Przeczytaj fragment powieści SF braci Strugackich
Ślimak na zboczu to jedna z pięciu powieści, które znajdą się w omnibusie braci Strugackich. Przeczytajcie początek powieści.
Ślimak na zboczu to jedna z pięciu powieści, które znajdą się w omnibusie braci Strugackich. Przeczytajcie początek powieści.
Przeprawił się po desce przez ogromną kałużę na podwórzu, obszedł kurhan z pustych puszek po konserwach, przelazł przez dziurę w płocie i służbowymi drzwiami wszedł do gmachu Zarządu. W korytarzach było chłodno i ciemno, śmierdziało zastarzałym dymem tytoniowym, kurzem, butwiejącym papierem.
Nigdzie nikogo nie było, zza obitych dermą drzwi nie docierały żadne odgłosy. Po wąskich schodach bez poręczy, trzymając się odrapanej ściany, Pierec dotarł na pierwsze piętro, podszedł do drzwi, nad którymi zapalał się i gasł napis „Umyj ręce przed pracą”. Na drzwiach wisiała wielka czarna litera „M”. Pierec pchnął drzwi i doznał niejakiego szoku, stwierdziwszy, że trafił do swojego gabinetu. To znaczy, oczywiście, nie był to jego gabinet, tylko gabinet Kima, naczelnika Grupy Straży Naukowej, ale w tym gabinecie postawiono biurko dla Piereca i teraz to biurko stało bokiem do drzwi, pod ścianą wyłożoną kafelkami, połowę blatu, jak zawsze, zajmował przykryty pokrowcem „Mercedes”, a pod wielkim, wymytym oknem stało biurko Kima i sam Kim już pracował – siedział zgarbiony, wpatrzony w suwak logarytmiczny.
– Chciałem umyć ręce – powiedział stropiony Pierec.
– Umyj, umyj – powiedział Kim i potrząsnął głową. – Tam masz umywalkę. Teraz będzie bardzo wygodnie. Teraz wszyscy będą do nas przychodzić.
Pierec podszedł do umywalki i zaczął myć ręce. Mył ręce zimną i gorącą wodą, dwoma gatunkami mydła i specjalną pastą pochłaniającą tłuszcz, tarł je gąbką i kilkoma szczoteczkami o różnym stopniu twardości. Następnie włączył suszarkę i czas jakiś trzymał różowe, wilgotne dłonie w zawodzącym strumieniu ciepłego powietrza.
– O czwartej nad ranem wszystkich zawiadomiono, że zostaliśmy przeniesieni na pierwsze piętro – wyjaśnił Kim. – A ty gdzie byłeś? U Alewtiny?
– Nie, byłem nad urwiskiem – powiedział Pierec, siadając przy swoim biurku.
Drzwi się otwarły i do pomieszczenia gwałtownie wszedł Prokonsul, machnął powitalnie teczką i zniknął w kabinie. Było słychać, jak skrzypnęły drzwiczki, jak szczęknęła zasuwka. Pierec zdjął pokrowiec z „Mercedesa”, posiedział bez ruchu, następnie podszedł do okna i otworzył je.
Lasu nie było stąd widać, ale las był. Był zawsze, chociaż zobaczyć go można było tylko z urwiska. W każdym innym miejscu Zarządu zawsze coś go zasłaniało. Zasłaniały kremowe budynki warsztatów mechanicznych i trzypiętrowy garaż dla prywatnych samochodów pracowników. Zasłaniały obory i chlewy przyzakładowego gospodarstwa, i bielizna rozwieszona obok pralni, w której nieustannie psuła się wirówka. Zasłaniał las park z klombami i pawilonami, z diabelskim młynem i pływaczkami z gipsu, upstrzonymi napisami. Pisano najczęściej ołówkiem. Zasłaniały wille z gankami zarośniętymi bluszczem, z krzyżami telewizyjnych anten na dachach. A stąd, z okna pierwszego piętra, nie było widać lasu z powodu wysokiego, ceglanego muru, jeszcze nie gotowego, ale już wystarczająco wysokiego, który wznoszono wokół płaskiego parterowego budynku Inżynieryjnej Infiltracji. Las można było zobaczyć tylko z urwiska.
