pierec wstał i podskoczył kilkakrotnie na jednej nodze, wkładając sandał.
– Och, niechże pan odejdzie od krawędzi! – ze zgrozą zawołał Domaroszczyner, machając na Piereca notesem. – Kiedyś mnie pan zabije swoimi wygłupami!
– Już po wszystkim – powiedział Pierec, przytupując. – Więcej nie będę. Idziemy?
– Idziemy – powiedział Domaroszczyner. – Ale stwierdzam, że nie odpowiedział pan na ani jedno moje pytanie. Martwi mnie pan, Pierec. Jakże tak można? – zajrzał do swego notesu, wzruszył ramionami i wsadził notes pod pachę. – Bardzo dziwne. Żadnych wrażeń, że już nie wspomnę o informacji.
– No dobrze, a co mam odpowiedzieć? – zapytał Pierec. – Po prostu chciałem porozmawiać tu z dyrektorem. Domaroszczyner zamarł, jakby utknął w krzakach.
– Ach, więc tak się to u was robi – powiedział zmienionym głosem.
– Co się robi? Nic się nie robi…
– Nie, nie – wyszeptał Domaroszczyner, rozglądając się na wszystkie strony. – Niech pan nic nie mówi. Nie trzeba słów. Zrozumiałem już. Miał pan rację.
– Co pan zrozumiał? W czym miałem rację?
– Nie, nie, niczego nie zrozumiałem. Nie zrozumiałem i koniec. Może pan być absolutnie spokojny. Nie zrozumiałem, to nie zrozumiałem. I w ogóle nie widziałem pana i nigdy tu nie byłem.
Minęli ławeczkę, weszli na górę po wyszczerbionych stopniach, skręcili w aleję wysypaną miałkim czerwonym piaskiem i weszli na terytorium Zarządu.
– Całkowita jasność może istnieć dopiero na określonym poziomie – mówił Domaroszczyner – i każdy powinien wiedzieć, do czego może pretendować. Ja robiłem to na swoim poziomie, to moje prawo i wykorzystałem je do ostatka. A tam, gdzie kończą się prawa, tam zaczynają się obowiązki…
Minęli dziesięciorodzinne wille z tiulowymi firankami w oknach, minęli garaż, przecięli boisko, następnie przeszli obok magazynów, obok hotelu, w którego drzwiach stał z teczką chorobliwie blady kierownik o nieruchomych, wybałuszonych oczach, wzdłuż długiego parkanu, za którym zgrzytały silniki.
Szli coraz szybciej dlatego, że czasu pozostało już niewiele, potem pobiegli, ale pomimo to wpadli do stołówki za późno, wszystkie miejsca były już zajęte, tylko w najdalszym kącie przy służbowym stoliku stały jeszcze dwa wolne krzesła, a trzecie zajmował szofer Tuzik, i szofer Tuzik, kiedy zauważył, że Pierec i Domaroszczyner niezdecydowanie stoją w progu, pomachał im widelcem, zapraszając do siebie.
Wszyscy pili kefir i Pierec też wziął kefir, i na ich stoliku, na sztywnym od brudu obrusie, stało w szeregu sześć butelek, a kiedy Pierec poruszył pod stołem nogami, aby usadowić się wygodniej na krześle, zadźwięczało szkło i na przejście między stolikami wytoczyła się butelka po brandy. Szofer Tuzik pochwycił ją zręcznie i wepchnął z powrotem pod stół, i wtedy znów zadźwięczało szkło.
– Trochę ostrożniej z nogami – powiedział.
– Ja niechcący – powiedział Pierec. – Przecież nie wiedziałem.
– A ja wiedziałem? – zapytał szofer Tuzik. – Tam stoją cztery
sztuki, udowodnij potem, że to nie ty.
– A ja na przykład w ogóle nie piję – z godnością powiedział Domaroszczyner.
– Wiemy, jak pan nie pije – powiedział Tuzik. – Tak to i my nie pijemy.
– Ale ja mam chorą wątrobę! – zaniepokoił się Domaroszczyner.
– Tu jest zaświadczenie.
Nie wiadomo skąd wyciągnął i podsunął pod nos Pierecowi pomiętą kartkę z zeszytu opatrzoną trójkątną pieczęcią. Rzeczywiście było to zaświadczenie, wypisane nieczytelnym lekarskim pismem. Pierec odróżnił tylko jedno słowo – „antabus”.
– Mam jeszcze za zeszły rok i pozaprzeszły, tylko że trzymam je w sejfie.
Szofer Tuzik nawet nie spojrzał na zaświadczenie. Wypił pełną szklankę kefiru, powąchał wewnętrzną stronę wskazującego palca, łzy stanęły mu w oczach i zachłyśniętym głosem powiedział:
– A co jeszcze na przykład bywa w lesie? Drzewa. – Wytarł oczy rękawem. – Ale nie stoją w miejscu, tylko skaczą. Zrozumiałeś?