Ale nawet człowiek, który nigdy w życiu nie widział lasu, nic o lesie nie słyszał, nie myślał o nim, nie bał się lasu i nie marzył o lesie, nawet taki człowiek mógł łatwo domyślić się jego istnienia choćby po prostu dlatego, że istniał Zarząd. Ja, na przykład, od bardzo dawna myślałem o lesie, dyskutowałem o lesie, widywałem las w swoich snach, ale nawet nie podejrzewałem, że istnieje naprawdę. I przekonałem się o jego istnieniu nie wtedy, kiedy po raz pierwszy poszedłem nad urwisko, ale kiedy przeczytałem napis przy wejściu „Zarząd Do Spraw Lasu”. Stałem przed tym napisem z walizką w ręku zakurzony, spragniony po długiej podróży, czytałem go w tę i z powrotem, czułem słabość w kolanach, ponieważ teraz wiedziałem, że las istnieje, a to znaczy, że wszystko, co myślałem o nim do tej pory – było tylko igraszką mojej wątłej wyobraźni, spłowiałym, nieudolnym wymysłem. Las istnieje i ten ogromny, posępny gmach zajmuje się jego losem.
– Kim – powiedział Pierec – czy naprawdę nigdy nie zobaczę lasu? Przecież jutro wyjeżdżam.
– A ty rzeczywiście chcesz się tam dostać? – zapytał z roztargnieniem Kim. Zielone, gorące mokradła, nerwowe płochliwe drzewa, rusałki odpoczywające w wodzie przy księżycu po swojej tajemniczej działalności w głębinie, ostrożni niezrozumiali tubylcy, opustoszałe wsie…
– Nie wiem – powiedział Pierec.
– Właśnie tobie nie wolno tam jechać – powiedział Kim. – Tam mogą jeździć tylko ludzie, którzy nigdy o lesie nie myśleli. Którym zawsze las po prostu zwisał. A ty go za bardzo bierzesz do serca. Las jest dla ciebie niebezpieczny, ponieważ cię oszuka.
– Zapewne – powiedział Pierec. – Ale przecież przyjechałem tu po to, żeby zobaczyć las.
– Po co ci gorzka prawda? – zapytał Kim. – Co z nią zrobisz? I co będziesz robić w lesie? Szlochać nad marzeniem, które przekształciło się w twój los? Modlić się, żeby wszystko było inaczej? Albo, nie daj Boże, zaczniesz przerabiać to, co jest, na to, co powinno być?
– Po co w takim razie przyjechałem tutaj?
– Żeby się upewnić. Czy naprawdę nie rozumiesz, jakie to ważne – upewnić się? Inni przyjeżdżają po coś innego. Żeby obliczyć ilość metrów sześciennych drewna w lesie. Albo znaleźć bakterię życia. Albo napisać pracę doktorską. Albo żeby dostać przepustkę, nie po to, żeby chodzić do lasu, a po prostu na wszelki wypadek – kiedyś tam może się przydać, zresztą nie wszyscy mają przepustki. Wreszcie najwyższa kategoria – wyciosać z lasu luksusowy park, tak jak rzeźbiarz wyciosuje posąg z bryły marmuru. Żeby potem ten park przystrzygać. Z roku na rok. Nie dopuścić, żeby znów stał się lasem.
– Poszedłbym stąd sobie – powiedział Pierec. – Nie mam tu czego szukać. Ktoś musi wyjechać. Albo ja, albo wy wszyscy.
– Bierzmy się do mnożenia – powiedział Kim i Pierec siadł przy swoim biurku, znalazł naprędce zamontowane gniazdko i włączył „Mercedesa”.
– Siedemset dziewięćdziesiąt trzy pięćset dwadzieścia dwa razy dwieście sześćdziesiąt sześć zero jedenaście…
„Mercedes” zastukał i zadygotał. Pierec odczekał, aż maszyna się uspokoi, i jąkając się, przeczytał odpowiedź.
– Tak. Skasuj – powiedział Kim. – Teraz sześćset dziewięćdziesiąt osiem trzysta dwanaście podziel mi na dziesięć piętnaście…
Kim dyktował liczby, a Pierec wystukiwał je, naciskał klawisze ze znakiem mnożenia i dzielenia, dodawał, odejmował, wyciągał pierwiastki i wszystko szło jak zwykle.
– Dwanaście razy dziesięć – powiedział Kim. – Pomnóż.
– Jeden zero zero siedem – mechanicznie podyktował Pierec, a potem ocknął się i powiedział: – Słuchaj, przecież on łże. Powinno być sto dwadzieścia.
– Wiem, wiem – niecierpliwie powiedział Kim. – Jeden zero zero siedem – powtórzył. – A teraz wyciągnij pierwiastek z dziesięć zero siedem…
– Już – powiedział Pierec.
Znowu szczęknęła zasuwka za przepierzeniem i pojawił się Prokonsul, różowy, świeży i zadowolony. Zaczął myć ręce, nucąc przy tym miłym głosem Ave Maria. Potem oświadczył:
– Cóż to jednak za cudo ten las, panowie! I jak zbrodniczo mało mówimy i piszemy o nim! A tymczasem las wart jest tego, żeby o nim pisać. Uszlachetnia, wzbudza wyższe uczucia. Sprzyja postępowi. Sam właściwie jest symbolem postępu. A my w żaden sposób nie potrafimy zlikwidować kolportażu niekompetentnych plotek, dowcipów, bajek. Propaganda lasu w istocie nie istnieje. O lesie mówią i myślą diabli wiedzą co…
– Siedemset osiemdziesiąt pięć razy czterysta trzydzieści dwa – powiedział Kim.
Prokonsul podniósł głos. Głos miał silny i dobrze ustawiony
– „Mercedesa” nie było już słychać.
– „Żyjemy jak w lesie”… „Leśni ludzie”… „Natura ciągnie wilka do lasu”… „Jeden po drzewo, drugi do lasu”… Oto z czym powinniśmy walczyć! Oto co powinniśmy wykorzenić. Weźmy pana, mesje Pierec, dlaczego pan nie walczy? Przecież mógłby pan wygłosić w świetlicy rzeczowy, odpowiednio ukierunkowany odczyt, a jakoś pan tego nie robi. Od dawna obserwuję pana, od dawna czekam i ciągle jakoś nadaremnie. O co chodzi?
– Przecież ja tam nigdy nie byłem – powiedział Pierec.
– Nieważne. Ja tam również nigdy nie byłem, ale miałem wykład, i sądząc po opiniach, wykład był nadzwyczaj pożyteczny. Przecież nie o to chodzi, czy ktoś był w lesie, czy nie, chodzi o to, żeby zedrzeć z faktów łupinę mistyki i przesądów, obnażyć substancję, zrywając z niej szatę skrojoną przez filistrów i utylitarystów…
– Dwa razy osiem podzielić przez czterdzieści dziewięć minus siedem razy siedem – powiedział Kim.
„Mercedes” zazgrzytał. Prokonsul znowu podniósł głos.
– Robiłem to jako filozof z wykształcenia, a pan by to mógł zrobić jako lingwista z wykształcenia. Dam panu tezy, pan je rozwinie w świetle ostatnich osiągnięć lingwistyki, czy też może… jaki jest temat pańskiej pracy?
– „Szczególne cechy stylu i rytmu kobiecej prozy późnego Heian na przykładzie Makura-no soshi” – powiedział Pierec. – Obawiam się, że…
– Wyś-mie-ni-cie! To jest właśnie to, czego nam trzeba. I niech pan podkreśli, że nie bagna i trzęsawiska, tylko wspaniałe lecznicze błota, nie skaczące drzewa, lecz rezultat niezwykłego rozkwitu nauki, nie tubylcy i dzikusy, a starożytna cywilizacja ludzi dumnych, wolnych, wspaniałych filozofów, skromnych i potężnych. I żadnych tam rusałek! Żadnej liliowej mgły, żadnych mglistych aluzji – proszę mi darować nieudany kalambur. To będzie wspaniałe, minherc Pierec, to będzie cudowne. To bardzo dobrze, że pan zna las, że pan może podzielić się swymi osobistymi wrażeniami. Mój wykład był też bardzo dobry, jednakże, obawiam się, nieco zbyt oderwany, abstrakcyjny. W charakterze podstawowego materiału wykorzystałem protokoły posiedzeń. A pan, jako specjalista od spraw lasu…
– Nie jestem specjalistą – powiedział z przekonaniem Pierec.
– Nie wpuszczają mnie do lasu. Nie znam lasu w ogóle. Prokonsul, kiwając z roztargnieniem głową, coś szybko notował na mankiecie.
– Tak – mówił. – Tak, tak. To gorzka prawda, niestety. Niestety, jeszcze często spotykamy się z takimi zjawiskami – z formalizmem, biurokracją, heurystycznym podejściem do jednostki… O tym zresztą może pan również napomknąć. Może pan, z całą pewnością może pan, wszyscy tak uważają. A ja spróbuję uzgodnić pańskie wystąpienie z dyrekcją. Diablo się cieszę, panie Pierec, że wreszcie zacznie pan z nami współpracować. Od dawna bardzo uważnie obserwuję pana… A więc zapisałem pana na przyszły tydzień.
Pierec wyłączył „Mercedesa”.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1972, kończy 52 lat