– No, no? – chciwie zapytał Pierec. – Jak to tak – skaczą?
– Jak? No więc stoi nieruchomo. Jak drzewo, jednym słowem. Potem zaczyna się sprężać w sobie, rozkracza się – i jak nie śmignie! Trzask, hałas, kotłowanina. Z dziesięć metrów. Szoferkę wgniotło. I znowu stoi.
– Dlaczego? – zapytał Pierec.
– Dlatego że się tak nazywa – skaczące drzewo – wyjaśnił Tuzik, nalewając sobie kefiru.
– Wczoraj przyszła partia nowych pił elektrycznych – oznajmił Domaroszczyner, oblizując wargi. – Wydajność po prostu fenomenalna. Powiedziałbym nawet, że to nie są piły, tylko piłujące kombajny. Nasze kombajny wykorzeniania.
A dookoła wszyscy pili kefir – z musztardówek, z blaszanych kubków, z filiżanek do kawy, z papierowych tutek, wprost z butelek. Wszyscy trzymali nogi pod krzesłami. I zapewne wszyscy mogli okazać zaświadczenia o chorobach wątroby, żołądka albo dwunastnicy. I za ten rok, i za wszystkie ubiegłe lata.
– A potem wzywa mnie menedżer – mówił dalej Tuzik podniesionym głosem – i pyta, dlaczego szoferka wgnieciona. Znowu, mówi, łajdaku, lewe kursy? Pan, panie Pierec, grywa z nim w szachy, niech się pan ujmie za mną, on pana szanuje i często o panu wspomina. Taki na przykład Pierec, mówi, to jest ktoś! Ja, mówi, nie dam samochodu dla Piereca, nawet nie proś. Takiego człowieka nie wolno stąd wypuścić. Zrozumcie, mówi, kretyni, paskudnie nam będzie bez Piereca! Niech pan się wstawi za mną, co?
– D-dobrze – złamanym głosem powiedział Pierec. – Spróbuję.
– Ja mogę porozmawiać z menedżerem – powiedział Domaroszczyner.
– Razem służyliśmy w wojsku, ja byłem kapitanem, a on u mnie porucznikiem. Do dzisiaj wita mnie, przykładając dłoń do czapki.
– A jeszcze tam są rusałki – powiedział Tuzik, ważąc na dłoni szklankę z kefirem. – W takich wielkich, czystych jeziorach. One tam leżą, rozumiesz? Gołe.
– To ci się przywidziało od twojego kefiru – powiedział Domaroszczyner.
– A ja je sam widziałem – powiedział Tuzik, podnosząc szklankę do ust. – Tylko wody z tych jezior nie można pić.
– Nie widziałeś ich dlatego, że ich nie ma – powiedział Domaroszczyner.
– Rusałki – to mistyka.
– Sam jesteś mistyka – powiedział Tuzik, wycierając oczy rękawem.
– Chwileczkę – powiedział Pierec. – Chwileczkę. A więc powiada pan, że one leżą… I co jeszcze? To niemożliwe, żeby zwyczajnie leżały i to wszystko. Może one żyją pod wodą i wypływają na powierzchnię, tak jak my wychodzimy na balkon z zadymionego pokoju w księżycową noc, zamykamy oczy i czujemy na twarzy chłodny wiatr, jeśli tak, to one mogą po prostu leżeć. Po prostu leżeć i nic więcej. Odpoczywać. Rozmawiać sennie i uśmiechać się do siebie nawzajem…
– Ty ze mną nie dyskutuj – powiedział Tuzik, wpatrując się ciężko w Domaroszczynera. – Byłeś kiedyś w lesie? Nie byłeś w lesie ani razu, a mądrzysz się.
– Głupie gadanie – powiedział Domaroszczyner. – Nie mam nic do roboty w waszym lesie. Mam przepustkę do tego waszego lasu. A ty na przykład, Tuzik, żadnej przepustki nie masz. Proszę pokazać przepustkę, panie Tuzik.
– Sam tych rusałek nie widziałem – powiedział Tuzik, zwracając się do Piereca. – Ale spokojnie w nie wierzę. Dlatego że chłopcy opowiadają. I nawet Kandyd też opowiadał. A kto jak kto, ale Kandyd o lesie wiedział wszystko. Kandyd chodził do lasu jak do swojej baby, po ciemku wiedział gdzie i co. Tam też zginął w tym swoim lesie.
– Gdyby zginął – powiedział znacząco Domaroszczyner.
– Jakie tam „gdyby”. Poleciał człowiek na helikopterze i już trzy lata ni śladu, ni popiołu. Był nekrolog w gazecie, stypa też była, czego ci jeszcze trzeba? Rozbił się helikopter razem z Kandydem.
– Zbyt mało wiemy – powiedział Domaroszczyner – żeby cokolwiek stwierdzić ponad wszelką wątpliwość.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1987, kończy 37 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1978, kończy 46 lat